Chore dusze. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chore dusze - Józef Ignacy Kraszewski страница 16
– Mój hrabio – krzykliwym głosikiem przerwała Ahaswera – alboż to nie są cechy naiwnego dzieciństwa?
– Nazwanie jest niezupełnie ścisłe – rzekł hrabia. – Tak samo moglibyśmy się nazwać aniołami. Nie jesteśmy ani jednymi, ani drugimi, jesteśmy… – Tu chwilę pomilczał. – Któż wié? jesteśmy może ludźmi przyszłości – dodał. – Tak! gdy siła pięści, która dziś króluje światu, zostanie ostatecznie siłą ducha złamaną, gdy zwierzęca walka o byt, tocząca się lat tysiące, tryumfem ducha będzie rozstrzygniętą – naówczas my téż zwycięzko wystąpimy na scenę świata, jako naród posłany dla stworzenia społeczeństwa nowego, wedle słowa Chrystusowego.
Hrabia Filip, któremu oczy coraz bardziéj lśniły się, błyskały, żarzyły, ledwie już mogąc się powstrzymać, wybuchnął:
– Jeżeli z nas naówczas choć jeden pozostanie! Siła pięści nie jest przemijającą, jest wiekuistą, a że my negujemy jéj prawa, więc wydusi nas do ostatniego. Reprezentanci téj siły, maskujący się jako cywilizatorowie, w imię téj bogini cywilizacyi wygniotą aniołów czy dzieci, którym wyrzucają zacofanie i barbarzyństwo.
– Gdyby przy stole herbacianym można formalną rozpocząć dysputę – odezwał się hrabia August – zacząłbym ją od zaprzeczenia temu, coś powiedział, że siła pięści jest wiekuista. Jest odwieczna, ale nie będzie nieśmiertelną. Cała historya ludzkości świadczy, że znaczenie siły téj nie rośnie, lecz się zmniejsza. Czuje to siła pieści i rozpaczliwie się broni; ale porównajcie czém ona była w piérwszych epokach bytu ludzkiego, a czém jest dzisiaj. Człowiek rozpoczynał zawód swój ludzki, potrzebując zwalczać potęgi fizyczne otaczającéj go natury pierwotnéj. Naówczas pięść była jego zbawieniem; dziś coraz bardziéj potrzebuje ona głowy, a wkońcu stanie się jéj sługą. Z téj epoki walk fizycznych pozostały nam w obyczajach, w pojęciach, w teoryach społecznych i państwowych mnogie skorupy i skorie, ale wszystko to powoli opadnie i zostanie zgruchotane.
Hrabia August mówił powolnie, nie deklamując, nie patrząc na słuchaczów, bawiąc się odniechcenia deserowym nożem, który trzymał w ręku.
Zakończył ciszéj. Głos mu zamarł.
Poeta zdawał się nietyle go słuchać, ile zazdrościć mu uczynionego wrażenia, gdyż oczy wszystkich w mówcę były wlepione i nikt nie zdawał się mu śmiéć zaprzeczyć.
– Co do mnie – rzekł hr. Filip – ja jestem tak nieszczęśliwy, że zapewne skutkiem niedołęztwa mego i ślepoty, nie widzę w dziejach ludzkich tego postępu, o którym mowa. Historya jest dosyć ładną plecionką, w któréj naprzemiany występują ciągle też same kolory: czarny, biały, siny, czerwony. Gdy jeden się wyczerpie, drugi powraca. Rzeczywistego postępu dopatrzéć mi się niepodobna. Mieniają się prądy, ale się nie różnią. Stare baśni po ostatnim akcie rozpoczynają się nanowo z tąż samą muzyką. Asystujemy może setnéj któréjś reprezentacyi jednego wiekuistego dramatu. Ludzkość idzie do muru, uderza weń głową i, odskoczywszy, pędzi w drugą stronę, aby o przeciwną ścianę nabić sobie nowego guza.
Ahaswera uderzyła w małe, ale brzydkie rączki, z krótkiemi nabrzękłemi palcami, i zkolei zdawała się radować nowemu zdaniu, jak się cieszyła z piérwszego.
– Ah! que c’est cela! Co za prawda! – zawołała.
– Może być – przerwał Wiktor, dotąd milczący – że się to tak wydaje komuś zdaleka patrzącemu na historyą, widzącemu tylko płaszcz jéj i cień; ale w głębinie dziejów jest więcéj cóś nad mechaniczny ruch wahadłowy. Ta formuła pochodu, jako formuła, niezupełnie jest fałszywą, ale ona nic nie tłumaczy. Jest to prawda namacana pociemku. Zamiast dwóch ścian, o których hrabia mówisz, trzebaby sobie wystawić wieżę wybiegłą wysoko, a w niéj biédnego ptaka, który, lecąc kugórze, bije się wprawdzie o ściany, lecz ciągle ku światłu podnosi!
Hrabia Filip, ironicznie uśmiéchając się, ruszył ramionami.
– To cóś straszliwie skomplikowanego! – dodał z pewném lekceważeniem. – Prawo pochodu, jeżeli istnieje, musi być daleko prostsze.
Poeta, słuchając, marszczył się coraz bardziéj. Zbiérało mu się na improwizacyą. Nareszcie wybuchnął. Przybrał postawę natchnionego, podniósł głowę, włosy na tył jéj odrzucił, zadrgały mu ręce, oczy zabłysły.
– Ateizm postępu.... zbrodnia! – zawołał. – Więc człowiek byłby wibryonem, kręcącym się w brudnéj wieków cieczy bez celu? a ludzkość jakąś rdzą, porosłą na staréj ziemskiéj skorupie? Puść wzrok swój w głąb minionych wieków, których kości masz pod stopami. Czy od kamiennéj siekiéry do sprężyny twojego zégarka nie widzisz postępu? Toś ślepy… zasłaniasz oczy! Od Kafrów i Indyan do Anglika niéma różnicy i wzrostu? Od prawa żelaza do Wielkiéj karty niéma zdobyczy? Idziemy, choćby cotysiąc lat pół kroku, a pochodu minuty liczą się pokoleniami. Idziemy, a kto nie czuje tego, ten duszy nie ma i jest ludzkości odpadkiem!
Hrabia Filip usta wydął i zarumienił się.
– Dziękuję! – rzekł, kłaniając się.
Ahaswera i inni uśmiéchali się znowu.
– Przepraszam! – przebąknął poeta. – Bronię najdroższego skarbu, wiary w to, że człowiek zdał się na cóś i cóś znaczy.
Urażony hr. Filip rozparł się w krześle, ręce powkładał w kieszenie i milczeniem swém znać dawał, że dalszego sporu prowadzić nie myśli.
Poeta był własném wystąpieniem poruszony mocno.
– Mnie się zdaje – szepnęła księżna Teresa, chcąc wystąpić pojednawczo – żeśmy bardzo odbiegli od piérwszego założenia. Księżna przyniosła nam wcale inne zagadnienie do rozwiązania.
– Moglibyśmy – odezwał się hrabia August – wpaść z niego łatwo na niemniéj drażliwą kwestyą narodowości. Miłość własna czyni ją niebezpieczną.
– Dajmy lepiéj pokój téj kwestyi – odezwał się Wiktor. – Mówią powszechnie, iż wiek nasz cechuje się uznaniem równouprawnienia narodowości, zrozumieniem ich posłannictwa. Tymczasem i fakta, i głosy z trybuny parlamentu nad Sprewą i cała literatura niemiecka, nie mówiąc już o innych, świadczy iż niektóre uprzywilejowane narodowości, sobie samym przyznając misyą społeczną i cywilizacyjną, resztę mają za barbarzyńców, skazanych na wytępienie.
– Mógłbym ja, na poparcie mojéj teoryi repetycyi jednego dramatu ad infinitum – dodał kwaśno Filip – przypomniéć, że zupełnie tak samo Rzym, w imię cywilizacyi, chciał występować sam jeden. Nic się nie zmieniło, tylko Celsius rzymski zowie się dziś nie wiem jakim tam National-liberałem niemieckim.
– Jest wielka różnica – odparł Wiktor – bo dziś przeciwko takiemu Celsiusowi germańskiemu nie jeden Origenes wystąpi, ale głów tysiące.
– Które