Dzieci ulicy. Janusz Korczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dzieci ulicy - Janusz Korczak страница 12

Dzieci ulicy - Janusz Korczak

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Antek umył ręce i twarz (szyi i uszów nie mył prawie nigdy) i zasiadł do śniadania.

      – Dobre mleko, jak prababkę kocham. A chleb jaki, phi!

      Położył się w ubraniu na łóżku:

      – Fu, twarde łóżko. A ja myślałem, że tu będą ci takie puchy, jak u szynkarza, albo i lepsze. No, trudno.

      Wyjął ostatni papieros, który mu pozostał z wczorajszego zakupu, i zapalił.

      – Żyć nie umierać. Tylko żeby tak zawsze było. I żeby tu znaleźć kolegów jakich.

      Z zagasłym papierosem w ustach Antek usnął.

      I Mańka spała.

      W jednym z górnych pokojów zebrali się tymczasem: hrabia, hrabianka, lekarz – i radzili.

      – Dzieci te pochodzą z najgorszej rodziny pijackiej – mówił hrabia – wpływy miały jak najgorsze. Charaktery ich są zupełnie różne. Dziewczynkę łatwo nam będzie wprowadzić na odpowiednią drogę, ale z chłopcem, zdaje mi się, nie poradzimy sobie tak łatwo. Jest zepsuty, zdaje się, że mu nieźle było w domu, i jest uparty, samodzielny.

      – Co robić teraz? – zapytał lekarz.

      – Ja sądzę – zaczęła hrabianka – że należy pozostawić je przez pewien czas samym sobie: niech rozmyślają, rozważają. I tak nagła zmiana musiała podziałać na nie silnie.

      – I ja tak sądzę – rzekł lekarz – ale jeśli zauważymy, że samotność i bezczynność im ciąży zbytnio.

      – Ja twierdzę – rzekł hrabia – że przede wszystkim należy je obserwować nieustannie.

      – To było już postanowione.

      – I tego trzymać się musimy ściśle. Więc kto z nas idzie na wartę?

      – Ja pójdę – rzekł lekarz i wszedł do sąsiedniego pokoju, z którego przez dwa niewielkie otwory widać było cały pokój Mańki i Antosia.

      Hrabianka udała się do kaplicy na modlitwę, hrabia zeszedł do swego gabinetu, i na przygotowanych dwóch grubych zeszytach położył dwa napisy: na jednym Antoś, na drugim: Mania.

      Potem wziął pierwszy i równym drobnym pismem zaczął kreślić historię spotkania i kupna Antosia, historię, która znana jest czytelnikom z pierwszego i drugiego rozdziału niniejszej powieści.

      Zejdźmy do pokoju Mani i przyjrzyjmy się śpiącemu tam dziecku.

      Mania spała niespokojnie. Wzdychała ciężko, jakieś urywane wyrazy wybiegały z jej ust, ręką przyciskała czoło, na policzki jej wystąpiły rumieńce. A jednak się nie budziła.

      O zmierzchu do pokoju jej weszła kobieta, zapaliła lampę wiszącą wysoko i zbudziła ją.

      – Niech się Mania rozbierze i położy.

      – Co? – zapytała Mańka, szeroko otwierając oczy. – Gdzie ja jestem?

      – Proszę do mnie nie mówić, bo jestem głucha.

      – Ale gdzie ja jestem?

      – Nie słyszę. Proszę się rozebrać i położyć.

      I wyszła.

      Dziewczyna usiadła na łóżku i przypominała sobie z trudnością całą historię dnia ubiegłego.

      – Ach, tak!

      Przypomniała sobie.

      Ale co jej ta kobieta mówiła?

      – A, prawda, mam się rozebrać.

      Rozebrała się ze swych łachmanów, zarzuciła je na poręcz łóżka, położyła się, ale już zasnąć nie mogła.

      Zegar wybił godzinę dziewiątą. Lampa, przyćmiona zielonym kloszem, słabo rozpraszała ciemności. Manię przestraszył dźwięk zegara. Nakryła się kołdrą na głowę.

      Jest sama! Tam, w Warszawie, miała matkę pijaczkę, a teraz nie ma nikogo.

      Było jej gorąco. Wysunęła głowę spod kołdry i wzrok jej padł na krzyż, który zawieszony był nad łóżkiem.

      – Co matka sobie myśli? Dostała przecież pieniądze. Pewnie ją ojciec Antka oszukał. Dziewiąta godzina… Pewnie jest w szynku. Co to za głucha kobieta tu była? Gdzie Antoś? Co z nim zrobili? Dlaczego go nie widziała tu w pałacu? Antek palił papierosa. Ten pan tak strasznie patrzał. Ojciec Antka – pijak.

      Myśli jej się wikłały, zapadała w ten stan, który poprzedza sen, ale nie zasypiała.

      Zdawało jej się, że wiszą nad nią dwie olbrzymie donice piasku i jakaś niewidzialna ręka przesypuje piasek z jednej donicy do drugiej. Za każdym razem część piasku wysypuje się na nią, piasek jest gorący i ciężki, i lada chwila całą ją przysypie.

      To znów starała się połknąć kawał drzewa, który miała w ustach.

      Zegar wydzwonił dziesiątą. Drgnęła, obudziła się. Pot kroplisty spływał jej z czoła.

      – Spała czy nie spała?

      Nie, nie spała. Przecież i teraz nie śpi, a jednak widzi to wszystko tak wyraźnie, słyszy tykanie zegara.

      I nagle usłyszała jakiś szept cichy i rozróżniła płynące ku niej z góry wyrazy:

      – Idź do niej!

      To wstrząsnęło nią, Kto to mówi? Do kogo? Do niej, Mańki. A do kogoż ona ma iść?

      I dziecię matki-pijaczki, dziecię, przez występną, upadłą matkę katowane, jęknęło boleśnie i bezradnie:

      – Mamo!

      I przeraziło się dźwięku swego głosu, obcego mu i jakby pchane siłą wyższą, znów zawołało:

      – Mamo, mamo, mamo!

      Łzy puściły się Mańce z oczu strumieniem.

      W tej chwili drzwi się cicho otworzyły i we drzwiach stanęła hrabianka Irena w czarnej obcisłej sukni, i wzrok jej łagodny spotkał się z rozognionym wzrokiem Mańki. Kobieta ta dziwnie podobną była do tego pana, który ją tu przywiózł.

      „Może to on zamienił się w kobietę?” – przemknęło przez myśl dziecku w gorączce.

      Hrabianka zbliżyła się do łóżka Mańki, uklękła przy nim, jedną rękę wsunęła pod poduszkę, a drugą otoczyła drobną postać Mańki.

      Dziewczynce oddech zamarł w piersi.

      – Maniu, dlaczego nie śpisz? – szepnęła cicho.

      – Bo się boję, strasznie się boję.

Скачать книгу