Dzieci ulicy. Janusz Korczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dzieci ulicy - Janusz Korczak страница 10

Dzieci ulicy - Janusz Korczak

Скачать книгу

ani chłopi, ani sąsiedzi nie mieli tematu do gadaniny. Czerwony mur zarastał winem i cisza panowała głucha. Tylko, mówiono, w nocy hrabia wychodzi z grobu i pilnuje bramy. Podobno wielu go tam widziało. W poniedziałek rano Grzegorz wyjeżdżał swą bryczką na pocztę, brał od rządcy rachunki i nic więcej. Straszono dzieci tymi murami, a pastuszkowie omijali łąkę, która dotykała parku.

      Młody Zarucki wyjechał znów za granicę, ale nie szukali już teraz miast, lecz obrali sobie siedzibę w uroczej miejscowości nad morzem.

      Hrabia po śmierci ojca zmienił się nie do poznania. Pierwsza chwila oszołomienia minęła, nastąpił zwrot. Ta cisza całego dzieciństwa, praca ciągła i życie proste, potem nagły hałas, wir, gorączka życia po grobowej ciszy, moc wrażeń po jednostajności – nie mogły nie wywrzeć wpływu na młodym człowieku, nie mogły nie nadszarpnąć jego nerwów.

      Przycichł teraz, szukał spokoju.

      I stała się rzecz dziwna, nieprzewidziana: młody Zarucki zakochał się nagle w pięknej żonie węgierskiego magnata.

      Miłość zaczęła się od spotkania, po którym nastąpiła długa rozmowa. Trzeba wiedzieć, że hrabią interesowano się niezmiernie, gdyż i tu już dosięgły pogłoski o jego ojcu pustelniku i o nim. Żona magnata może zainteresowała się nim, może poszukiwała rozrywki pod nieobecność męża, a może chciała zaimponować damom, że to jej pierwszej udało się wyrwać hrabiego z ukrycia, w którym chciał przebywać po śmierci ojca.

      Młodzieniec zakochał się. Była to miłość silna, miłość człowieka, któremu obce było dotychczas to uczucie, gdyż nie można liczyć miłostki chwilowej dla jakiejś prostej dziewczyny z poddasza. Po raz pierwszy dopiero ukazała mu się kobieta owiana czarem nieziemskim, kobieta – pokusa.

      Zarucki nie posiadał daru kłamstwa, które wyrabia życie i styczność z ludźmi. Nie krył się ze swym uczuciem. Pokochał ją, więc jej nie odstępował, bywał z nią na koncertach, w teatrze i na balach. W swym pięknym salonie urocza kusicielka wśród wybuchów śmiechu uczyła go sztuki tańca. A uczeń był dziwnie pojętny.

      Zarucki nie rozumiał, że miłość swą dla mężatki należy ukrywać. Ona śmiała się: bawił ją ten tryumf.

      I tym razem stryj próbował stłumić uczucie synowca, ale gdy się spostrzegł, było już zbyt późno.

      Tymczasem historia stawała się głośną, zjawił się mąż pięknej Węgierki.

      Zarucki był szczery jak dziecię, Węgier był obłudny. Zarucki serdecznie ściskał dłoń człowieka, który był mężem jego ideału.

      Magnat ściskał jego dłoń, a przygotowanym był uczynić podłość.

      Umówili się razu pewnego w klubie. Grano w karty. Węgier przegrywał, był blady i rozdrażniony. Zarucki, wiedziony przeczuciem ludzi nerwowych, rozumiał niebezpieczeństwo grożące. Był smutny, niespokojny.

      Wreszcie postanowił rozmówić się z rywalem.

      Gdy oddalili się od grających i siedli pod cieniem palm przy stoliku, gdy Zarucki wypił parę kieliszków szampana, zaczął mówić pierwszy.

      – Pan wiesz, żem pokochał pańską żonę.

      – Wiem o tym. Ale po co pan mi to mówisz? – zapytał obojętnie.

      – Bo żona pańska również mnie kocha.

      – O tym nie wiedziałem jeszcze. – Oczy mu błyszczały, silił się na spokój. – Czy pan przekonany jest o tym?

      – Tak, panie.

      – Czy ona to panu mówiła?

      – Nie, ale to się czuje.

      – Za mało pan zna jeszcze kobiety, by móc o tym sądzić – zawołał dość głośno Węgier.

      – Panie, pan tak dziwnie mówi.

      – Ja sądzę, że to pan raczej dziwnie mówi.

      – Dlaczego?

      – Opowiada pan mężowi, żeś romansował z jego żoną.

      – Przepraszam, ja nie romansowałem.

      – Tylko?

      – Tylko… my się kochamy.

      – Ależ raz jeszcze pytam: skąd pan wie, że ona pana kocha?

      – Pocałowała mnie w usta.

      – To jeszcze niczego nie dowodzi – rzekł z uśmiechem Węgier.

      – Jak to, pan żartuje?

      – Śmieszny pan jest.

      – Więc dobrze: jeśli pan się przekona, że ona mnie kocha, czy pan zgodzi się, bym…

      – Oddać ją panu na własność?

      – No, tak…

      – A jeśli ja ją kocham także?

      – Nie, pan jej nie kocha.

      – Dość tej paplaniny – przerwał Węgier. – Wróćmy do kart.

      Węgier śmiał się, żartował. Gdy kolej do rozdawania kart doszła do Zaruckiego, Węgier ucichł, nagle pochwycił go za rękę i zawołał:

      – Jesteś pan oszustem.

      Dzień pojedynku oznaczony został na ranek następujący, by nikt nie mógł mu przeszkodzić. Wybrano sekundantów, broń, umówiono się co do warunków. Nasamprzód pałasze13, nie dłużej nad pięć minut. Potem broń palna. Podobno obaj zapaśnicy władali bronią doskonale.

      Hrabia oka nie zmrużył tej nocy. Nie obawa spać ma nie dawała, ale jakieś myśli straszne, gdzie występował i ojciec, i siostra, i ta Warszawa hałaśliwa, i galerie obrazów, i brama żelazna w Zaruczaju, i wspaniale hotele, i ona, ta cudna, i on jej mąż, i ten policzek, i to oskarżenie nikczemne.

      Przybył na plac blady i chory.

      Niedbale wziął do ręki pałasz i niedbale, nie poruszając się z miejsca, odbijał wściekłe uderzenia Węgra. Widać było, że nie napada, że się nawet nie broni, lecz machinalnie, z myślą o czym innym, powtarza wyuczone ruchy i obroty. (Ojciec musiał być doskonałym nauczycielem). Węgier wpadał we wściekłość, Zarucki poczynał się nudzić. Coraz mniejsze ruchy robiła jego ręka. Sekundanci nie pamiętali podobnego pojedynku. Zdawało się, że Zarucki opuści broń lada chwila.

      – Koniec! – rozległa się komenda.

      Węgier zrobił ostatnie pchnięcie. Ostatni raz rozległ się chrzęst żelaza.

      Hrabia zachwiał się nagle i upadł.

      – Raniony?

      – Nie, zemdlał tylko.

      Zawieziono go do hotelu,

Скачать книгу


<p>13</p>

pałasz – broń biała o długiej, prostej klindze. [przypis edytorski]