Dawid Copperfield. Чарльз Диккенс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dawid Copperfield - Чарльз Диккенс страница 2

Dawid Copperfield - Чарльз Диккенс

Скачать книгу

to dziecko! Istne dziecko! – zawołała panna Betsey.

      Istotnie matka moja była młoda, a wyglądała jeszcze młodziej. Spuściła tedy głowę, przyznając się do tego mimowolnego grzechu, i łkając upewniała ciotkę, że na nieszczęście młodą jest, zbyt młodą na wdowę, na matkę… jeśli notabene11 przeżyć zdoła to, co jej grozi… Zdawało się jej przy tym, że gdy tak skarżyła się, płacząc rzewnie, czuła przesuwającą się po swych włosach pieszczotliwą i miękką kobiecą rękę. Musiało to być jednak przywidzenie. Gdy podniosła załzawione oczy, ciotka siedziała na krześle prosta i sztywna, z założonymi na piersiach rękoma, z nogą wspartą o kratę kominka.

      – Ha! – ozwała się po chwili – „Wroni Bór”, dlaczego mianowicie „Wroni Bór”?

      – Pani ma zapewne na myśli nazwę tej miejscowości? – spytała moja matka.

      – Dlaczego mianowicie „Wroni Bór” – powtarzała panna Betsey. – Przy waszej niepraktyczności, „Domów Wzór” brzmiałoby stosowniej.

      – Nazwę tę – odrzekła moja matka – mąż mój wybrał jako odpowiednią.

      Właśnie wiatr tak zachrzęścił w starych drzewach ogrodu, że mimo woli wzrok rozmawiających zwrócił się w tę stronę. Wiązy, pochylając się ku sobie na kształt borów szepczących zwierzenia, zatrzęsły się gwałtownie, jak gdyby odepchnąć chciały ciężką i straszną jakąś tajemnicę, na wiatr puszczając rozbujałe12 gałęzie. Z najwyższych strącone, a zawisłe tam stare wronie gniazdo spadło, podobne do szczątków rozbitego na burzliwym morzu okrętu.

      – Gdzież są ptaki? – spytała panna Betsey.

      – Ptaki? – powtórzyła, budząc się z zamyślenia, moja matka.

      – Wrony, gdzież się podziały? – pytała ciotka.

      – Nie widziałam ich, odkądśmy tu zamieszkali13 – odrzekła moja matka i dodała – Myśleliśmy, to znaczy pan Copperfield sądził, że miejsce to jest dla nich stosowne. Widać jednak gniazda były stare i od dawna już puste.

      – Mam go, mam Dawida, jak gdybym go widziała – zawołała ciotka – miejsce nazwać od gniazd i ufać, że ponieważ są gniazda, będą i ptaki. Liczyć na ptasią fantazję, to mi praktyczność!

      – Pan Copperfield – przerwała matka moja – nie żyje i jeśli pani ośmiela się mówić o nim w podobny sposób, w mojej obecności…

      Biedna kobieta próbowała stawić czoło naszej ciotce, zdolnej pokonać o wiele silniejszego od słabej tej istoty wroga! Matka moja padła osłabiona na krzesło, z którego usiłowała powstać, a gdy przyszła do siebie czy też może została ocucona przez pannę Betsey, ta stała u okna. Wieczór zapadał coraz głębszy i gdyby nie płonący na kominku ogień, rozmawiające kobiety nie mogłyby siebie widzieć.

      – Hm! – zaczęła ciotka Betsey, wracając obojętnie na uprzednio zajmowane przy kominku miejsce – a kiedyż to spodziewasz się?…

      – Czuję się słaba – wyjęknęła moja matka – nie wiem, co mi jest, pewnie nie przeżyję tego…

      – O! o! – uspokajała ciotka – napij się tylko herbaty.

      – Gdyby mi to pomogło!

      – Pomoże, niewątpliwie pomoże, wyobrażasz sobie więcej, niż jest. Jak na imię tej dziewczynie?

      – Sama nie wiem jeszcze, czy to będzie dziewczynka – zauważyła naiwnie moja matka.

      – Niech nieba mają w swej pieczy to dziecię – zawołała ciotka, bezwiednie powtarzając sentencję wypisaną na pewnej szufladzie szafy w pokoju mojej matki, w której złożono początek mego doczesnego dobytku – wcale nie to miałam na myśli. Myślałam o służącej.

      – Peggotty – odrzekła moja matka.

      – Peggotty – powtórzyła z pewnym oburzeniem ciotka – chcesz we mnie wmówić, mała, że chrześcijańska dusza została ochrzczona podobnym imieniem?

      – To jest jej nazwisko – odrzekła słabnąc moja matka – po nazwisku nazywał ją mój mąż, gdyż Peggotty nosi moje imię.

      – Peggotty! – zawołała panna Betsey otwierając drzwi – podawaj prędzej herbatę. Twoja pani zasłabła, nie marudźże14!

      Wydawszy ten rozkaz tonem osoby przywykłej do rozkazów i rzuciwszy badawcze spojrzenie na wychodzącą z kuchni ze świecą w ręku, zdziwioną tym nieznanym i rozkazującym głosem służącą, ciotka Betsey wróciła na poprzednie miejsce, podniosła brzeg sukni, nogę położyła na kratce kominka, a obie ręce złożyła na kolanach.

      – Mówiłaś dopiero – zaczęła – o dziewczynce. Nie wątpię też ani na chwilę, że będzie to dziewczynka. Otóż od chwili urodzenia tej dziewczynki…

      – Może będzie to chłopczyk – wtrąciła nieśmiało moja matka.

      – Nie zaprzeczaj mi – odparła ciotka – wiem, co mówię. Przeczucie mnie nie myli. Otóż od chwili urodzenia tej dziewczynki rozciągam nad nią opiekę, będę jej chrzestną matką i proszę, aby się nazywała Betsey Trotwood Copperfield. W życiu tej Betsey Trotwood nie powinno być omyłek i niech nikt się nie ośmieli zażartować z uczuć tej Betsey Trotwood. Wychowamy ją starannie, będziemy strzec, aby zaufania i serca nie trwoniła na darmo. Moja to już rzecz.

      Za każdym z powyższych zdań ciotka potrząsała głową, jak gdyby z myśli i pamięci zrzucić chciała ciężar dawnych cierpień. Tak się przynajmniej zdawało mojej matce, gdy patrzała na nią przy niepewnym blasku ognia, zbyt słaba zresztą, zbyt wystraszona i niespokojna o siebie, aby zdawać sobie sprawę z tego, co widziała lub mówiła.

      – Czy Dawid dobry był dla ciebie, moje dziecko? – spytała ciotka po krótkim milczeniu. – Czyście byli szczęśliwi?

      – Bardzo szczęśliwi – odrzekła moja matka. – Był chyba zbyt dobry dla mnie.

      – Pieścił cię, psuł zapewne.

      – Teraz gdym została sama i opuszczona na tym świecie, teraz wiem, że w istocie tak było – załkała biedna kobieta.

      – Ts… nie płacz, no nie płacz – pocieszała ją panna Betsey – nie byliście, widzisz, dobraną parą. Jak gdyby były dobrane pary! Dlatego pytałam. Sierotą byłaś, co?

      – Sierotą.

      – Nauczycielką, zdaje mi się.

      – Nauczycielką dzieci w rodzinie, którą pan Copperfield odwiedzał czasem. Zauważył mnie i był zawsze bardzo dla mnie dobry… oświadczył się… przyjęłam oświadczyny i takeśmy się pobrali15 – kończyła, ze

Скачать книгу


<p>11</p>

notabene (z łac. nota bene: zwróć dobrze uwagę) – tu w znaczeniu: zresztą. [przypis edytorski]

<p>12</p>

rozbujały – dziś: bujający się, rozbujany. [przypis edytorski]

<p>13</p>

odkądśmy tu zamieszkali – inaczej: że odkąd tu zamieszkaliśmy (przykład konstrukcji z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]

<p>14</p>

nie marudźże – konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że. [przypis edytorski]

<p>15</p>

takeśmy się pobrali – inaczej: tak się pobraliśmy (przykład konstrukcji z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]