Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 10

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

Przez ten czas Mania zbliżyła się do studenta i zaczęli półgłosem rozmawiać:

      – Do widzenia! – mówiła dziewczynka. – A we wtorek pan przyjdzie?

      – Wątpi pani o tym?

      – I odniesie pan Krasińskiego?

      – Z objaśnieniami.

      – Zapracuje się pan… Do widzenia…

      – Do widzenia…

      Student ledwie dotknął jej ręki, ale jak oni patrzyli na siebie!… Z taką braterską czułością, a przy tym tak smutnie, jakby żegnali się na wieki, choć rozstawali się tylko do wtorku. Magdalena miała ochotę ucałować ich oboje, śmiać się z nimi, płakać, słowem – robić wszystko, czego by od niej zażądali, tacy wydawali się jej piękni i nieszczęśliwi z tego powodu, że zobaczą się dopiero we wtorek.

      W tej chwili panna Howard oddała zwitek papieru studentowi, który pożegnał ją dość niedbale i szybko wybiegł, zapewne sądząc, że może jeszcze raz spojrzy na Manię, która wyszła przed nim.

      Panna Howard była promieniejąca. Znowu rzuciła się na fotel i patrząc w sufit, jakby tam snuły się jej marzenia, rzekła do Magdaleny:

      – Przyszła pani na pogawędkę? Prawda, jaki to interesujący młody człowiek?… Lubię śledzić, kiedy w świeżej duszy kiełkuje i rozwija się jakaś wzniosła idea albo uczucie…

      – O, tak! – potwierdziła Magdalena myśląc o studencie i Mani.

      – Więc pani także dostrzegła?

      – Naturalnie, to przecież jest widoczne…

      Panna Howard zrobiła minkę skromnie zakłopotaną.

      – Nie pojmuję doprawdy – mówiła zniżonym głosem – co mu się we mnie mogło podobać…

      Magdalena drgnęła ze zdziwienia.

      – Zapewne wspólność dążeń… poglądów… – ciągnęła coraz bardziej rozmarzając się panna Howard. – Tak, jest jakieś powinowactwo dusz… Ale nie mówmy o tym, droga panno Magdaleno, mówmy raczej o pani… Co za entuzjasta!… Jak on słucha moich artykułów… Ja dopiero mając takiego słuchacza zrozumiałam, że można – pięknie słuchać… Ale dość już o tym, panno Magdaleno, mówmy o pani. Czy może i pani ma jaką troskę?… Oryginalny młody człowiek!… Więc cóż panią do mnie sprowadziło? Zapewne także budzi się duszyczka… Prawda, że zgadłam? O, bo my, kobiety, jesteśmy szczególnymi istotami: gardzimy zwierzęcym tłumem mężczyzn, lecz jeżeli znajdzie się człowiek wyjątkowy… Pani ma coś na sercu, panno Magdaleno, mówmy o tym, co pani mi chce powiedzieć…

      Magdalena była tak zmieszana słysząc poetyckie szczebiotanie panny Howard, jak gdyby przerzucono ją do nieznanej okolicy. Więc to ona, ta sztywna, gniewna, a niekiedy złośliwa panna Howard, ta, której obawia się pani Latter, ta, która wypowiadała nieprzyzwoite rzeczy wobec młodego studenta?… Ona mówi o powinowactwie dusz i o sercowych troskach?…

      Magdalena nie mogła pohamować się; wybuch przygotowujący się od kilku dni nastąpił. Upadła na kolana przed panną Howard, objęła ją za szyję i ucałowawszy kilka razy, rzekła drżącym głosem:

      – Ach, pani, jaka pani dobra!… Ja myślałam, że pani jest tylko bardzo mądra, ale że nie ma serca. Ale co ja wyrabiam!… – dodała zrywając się z klęczek i siadając na taburecie obok fotelu.

      – Entuzjastka… entuzjastka! – mówiła panna Howard pobłażliwie. – I któż jest ten, któremu powierzyłaś swoje serce?

      – Pani myśli, że ja jestem zakochana?… Nie!…

      Po różowym obliczu panny Howard przesunął się cień niezadowolenia.

      – Ja tylko chciałam – mówiła Madzia – porozmawiać z panią, bo pani jest taka rozumna, taka energiczna, a mnie bardzo potrzeba otuchy…

      – Więc ma pani jakiś poważny zamiar? – zapytała panna Howard tonem mistrza, który zajmuje się udzielaniem wskazówek we wszystkich poważnych zamiarach.

      – O, bardzo poważny! – mówiła gorączkowo Magdalena – tylko jest to tajemnica, którą muszę zabrać z sobą do grobu… Zresztą – dodała, głęboko odetchnąwszy – pani jest tak rozumna, a dziś przekonałam się, że i szlachetna, dobra, kochana…

      – To jeszcze niepewne, figlarko! – wtrąciła z uśmiechem panna Howard.

      – O, bardzo kochana; przynajmniej ja ubóstwiam panią… Więc przed panią powiem wielką tajemnicę… Ja – wyszeptała – Magdalena – muszę, chociażbym miała umrzeć, muszę wystarać się o pieniądze dla…

      – Dla kogo? – zapytała zdumiona panna Howard.

      – Dla pa-ni Lat-ter… – szepnęła jeszcze ciszej Magdalena.

      Panna Howard wysoko podniosła ramiona.

      – Ona panią o to prosiła?

      – Niech Bóg broni!… Ona nawet nie domyśla się…

      – Więc ona potrzebuje pieniędzy, ta wielka dama? – mówiła panna Howard.

      Zapukano do drzwi.

      – Wejść!

      Wszedł służący i zawiadomił Magdalenę, że prosi ją panna Ada.

      – Zaraz idę – odpowiedziała Magdalena. – Widocznie Bóg ją natchnął w tej chwili. Ale droga, najdroższa panno Klaro, ani słówka o tym nikomu. Umarłabym, odebrałabym sobie życie, gdyby się kto dowiedział!…

      I wybiegła z pokoju zostawiając pannę Howard pogrążoną w oceanie zdziwienia.

      „Więc Latterowa nie ma pieniędzy, a ja chcę z nią traktować o reformie wychowania!…” – myślała panna Howard.

      4. Brzydka panna

      Panna Magdalena wstępuje na chwilkę do sypialni, w której mieszka. Po drodze ściska pewną liczbę pensjonarek, wita parę dam klasowych, które na jej widok uśmiechają się, i – mówi „dobry wieczór” pokojówce ubranej w biały fartuch. A tymczasem rozmyśla:

      „Panna Howard, oto kobieta, a ja dopiero dziś poznałam się na niej! Kto by przypuścił, że to takie dobre, czułe stworzenie?… Ale pan Władysław jest niegodziwiec: bo że kocha pannę Howard, nic dziwnego (chociaż ja wolałabym Maniusię), ale dlaczego on bałamuci Manię? Ach, ci mężczyźni! Zdaje się, że panna Howard ma zupełną słuszność pogardzając nimi…”.

      W korytarzu wysokie drzwi na prawo i na lewo prowadzą do sypialni. Panna Magdalena wchodzi do jednej z nich. Jest to spory, niebieski salonik, w którym pod jedną i drugą ścianą stoją po trzy łóżeczka nogami zwrócone na środek sali. Łóżka żelazne, każde przykryte białą kapą, na każdym jedna poduszka, przy

Скачать книгу