Brühl, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Brühl, tom drugi - Józef Ignacy Kraszewski страница 6
Odwróciła się do Brühla.
– Polecam ci żonę – rzekła – bądź dla niéj dobrym, bądź przywiązanym mężem. Frania przywiąże się téż do ciebie: bądźcie szczęśliwi! Szczęście na ziemi kochać i niestałe… słodzić sobie należy dnie życia a nie zatruwać. Franiu, ufam, że będziesz i ty dobrą dla niego…
Zakryła oczy, jakby jakaś myśl dopowiedziéć jéj przeszkadzała, co miała w duszy, jakby coś wstrzymywało jéj wyrazy na ustach; jakby się byli powinni dorozumiéć wiele, czego dotknąć nie mogła.
Jeszcze raz pochyliła się do czoła córki, która stała jak posąg marmurowy. Brühl pocałował ją w rękę, ruszyła się do powrotu. Zięć podał jéj rękę z wdziękiem i nadskakującą grzecznością i prowadził znowu na dół do oczekującego dworskiego powozu, do którego wsiadła, słowa nie mówiąc, w. ochmistrzyni i rzuciła się w głąb jego, ukrywając od oczów ciekawéj gawiedzi.
Na górze pozostała sama jedna na chwilę pani młoda, jeszcze się nie poruszyła z miejsca zadumana, a gdy Brühl powrócił i rękę jéj chciał ująć, spojrzała nań niemal zdziwionemi oczyma, jakby zapomniała i gdzie była i że się stała żoną jego.
– Na miłość Bożą! – szepnął minister – tysiące oczów i z ulicy i w domu patrzy na nas: bądźmy choć dla nich szczęśliwi. Na scenie życia wszyscyśmy aktorami (był to ulubiony i często powtarzany aksyomat jego), odegrajmyż dobrze naszą rolę.
To mówiąc, podał jéj rękę i obojętną poprowadził przez cały szereg oświeconych pokojów, ku jéj apartamentom. Wszystko, co roztargnione oczy jéj spotykały, było tak wspaniałe, bogate i piękne, że w każdym, prócz niéj wywołałoby okrzyk zachwycenia. Ona szła nie patrząc i nie widząc. Znaleźli się wreszcie w gabinecie toaletowym pani, poprzedzającym wyświeżoną sypialnią, w któréj dwie alabastrowe na kolumnach lampy, blade, tajemnicze światło roztaczały.
Młoda pani zobaczywszy przed sobą drzwi otwarte, stanęła: oczyma poszukała krzesła i padła na stojące przed gotowalnią. Sparła rękę na stole okrytym koronkową oponą i zadumała się milcząca.
Tu byli sami, szmer tylko ciżby z ulicy, podziwiającéj illuminacyą dochodził.
– Pani – rzekł Brühl głosem słodkim i miękkim – jesteś w swym domu, a piérwszy twój sługa stoi przed tobą.
Chciał przyklęknąć przed nią; Frania powstała nagle, westchnęła, jakby z piersi zrzuciła ciężar i zawołała głosem, w którym smutku nie było:
– Komedyi dosyć mamy dzień cały, z sobą jéj grać nie potrzebujemy: uwolń mnie pan od niéj i siebie. Musimy być szczerzy i otwarcie bądźmy nimi od piérwszego dnia. Zawarliśmy nie małżeństwo, nie związek serca, ale kontrakt: starajmy się go korzystnym dla obu stron uczynić.
Zaczęła przed gotowalnią, nie patrząc na stojącego za nią Brühla, zdejmować wieniec z głowy i długą zasłonę. W głosie wzruszenia czuć nie było.
– Jeśli pan nie życzysz sobie – dodała – aby naszą rozmowę podsłuchiwano, racz się upewnić, żeśmy sami.
– Tego pewien jestem, bo wydałem rozkazy – zawołał Brühl zimno – a moje rozkazy zwykle są szanowane.
Frania nie mówiła nic: z flaszki, stojącéj na gotowalni wzięła dla orzeźwienia się Larendogry i odwilżyła nią skronie.
– Szczęśliwą jak bywają inne kobiéty – mówiła głosem jasnym, stojąc ciągle u gotowalni i rozpinając drobne stroju swego dodatki, Frania – szczęśliwą być nie mogę… ten którego kochałam, nie kryję się z tém, leży w więzieniu na słomie wilgotnéj i niéma promyka słońca, ani niebios widoku… Waćpan kochasz inną, jesteśmy sobie obojętni; chociaż nikt mi nie mówił, na jaką jestem przeznaczona ofiarę, rozumiem to dobrze. Ale chcę życia użyć i użyję go… swobodnie, wszystkich jego przyjemności i rozkoszy. Trucizna musi być osłodzoną; to mi się należy… Lubię przepych i miéć go będę około siebie, potrzebuję roztargnienia, aby nie płakać; wrzawy, aby głosu serca nie słyszéć: wszystko to być musi… Pan mi jesteś obcym, ja panu… możemy być dobremi przyjaciołmi, jeśli zasłużysz na to… Któż wié, mogę miéć fantazyą jaką i przez parę dni stać się miłą dla niego, ale niewolnicą niczyją nie będę… nawet…
Odwróciła się ku Brühlowi, który stał niemy i zakłopotany.
– Rozumiész mnie pan?
Minister milczał.
– Nikt mi o niczém w świecie nie mówił – ciągnęła daléj – kobiécym instynktem odgadłam wszystko; przeznaczenie moje znam i wiem…
– Pani – przerwał Brühl – są rzeczy, które przez usta przechodzić nie powinny, które zdradzić, jest to się skazać…
– Nie potrzebujesz mi mówić tego, ja wiem wszystko; powtarzam panu nawet to, co się panu zdaje tajemnicą. August II potrzebował sławy i rozgłosu ze swych miłostek, pobożny syn jego nie dopuści nawet podejrzenia na siebie. Dlatego wszystko się musi ułożyć tak, aby ludzkie oko nie widziało, ludzkie nie słyszało ucho.
I sucho śmiać się zaczęła.
– Spodziewam się, że dając panu władzę…. potęgę, łaskę, sama téż korzystać z nich muszę, i żądam, aby moje fantazye były poszanowane; a że miéć będę fantazye, to niezawodna. Ciekawą jestem życia, łaknę go, potrzebuję się upić, aby o bólu zapomniéć.
– Myślisz – poczęła żywiéj – że mi w któréjkolwiek życia godzinie zniknie z oczu obraz tego nieszczęśliwego? Widzę mury, któremiście go otoczyli; izdebkę ciemną, tarczan4 twardy, twarz stróża i oblicze jego zwiędłe, w długich jak wieki dniach, wpatrzone w małe okienko. Ale w tym człowieku mieszka wielki duch co go trzyma, co go może będzie trzymać tak długo, aż się kiedy drzwi więzienia otworzą. Prawda to, że druga wasza ofiara, biédny Hoym już się obwiesił w więzieniu?
Brühl patrzał w podłogę.
– Tak – rzekł sucho – i szkoda nie wielka: ja po nim płakać nie będę.
– Ja także nie – odparła Frania – ale tamtego nie zapomnę. Rozumiész pan, że ręka co go tam strąciła, choć ją z moją u ołtarza związano… ścisnąć méj dłoni nie może… Jesteśmy i będziemy sobie obcy.
Uśmiéchnęła się szydersko.
– Przyjąłeś pan katolicką wiarę dla mnie – rzekła – chociaż i to być ma tajemnicą. To także zaleca mi was niepospolicie! Co za takt i polityka!! Król polski potrzebuje ministra katolika w Polsce: Brühl jest tam katolikiem; Kurfirst saski musi miéć protestanta w Saxonii: Brühl tu będzie gorliwym luteraninem. Gdyby Zinzendorf został królem u Morawskich Braci, panbyś pewnie należał do herrnhuckiéj gminy… C’est parfait! c’est délicieux!
– Pani! – zawołał głosem wzruszonym Brühl – nie wiedząc, dotknęłaś mnie najboleśniéj. Ja jestem chrześcianinem i pobożnym; wyznanie dla mnie rzeczą podrzędną, ale ewangelia
4