Macocha, tom trzeci. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Macocha, tom trzeci - Józef Ignacy Kraszewski страница 8

Macocha, tom trzeci - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

z kancelarzystami stosunku… nikt tu na probostwo nie przychodził… klucze i zamki całe…

      Ruszył ramionami ks. Żagiel.

      – A papiery z dowodami przepadły!

      – Otóż tak jest i w innych rzeczach, mój księże kanoniku – ozwała się Dobkowa. Ja tu nieszczęśliwa nie wiem jak wytrwam. Boję się, żeby mi czego w jedzeniu nie podano, taką to wszystko pała nienawiścią do nas… Przepiórka taki bystry i przebiegły, od kilku dni jak ścięty – chce uchodzić, powiada, że się czuje źle i że mu coś w wódce zadano. Rotmistrz tem się pociesza, że z Żółtuchowskim żyje i za niego się chowa. Jak mi ks. kanonik radzisz? siedzieć czy do Smołochowa jechać?

      Nic asińdźce nie radzę, bom sam ze smutku i strapienia głowę stracił, rzekł kanonik. Żyjemy w wieku bezbożności i indyfferencii, masoni wymyślili tolerancję, nikt religii nie broni, nikt w sprawie jej nie staje… Dyssydenci panami będą, nie my… to darmo. Jezuitów skassowano… otóż skutki…

      Dopóki oni tu byli, nigdyby do takich bezkarnych ekscessów nie przyszło. Któż wie? jutro może arjanom też na publiczne wyznawanie ich wiary dozwolą…

      Kanonik westchnął.

      – Koniec świata! Antychryst niedaleko!

      Dobkowa, której pono więcej o nią samą szło, niż o bliskie zjawienie się Antychrysta, powtórzyła pytanie:

      – Cóż mam robić?

      Ale tak płaczliwym głosem, że ks. Żagiel aż się ku niej zwrócił.

      – Nie pytaj mnie pani, nic nie wiem; przewiduję, że źle będzie… jeśli się rzeczy skończą oczyszczeniem ich z zarzutów, bo i papiery znikły, i Wal się zapiera tego co zeznawał, podobno i ja będę musiał prosić o zmianę probostwa, bo i mnie tu nie bardzo będzie wygodnie.

      Dobkowa załamawszy ręce, pożegnania nawet zapominając, wyszła z probostwa wprost do rotmistrza, który w swej izdebce z kraciastem oknem siedział przy butelce, grając na gitarze dla rozerwania smutnych myśli. Zamiast butów miał futrzane zimowe berlacze na nogach i strój wielce zaniedbany, tak, że w każdym innym razie byłaby się jejmość cofnęła.

      – Rotmistrzu, zawołała wchodząc, wiesz co się święci? wiesz? Cóż ten twój Żółtuchowski robi, na miłość Boga! Papiery z pod rąk mu wykradli, Dobki te przeklęte wszystkiego dokażą czego zechcą…

      – Któż to asińdźce powiedział? zapytał niewzruszony rotmistrz, kładnąc gitarę… i śmiejąc się wesoło. Ja lepiej wiem trochę… jak rzeczy stoją. Pana Dobka pozajutrz ztąd wywożą, i sądzić będą z regestru arjanismi, a potem albo go na stosie spalą, albo go kołem będą tłuc, lub na cztery części go rozerwą… Już bardzo będzie szczęśliwy, jeśli się skończy na mieczu lub stryczku… Są dowody, że arjanie skryci byli… zatem nie ma pardonu! Jejmości oddadzą jeśli nie całe Borowce, to pół przynajmniej, za co mi Żółtuchowski ręczył, prawda podchmielony, ale co u trzeźwego na myśli, u pijanego na języku. Ja o asińdźki interesach nie zapominam… a jak tylko tego Dobka sprzątną, pobierzemy się…

      Pani Dobkowa spojrzała na wypróżnioną prawie butelkę, i zrozumiała fantazję pana Poręby z niej zaczerpniętą.

      – Bredzisz! odparła krótko.

      – Bądź Sabciu spokojna! stryczek starego nie minie, jejmościne prawa wdowie zostaną uznane, ja się z tobą ożenię jak należy… i…

      Porwawszy gitarę rotmistrz, począł przy niej zawodzić głosem ochrypłym:

      Moja kochana

      Czarne oczki ma,

      A jak spojrzy temi oczy,

      Mało serce nie wyskoczy,

      Takie oczka ma!

      Takie oczka ma!

      I już rozpoczynać miał strofę drugą, gdy pani Dobkowa drzwi zatrzasnąwszy wyszła…

      Było to nazajutrz po nocnem przybyciu owych dwóchpodróżnych do Arona, o których nikt nie wiedział, bo ich nikt nie widział, a nawet żyd zagadnięty przez jednego z pachołków, który ocknąwszy się, słyszał, jak wóz wciągano i przeciw światła cienie jakichś ludzi miał dostrzedz… zaczął się z niego śmiać, że chyba we śnie mu się to marzyło… nazajutrz tedy żadna zmiana w położeniu nie zaszła, Eliasz kilka razy tylko to z bielizną, to z różnemi rzeczami chodził do pana Dobka… Wieczorem Aron, nie sam, ale przez poczciwego rotmistrza zaofiarował panu Żółtuchowskiemu antałek wina, żeby sobie choć jeden dzień mogli po trudach wypocząć i podochocić. Żółtuchowski też zaraz do siebie wszystkich na wieczerzę kazał prosić, indyka upiec, jajecznicę smażyć, i postanowił mały lusztyk sprawić. Rotmistrz podejmował się to urządzić. Żeby zaś pachołków i gawiedź sądową zbyt oskoma nie brała, połykając ślinkę, a patrząc na hulającą starszyznę, dano dla czeladzi baryłkę jarzębinówki, nad którą zdrowszej rzeczy, jak wiadomo, nie ma na świecie…

      Grano tedy w marjasza, śmiano się, opowiadano anegdotki, facecje, zapijano z antałka postawionego pod oknem, na którym sam Żółtuchowski kredą napisał:

      „Usui publico patens.”

      Ochota była taka, iż o godzinie pono czwartej, po drugich kurach, rozeszli się jedni do plebanii, drudzy po kwaterach, i to nie o własnych siłach, ale junctis viribus się wspierając… kreśląc po błocie gzygzagi… Czego nigdy jeszcze w Borowcach nie bywało, w rynku nocą słychać było chórem nucone pieśni… Zgorszenie wielkie. Nad ranem wszystko ucichło.

      Rozumie się, że nazajutrz do roboty około godzinydwunastej jeszcze nikt nie był gotów. Rozbijano się o kwaśne ogórki. Pan Żółtuchowski chciał w południe dowiedzieć się, co z Dobkiem się dzieje i dobre słowo mu powiedzieć z powodu, że w nocy mu spać nie dali. Na progu jak zwykle stał pachołek, ale tym razem zamiast stać na straży, siedział i spał plecami oparty o drzwi.

      Ledwie się go komisarz dobudzić potrafił. Ocknąwszy się, oczy przetarłszy, chciał wnijścia bronić, ale go, śmiejąc się z tej gorliwości, odepchnął Źółtuchowski, w izbie jeszcze okiennica była zamknięta, i z tego powodu ciemno było zupełnie. Na tapczanie leżał pan Dobek owinięty kołdrą i tak śpiący twardo, że go wnijście komisarza nie przebudziło. Czując się do winy, nie myślał go też komisarz ze snu wyrywać i powrócił do siebie.

      W kancelarji tego dnia, z wielkiem zgorszeniem ks. Żagla, same kwaśne rzeczy jedli i pili, a o robocie mowy nie było. Rotmistrzowi głowa bolała i leżał u siebie. Słowem wieczór z antałkiem dał się czuć wszystkim, co w nim udział mieli. Wino było doskonałe, piło się smaczno, gładko, ale zamiast do żołądka szło do głowy.

      Są jak wiadomo, różne wina po świecie – i takie, co do nóg tylko idą, i takie, co do głowy, i takie, które bezkarnie się pije, jak wodę prawie. Żółtuchowski utrzymywał, że antałek ten bodaj czemś był zaprawny…

      Przechorowali po nim, kto się go tylko dotknął. Cały tak dzień zmarnowawszy… trzeciego chcieli to sobie wielką gorliwością wynagrodzić… posłano na zamek badać lochy… wyprowadzono Wala do protokółu… na ostatek i pana Dobka chciano wezwać… gdy – nagle – sądny dzień! hałas! krzyk!..

      Pana

Скачать книгу