Kobieta bez skazy. Gabriela Zapolska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska страница 6

Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska

Скачать книгу

il te fait la cour.

      (Czy zauważyłaś, że jeśli się chce powiedzieć jakie bezeceństwo, albo osłodzić jaką pigułkę, to najczęściej mówi się to po francusku).

      – A więc?

      – Qu' il te fait la cour.

      Wstrząsam lekko ramionami. Ona zaraz szybko dodaje:

      – Ach!… pour le bon motif

      Aluzja do mego rozwodu i możności wyjścia za mąż.

      Dystyngowanie uśmiecham się słodko-kwaśno.

      – Jakże mogłoby być inaczej.

      Maryla, która także często otwiera komnaty Safony, a lękam się, czy nie jest na punkcie zgubienia do nich klucza, przeraża się.

      – No… ależ tak… tak…

      – Więc cóż ten Halski?

      – Wyjechał.

      – Gdzie?

      – Nach Warschau.

      Widzę, że jej okrągła bródka dygoce. Ma ochotę powiedzieć mi coś przykrego.

      A ja mam ochotę to usłyszeć.

      – Po co?

      – No… z odczytem.

      – A!

      – Ale i…

      – No… no…

      Z pruderją usta sznuruje. Wiem, że to będzie coś z szóstego przykazania.

      – Bo… Halski ma tam stałą metresę.

      – Co?

      – No… kogoś… jakąś damę.

      Całą siłą woli jestem zimna i nieposzlakowanie zacna.

      – Moja droga – taka istota przedewszystkiem nie może być damą…

      – Przepraszam cię, mówią, że to zupełnie uczciwa osoba…

      – Skoro to mówią, to już nie jest uczciwa. O mnie, o tobie tego nie mówią, bo jest to rzecz tak pewna, jak się nie mówi, że o świcie słońce wschodzi. Ta osoba nie zasługuje na to, abyśmy się nią zajmowały.

      – Tak, my… ale Halski?

      – Ach, moja droga, i on w takim wypadku nie zasługuje na zajmowanie się nim.

      I mrużę oczy.

      I mówię:

      – Niezły twój turban! Gdzie kupiony? Czy sprowadzony?…

      Ale ona nie daje za wygranę.

      – Bo widzisz – ciągnie już rozzuchwalona – Halski to jest właściwie rozpustnik.

      – ?…

      – Tak. Wiem, jakie wyznaje zasady.

      – Mówi zawsze, że dla niego kobieta zaczyna być kobietą dopiero od tej, która choćby raz upadła.

      – Nic podobnego nie słyszałam z ust tego pana.

      (Kłamię, bo mówił mi to rzeczywiście niezliczoną ilość razy).

      Ale dodaję z uśmiechem:

      – Widzisz więc, że jeżeli ta… pani… w Warszawie…

      – Ta jego metresa?

      Oglądam się dokoła.

      – Pst! Nie mów tak głośno takich wyrazów. – Jeżeli więc mówię, ta pani go rzeczywiście pociąga, to w takim razie musi być z nią tak, jak ja przed chwilą mówiłam.

      – To jest…

      – Nie może być uczciwa. Musiała bowiem (prawie szeptem): – Upaść…

      – No tak… ale z nim.

      – Więc?

      – No to…

      I Maryla sama nie wie, co powiedzieć.

      Nagle dodaje bardzo szybko:

      – A kto wie… może pomimo to być bardzo uczciwa.

      Tu już – rozumiesz, Helu – naprawdę się oburzyłam. Jak widzisz, mam rację, pisząc, iż Maryla jest na drodze zgubienia klucza do komnat Safony.

      – Nie rozumiem cię! – mówię z wyniosłym chłodem, który naprawdę pochodzi z głębi mych niewzruszonych przekonań. – Czy usprawiedliwiałabyś kobietę, mogącą się zapomnieć aż do tego stopnia?

      Na pucołowatą twarz Maryli wybiega rumieniec.

      – Skoro kocha…

      Jest komiczna, bo silnie zapudrowuje swoją dawno przekroczoną trzydziestkę. A wymawia tak nieśmiało, tak jakoś dziwnie to „skoro kocha”…

      Mam właściwie ochotę parsknąć śmiechem, ale to jest mgnienie oka. Oburzenie moje wzrasta. I to naprawdę, Helu. Tak we mnie coś drga, coś nerwowo drga. Gdy zaczynam mówić, nie poznaję mego głosu. Brzmi twardo, jakby ktoś siekł kwiaty szpicrutą.

      – Nic nie usprawiedliwia kobiety z podobnego kroku. Nic. A miłość tembardziej. Skoro kocha, więc kocha bez skazy. Rozumiesz mnie, Marylo?

      I szybko, wyniośle odchodzę od niej, bo czuję, że nie powiem nic więcej, że coś ze mnie, z mego serca, wypełza i dławi mnie. Nie chcę bowiem dyskutować o formach namiętności w tej właśnie chwili. Czynię to chętnie, ale z mężczyznami i gdy mi to przynosi pewną miłą senzację – tak, bezużytecznie wznieca we mnie to tylko gniew, jakiś bezrozumny prawie…

      Lecz – przeciw komu?

      Czy przeciw Maryli, czy przeciw tym dwojgu tam w Warszawie? Właściwie nie powinnam nawet myślą ku nim podążać. To mnie już kala i dręczy. Są to czyste objawy zezwierzęcenia, a tylko obłudnicy wmawiają w otoczenie, iż jest to godzina Cudu i tym podobnemi fioriturami upiększają najszpetniejsze zbrodnie przeciw anielskiej linji naszej, kobiecej Piękności. Pomijam już Dostojność skromności kobiecej, dalej Majestat nieskalanej cnoty, która jedna rzeczywiście musi stanowić istotny czar i urok w miłości. Ci, którzy mówią inaczej, czerpią swe argumenta w samolubnej rozpuście, w niczem więcej…

      Tak muszą rezonować w tej chwili Halski i ta jego metresa.

      Z jakąś dziką nienawiścią piszę te słowa, Helu…

      Ciekawe. Nienawidzę w tej chwili Halskiego. Tembardziej, że muszę go wykreślić już zupełnie z listy

Скачать книгу