Tajemnicza wyspa. Жюль Верн

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnicza wyspa - Жюль Верн страница 18

Tajemnicza wyspa - Жюль Верн

Скачать книгу

drzewka. Był to rodzaj karłowatej sosny nadmorskiej, wyniszczonej przez wichry. Z gałęzi zrobili nosze, na których, po wyścieleniu ich liśćmi i trawą, można było wygodnie przenieść inżyniera.

      Cała praca trwała jakieś czterdzieści minut. Dochodziła dziesiąta rano, gdy marynarz, Nab i Harbert powrócili do Cyrusa Smitha, przy którym czuwał Gedeon Spilett.

      Inżynier przebudził się właśnie z tego snu, czy raczej z letargu, w którym go znaleźli. Na jego policzki, dotąd pokryte śmiertelną bladością, powróciły rumieńce. Uniósł się nieco, popatrzył wokół, jak gdyby pytając wzrokiem, gdzie się znajduje.

      – Czy może mnie pan słuchać, nie będzie to pana męczyć, panie Cyrusie? – zapytał reporter.

      – Mogę – odparł inżynier.

      – A ja sądzę – powiedział marynarz – że pan Smith jeszcze lepiej będzie mógł pana słuchać, gdy najpierw skosztuje tego sosu z preriokurów, bo to są preriokury, panie Cyrusie – objaśniał, podając mu odrobinę sosu, do którego tym razem dodał kilka kawałeczków mięsa.

      Cyrus Smith zjadł swoją porcję, a resztę mięsa podzielili pomiędzy siebie jego trzej zgłodniali towarzysze, którzy uskarżali się na zbyt skąpe śniadanie.

      – To nic – powiedział marynarz. – W Kominach czeka na nas lepszy posiłek. Bo musi pan wiedzieć, panie Cyrusie, że tam na południu mamy dom z pokojami, posłaniami i paleniskiem, a w spiżarni kilka tuzinów ptaków, które nasz Harbert nazywa kuruku. Nosze są gotowe i kiedy się pan tylko poczuje na siłach, poniesiemy pana do domu.

      – Dziękuję ci, przyjacielu – odparł inżynier. – Za godzinę lub dwie będziemy mogli wyruszyć… A teraz proszę mówić, panie Spilett.

      Wtedy reporter zaczął opowiadać wszystko, co zaszło. Opowiadał o wydarzeniach, których Cyrus nie mógł znać, o ostatnim upadku balonu, o wylądowaniu na nieznanej ziemi, która wydawała się bezludna, bez względu na to, czy była wyspą, czy kontynentem, o odkryciu Kominów, o poszukiwaniach inżyniera, o poświęceniu Naba, o tym, co zawdzięczali zmyślności wiernego Topa i tak dalej.

      – Więc nie znaleźliście mnie na brzegu? – zapytał Cyrus słabym jeszcze głosem.

      – Nie – odparł marynarz.

      – I to nie wy przynieśliście mnie do tej groty?

      – Nie.

      – Jak daleko jest ta grota od raf?

      – Około pół mili – odparł Pencroff. – Nie tylko pana to dziwi, panie Cyrusie, ale i nas samych nie mniej zdumiewa, że znaleźliśmy pana w tym miejscu.

      – Istotnie – powiedział, ożywiając się coraz bardziej inżynier, którego te szczegóły mocno zainteresowały – istotnie, to bardzo dziwne!

      – Czy mógłby nam pan opowiedzieć – zagadnął znowu marynarz – co się z panem działo po tym, gdy porwała pana fala?

      Cyrus Smith wytężył pamięć, ale niewiele mógł sobie przypomnieć. Uderzenie fali oderwało go od siatki balonu. Początkowo zanurzył się na kilka sążni. Gdy wypłynął znowu na powierzchnię morza, wyczuł w półmroku, że jakaś żywa istota porusza się tuż obok niego. Był to Top, który skoczył za nim na ratunek. Kiedy inżynier spojrzał do góry, nie zobaczył już balonu, który, uwolniony od ciężaru jego i psa, poleciał jak strzała. Smith znajdował się wśród wzburzonych fal, w odległości pół mili od brzegu. Usiłował walczyć z falami i płynął, ile mu sił starczyło. Top podtrzymywał go za ubranie; lecz gwałtowny prąd porwał go, uniósł na północ i po półgodzinnym szamotaniu się inżynier poszedł na dno, pociągając Topa za sobą. Od tego momentu aż do chwili, gdy znalazł się w objęciach przyjaciół, nie pamiętał, co się z nim działo.

      – A jednak morze musiało pana wyrzucić na brzeg – zagadnął znowu Pencroff – i musiał pan mieć dość sił, żeby dojść aż tutaj, skoro Nab znalazł odciski pańskich stóp!

      – Zapewne… musiałem… – odparł inżynier, zamyślając się. – A nie spotkaliście śladów ludzkich istot na tym wybrzeżu?

      – Nie – odparł reporter. – A zresztą, gdyby się nawet przypadkiem znalazł w tym czasie jakiś wybawca, to dlaczego wydarłszy pana falom, miałby potem pana opuścić?

      – Ma pan słuszność, drogi Spilett. Słuchaj, Nabie – dodał inżynier zwracając się do swego sługi – więc także i ty nie… a może w jakimś chwilowym zamroczeniu… ale nie, to nie ma sensu… Czy pozostał jeszcze któryś z tych śladów? – zapytał Cyrus Smith.

      – Tak jest, panie – odparł Nab, – o tam, zaraz przy wejściu, po drugiej stronie wydmy, w miejscu osłoniętym od wiatru i deszczu. Resztę śladów zatarła burza.

      – Panie Pencroff – powiedział Cyrus Smith – czy będzie łaskaw wziąć moje buty i przymierzyć, czy dobrze pasują do śladów?

      Marynarz wykonał prośbę inżyniera. Razem z Harbertem poszedł za Nabem w miejsce, gdzie były ślady, a tymczasem Cyrus powiedział reporterowi:

      – Tu stało się coś niepojętego!

      – Rzeczywiście, coś niepojętego! – odparł Gedeon Spilett.

      – Ale teraz dajmy temu spokój, drogi Spilett, później o tym pomówimy.

      Po chwili wrócił marynarz z Nabem i Harbertem.

      Nie było żadnej wątpliwości. Buty inżyniera dokładnie pasowały do zachowanych śladów. Zatem to Cyrus Smith odcisnął je na piasku.

      – No cóż – powiedział – więc to ja musiałem ulec halucynacji, temu zamroczeniu, o które przed chwilą posądzałem Naba! Szedłem jak lunatyk, nie wiedząc, dokąd idę, a Top, wiedziony instynktem, przyprowadził mnie tutaj, wyciągnąwszy mnie wcześniej z toni morskiej… Chodź tu do mnie, Top, chodź tu, mój psie!

      Wspaniałe zwierzę jednym susem skoczyło do swojego pana, głośno szczekając, a ten nie szczędził mu pieszczot i pochwał.

      Trzeba przyznać, że nie można było w inny sposób wytłumaczyć okoliczności ocalenia Cyrusa Smitha i że Topowi należała się cała zasługa.

      Koło południa Pencroff zapytał Cyrusa, czy jest gotowy do podróży. Zamiast odpowiedzi inżynier z wysiłkiem, który świadczył o nieugiętej sile woli, podniósł się na nogi. Musiał jednak oprzeć się na ramieniu marynarza, aby nie upaść.

      – Brawo, brawo! – powiedział Pencroff. – Proszę przynieść lektykę pana inżyniera.

      Przyniesiono nosze. Poprzeczne gałęzie wyścielili mchem i trawą. Następnie ułożyli Cyrusa Smitha na tym posłaniu, za jeden koniec noszy chwycił Pencroff, a za drugi Nab i wszyscy ruszyli w stronę brzegu.

      Mieli przed sobą osiem mil drogi, lecz ponieważ nie można było iść szybko, a prócz tego należało się spodziewać częstych postojów, więc przewidywali, że dojście do Kominów zajmie im co najmniej sześć godzin.

Скачать книгу