Z pamiętnika. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Z pamiętnika - Władysław Stanisław Reymont страница 3
Uciekłam od drzwi, bo robiło mi się strasznie gorąco, a potem tak się zbeczałam, że aż Stokrotki skomlały.
A wieczorem przyszła Ma do mojego pokoju i mówi:
– Hala, jesteś dorosłą panną!
– Ja wiem, że jestem dorosłą, a długiej sukienki to mi Ma jeszcze nie daje.
– Jesteś dorosłą, dostaniesz długą sukienkę, no i pewnie pójdziesz kiedyś za mąż.
Rzuciłam się Ma na szyję, bo ją bardzo, bardzo kocham i nigdy bym się z nią nie chciała rozstawać, ale i krótkie sukienki to też mnie trochę wstydzą.
– A wyjście za mąż, to ważna chwila w życiu kobiety-chrześcijanki!
– Ja wiem i… i strasznie jestem ciekawa tej chwili.
– Ale z góry wiedz i pamiętaj, że nawet najlepszy mąż jest jeszcze najgorszym!
Pa, który przyszedł później, jak to usłyszał, trzaskał drzwiami i wyniósł się do resursy20.
I długo Ma mówiła o świętości małżeństwa, o cnocie, o obowiązkach itp. dyrdymałki, które ja już dawno umiem na pamięć, bo i ciocia to samo umie mówić przy każdej sposobności!
Już od tych mądrości uszy mnie bolą!
Ale com się Ma naprosiła, żeby mi powiedziała, kto to chce się starać o mnie; nie powiedziała.
– Dowiesz się w niedzielę.
Naprawdę, ale umierałam z ciekawości, nie mogłam jeść nawet czekoladek i ciągle mi się chciało płakać.
A to był pan Henryk!
Myślałam, że to będzie ktoś zupełnie obcy!
O, bo ja pana Henryka znałam dawno, jeszcze z czasów pensjonarskich.
Teraz, kiedy jest już moim narzeczonym, to przecież mogę się przyznać!
Jeszcze na wiosnę przysłał mi cały pęk róż, ale Ma się rozgniewała i kazała je odnieść do kościoła.
A poznałam go u Naci, bo to kolega jej brata. Prześlicznie tańczy, tylko włosy nosił za długie i tak się źle ubierał… i strasznie ciągle wymyślał na bogatą burżuazję.
Nacia powiedziała mi w tajemnicy, że on jest soc…, no, nie mogę więcej napisać…
Bałam się go, bo dobrze pamiętam, co Ma i Pa mówili nieraz z księdzem Tolem o tych strasznych ludziach.
Unikałam go, chociaż naprawdę bardzo mi się podobał, a on, że często bywał u brata Naci, to, to… musiałam go spotykać.
Ale od urzędowego poznania to już u nas bywał w każdą niedzielę, a czasem, jak Pa nie było, Ma zapraszała go, aby i w tygodniu przyszedł na herbatę.
Potem, w karnawale, Ma urządziła dwa tańcujące wieczory!
Jezus, takeśmy tańczyli mazura, że to coś okropnego, aż ta Bańkowska z pierwszego piętra przysłała służącą, że spać nie mogą.
Powiedziałam też służącej, że jeśli pani spać nie może, to niech jedzie na spacer, to jej dobrze zrobi.
Ale Pa się rozgniewał na mnie i nie dał już więcej tańczyć!
Ja wiem, bał się o najlepszego lokatora, przecież Pa się pierwszy kłania nawet tym z czwartego piętra z oficyny.
Toteż Ma za ten zakaz powiedziała mu taki „pater noster”21, że długo będzie pamiętał!
I Ma miała rację, miała sto racji…
Bo żeby się tak nie szanować, i jeszcze dla kogo? dla jakichś tam zbogaconych stolarzy, to coś okropnego…
Nawet panu Henrykowi się to nie podobało, widziałam, jaki zły wychodził…
I pewnie… nie dokończyć mazura ze mną!…
Chodziliśmy do teatru, na ślizgawki, na spacery do Saskiego Ogrodu, i tak cały karnawał przeszedł.
Aż Ma pyta mi się kiedyś:
– Cóż, nie oświadczył ci się jeszcze?
Ciekawam, kiedy się miał oświadczyć? Przecież ani chwili nigdy nie byliśmy sami. Jak nie ciocia, to Ma, jak nie Ma, to ciocia, a w dodatku ten Zdziś nieznośny, że dwóch słów nie można było powiedzieć swobodnie ani nic.
– Trzeba z tym skończyć, ja to urządzę, bo szkoda czasu… – powiada Ma.
– I pieniędzy! – dopowiedziała ciocia.
Jakby te obiady, leguminy, ciastka wieczorem tak dużo kosztowały!
– A ja przez to codzienne prawie siedzenie wasze w nocy wyspać się nie mogę.
– To niech Ma nas nie pilnuje i idzie spać!
– Chciałby tego aniołek, ja wiem, nic jej nie obchodzą wydatki, bo chciałaby się tylko po kątach całować ze studentami.
Ach, ta ciocia, ta ciocia!
To pudło, ten materac!
Nie, już jak ja będę miała córkę, to bez żadnej ciotki, to nie ma sensu!
Strasznie chciałabym mieć córeczkę… ale taką maciupcią… ot, tycią… z jasnymi włoskami i niebieskimi oczkami… codziennie inaczej bym ją ubierała… bo te chłopaczyska to mi się już sprzykrzyły.
Nawet nie wiem, po co ich przynoszą… bociany!… Ha! ha! ha!
Jakże to śmieszna ta bajka!
No, i Ma urządziła wszystko.
Zaprosiła pana Henryka w moje imieniny na obiad, bo Pa już przedtem upewnił się co do ciotek.
Nigdy tego dnia nie zapomnę, nigdy.
Prawie nie spałam całą noc, tylko myślałam, myślałam, jak to będzie, i strasznie mi się płakać chciało.
A rano bardzo stróż froterował podłogę w saloniku i w jadalnym, a Rozalia ze stróżką i Ma robiły porządki.
Nie, nie mogłam się wziąć do niczego; napisałam tylko dwa meldunki, bo rewirowy22 przyszedł, i jeden kwit na komorne.
Ma kupiła mi na imieniny śliczny fular23 na suknię, a Pa dał mi po cichu dwadzieścia pięć rubli, żebym sobie co kupiła.
Tak
20
21
22
23