Ojciec Goriot. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ojciec Goriot - Оноре де Бальзак страница 15
– Wiecie co, państwo? Widzę, żeście bardzo zajęci, nie będę więc przeszkadzał. Do zobaczenia. – I wyszedł.
– Zostań, panie Maksymie! – zawołał książę.
– Przyjdź pan na obiad – rzekła hrabina, idąc znów za Maksymem do pierwszego salonu, gdzie zatrzymali się oboje sądząc, że pan de Restaud pożegna tymczasem Eugeniusza.
Rastignac słyszał, jak raz wraz śmieli się, rozmawiali i znów oczekiwali w milczeniu; ale student złośliwy wyczerpywał cały dowcip, pochlebiał hrabiemu i wciągał go w dysputy, byle tylko doczekać powrotu hrabiny i zbadać, jakiego rodzaju były jej stosunki z Goriotem. Ta kobieta, zakochana w Maksymie, przewodząca nad mężem i złączona tajemnie ze starym fabrykantem makaronu, była dlań zagadką wielką. Chciał koniecznie przeniknąć tajemnicę, za pomocą której spodziewał się zapanować nad tą prawdziwą paryżanką.
– Anastazjo! – zawołał znów hrabia na żonę.
– Cóż robić, biedny mój Maksymie, trzeba zrezygnować – rzekła hrabina do młodego człowieka. – Do wieczora…
– Spodziewam się, Naściu – szepnął jej Maksym do ucha – że nadal nie będziesz przyjmować tego młodzieńca, którego oczy rozżarzały się jak węgle, gdy się twój peniuar cokolwiek rozchylał. On nie zaniedbałby oświadczyć się tobie, przez co mógłby cię narazić, a ja byłbym zmuszony go zabić.
– Czyś ty rozum stracił, Maksymie? – odparła. – Ci mali studenci są przeciwnie doskonałymi konduktorami, które strzegą nas od piorunów. Już ja nie zaniedbam podburzyć Restauda przeciw niemu.
Maksym rozśmiał się i wyszedł wraz z hrabiną, która stanęła przy oknie, chcąc widzieć go jeszcze, gdy będzie wsiadał i klaśnie z bata, by pobudzić konia do szybkiego biegu. Odeszła od okna wtedy dopiero, gdy zobaczyła, że się za nim brama zamknęła.
– Co powiesz na to, moja droga – zawołał hrabia, gdy weszła do pokoju – wszak majątek, w którym mieszka rodzina pana de Rastignac, leży niedaleko od Verteuil nad Charente. Dziad stryjeczny pana de Rastignac znał osobiście mego dziada.
– Jestem zachwycona prawdziwie, żeśmy tak blisko znajomi – rzekła hrabina z roztargnieniem.
– Bliżej niż pani sądzi – odparł Eugeniusz z cicha.
– Jak to? – zapytała żywo.
– Widziałem właśnie – odrzekł student – jak od pani wychodził ojciec Goriot, najbliższy mój sąsiad, z którym mieszkam w jednym domu.
Słysząc to nazwisko poprzedzone wyrazem ojciec, hrabia przestał rozgrzebywać węgle na kominku i rzucił szczypce w ogień z taką gwałtownością, jak gdyby poparzył sobie palce.
– Można było nazwać go panem Goriot – zawołał powstając.
Hrabina zbladła widząc niecierpliwość męża, potem zarumieniła się, nie mogąc ukryć pomieszania i rzekła niby niedbale, starając się nadać głosowi zwykłe brzmienie:
– To pewna, że nie ma na świecie drugiego człowieka, który by zasługiwał więcej na nasze przywiązanie…
Nie domówiła i spojrzała na fortepian, jak gdyby nagle zachcianka jakaś przyszła jej do głowy.
– Czy pan lubi muzykę? – spytała.
– Bardzo – odparł Eugeniusz czerwieniąc się i mieszając na myśl, że musiał popełnić potężne jakieś głupstwo.
– Czy pan śpiewa? – zapytała siadając do fortepianu i przebiegając gwałtownie po wszystkich klawiszach od basowego c aż do najwyższego f. Rrrrah!
– Nie, pani.
Hrabia de Restaud przechadzał się wzdłuż i wszerz pokoju.
– To szkoda, pozbawiłeś się pan znakomitego środka powodzenia.
Ca-a-ro, ca-a-a-ro, ca-a-a-a-ro non du-bi-ta-re, zaśpiewała hrabina.
Nazwisko ojca Goriot było znów niby skinieniem różdżki czarnoksięskiej, tylko skutek był wręcz przeciwny temu, jaki sprawiły słowa: krewny pani de Beauséant. Eugeniusz znajdował się w położeniu człowieka, którego amator osobliwości zaprosił łaskawie do swego mieszkania, a on, niebaczny, potrącił szafę z figurami rzeźbionymi i zrzucił trzy czy cztery główki niedobrze umocowane. Biedak rzuciłby się chętnie w przepaść. Twarz pani de Restaud przybrała wyraz chłodny i surowy, a oczy obojętne unikały wzroku nieszczęśliwego studenta.
– Pani życzy zapewne pomówić z panem de Restaud – wyrzekł – proszę przyjąć zapewnienie najgłębszego szacunku i pozwolić mi…
– Ilekroć tylko zechcesz pan przyjść – rzekła hrabina pośpiesznie, zatrzymując Eugeniusza skinieniem – bądź pan pewien, że zrobisz największą przyjemność i mnie i hrabiemu de Restaud.
Eugeniusz złożył głęboki ukłon przed obojgiem i wyszedł w towarzystwie pana de Restaud, który nie zważając na prośby studenta przeprowadził go aż do przedpokoju.
– Ile razy ten pan przyjdzie – rzekł hrabia do Maurycego – ani pani hrabina, ani ja nie będziemy w domu.
Wyszedłszy za drzwi, Eugeniusz spostrzegł dopiero, że deszcz pada. – Masz tobie, powiedział, przyszedłem po to, by popełnić niezręczność, której nie pojmuję przyczyny ani doniosłości, a do tego zniszczę sobie odzienie i kapelusz. Lepiej było siedzieć w kącie i ślęczeć nad prawem, myśląc o tym tylko, żeby zostać kiedyś surowym prawnikiem. Czyż ja mogę bywać w świecie, skoro, chcąc się w nim obracać swobodnie, potrzeba całej góry powozów, butów lakierowanych, drobnostek nieodzownie potrzebnych, łańcuchów złotych, zamszowych rękawiczek po sześć franków na rano, a na wieczór innych i to koniecznie żółtego koloru! Ten Goriot to stary kiep, ot co!
Miał już wyjść na ulicę, gdy spostrzegł karetę najemną, którą zapewne odjechali jacyś młodzi małżonkowie. Woźnica pragnął widocznie zrobić kilka przemycanych kursów na własną korzyść, bo skinął na Eugeniusza, który stał bez parasola w czarnym odzieniu, białej kamizelce, żółtych rękawiczkach i butach błyszczących. Eugeniusza opanował ów szał głuchy, popychający młodzież w głąb przepaści, do której się zbliżyli, z taką szybkością, jak gdyby na dnie była nadzieja szczęśliwego wyjścia. Skinął więc głową na znak zgody i wszedł do powozu, w którym leżały jeszcze szczątki pomarańczowych kwiatów i parę strzępków srebrzystej tkaniny, świadcząc o przejeździe młodej pary.
– Dokąd pan jedzie? – zapytał woźnica, który zdjął już białe rękawiczki.
– Ha! – zawołał w duchu Eugeniusz – kiedym się już raz puścił tą drogą niechże