Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 13

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

w ogień… Czy ty nie rozumiesz, że jesteś dobra jak anioł, mądra, zdolna, a nade wszystko… taka dobra, taka dobra… Przecież kto by nie kochał takiej jak ty, nie miałby rozumu ani serca… Najmilsza, złota, jedyna.

      Wykrzyknikom towarzyszył deszcz pocałunków.

      – Zawstydzasz mnie – odpowiedziała Ada uśmiechając się ze łzami w oczach. – To ty jesteś najlepsza… Dlatego zaprosiłam cię tutaj i chcę cię prosić, ażebyś ostrożnie zaczęła namawiać Helę do wyjazdu za granicę.

      – Ja myślę, że jej nawet namawiać nie potrzeba.

      – Ale widzisz – ze mną…

      – Właśnie z tobą. Gdzież ona znajdzie lepsze towarzystwo i przyjaciółkę?

      – Ona mnie nie lubi.

      – Mylisz się, ona cię bardzo kocha, tylko ona jest trochę dziwna.

      – Może lubiłaby mnie, gdybym była ubogą, a tak… jest zanadto dumna… Więc widzisz, Madziu, jak musimy z nią być ostrożne. Nic, nic… ani słówka o tych nieszczęśliwych pieniądzach.

      – Bądź spokojna – odpowiedziała Magdalena. – Zaraz do niej pójdę i tyle nagadam o panu Dębickim, że sama przyjdzie podziękować ci za niego.

      Gdy Madzia opuściła pokój Ady, już zapadał mrok spotęgowany chmurami, z których lał się deszcz pomieszany z topniejącym śniegiem. Na korytarzu zapalono lampy. Przy ich świetle Madzia zobaczyła zbiegającą ze schodów koleżankę, pannę Joannę, ubraną jak na bal. Miała szeleszczącą kremową suknię z wybornie dopasowanym stanikiem, otwartym z przodu jak drzwi uchylone, spoza których ostrożnie wyglądał gors podobny do listków białej róży.

      – A ty gdzie, Joasiu? – zapytała Magdalena.

      – Teraz do panny Żanety, a później na koncert ze znajomymi.

      – Ślicznie wyglądasz, cóż to za suknia!…

      Joanna uśmiechnęła się.

      – Ach, Madziu – rzekła tonem łagodniejszym – zastępuje mnie panna Żaneta, ale ty jej pomożesz, prawda?

      – Naturalnie.

      – I jeszcze, Madziu, pożycz mi, kochanko, bransoletki.

      – Owszem, weź ze stolika.

      – A wachlarza nie dasz mi?

      – Ależ weź wszystko. Wachlarz jest także w stoliku.

      – Więc wezmę i twoją koronkę na głowę.

      – Dobrze, jest pod stolikiem, w pudełku od kapelusza.

      – Dziękuję ci, moja droga.

      – Baw się dobrze. A nie widziałaś Helenki?

      – Na górze nie ma jej, zapewne jest u siebie. Do widzenia.

      Zniknęła na zakręcie korytarza i tylko słychać było szelest jej sukni.

      „Jaka ta Zosia niemądra! – pomyślała Magdalena. – Gdzieżby Joasia pozwoliła…”.

      W gabinecie Helenki było pusto. Już Magdalena miała cofnąć się, gdy na progu trzeciego pokoju ukazało się jasne widziadło dające jej znaki ręką. Była to Helena.

      Madzia cicho przeszła po dywanach aż do sypialni pani Latter na pół oświetlonej przez różnokolorową lampkę.

      – Patrz, jaki on zabawny! – szepnęła Helena ciągnąc Madzię do niedomkniętych drzwi gabinetu pani Latter.

      Na kanapce przeznaczonej dla gości siedział pan siwy i otyły, z sinymi rumieńcami na policzkach – i rozmawiał z panią Latter.

      – Opiekun Mani Lewińskiej… – szepnęła Hela.

      – Bardzo jestem zadowolony, mości dobrodziejko – mówił pan – bo dziewczyna co kwartał wydaje mi się lepszą. A rozsądne to, gospodarne, i kawy, mościa dobrodziejko, naleje, i herbatę umie zaparzyć… Kiedy po wakacjach odjechała do Warszawy, kąta znaleźć nie mogłem… Tfy! nawet kawałeczek kobiety ożywił dom; cóż by to zaś było, gdyby tak, mościa dobrodziejko, osiadła w nim gospodyni całą gębą, kobieta rozumna, dojrzała, pokaźna…

      – Dom pański bardzo zyska, gdy Mania skończy pensję, a szczególniej gdy wyjdzie za mąż. Bo nawet w tym wypadku zapewne nie puści jej pan od siebie – odpowiedziała pani Latter.

      – A, mościa dobrodziejko, czym ja już taki niedołęga, że sam nie mogę ożenić się?… O dzieciach, przyznam się, nie projektuję, za późno, mościa dobrodziejko; ale żony – nie myślę się wyrzekać.

      Pani Latter odchrząknęła.

      – Tak, proszę pani. Majątek mam nie najgorszy, bez długu, i gotówczyna się znajdzie; dom murowany, obszerny, nad rzeką… Ryby, grzyby, polowanie, kąpiele… co, mościa dobrodziejko, chcesz. Tylko, pod słowem honoru, bez kobiety wytrzymać nie mogę, a osobliwie jak przyjdzie zima…

      – Może pan chce zobaczyć Manię? – przerwała pani Latter.

      – Wszystko jedno, Mania mi nie ucieknie, a ja skorzystam z czasu, ażeby po trochu wyrobić sobie, mościa dobrodziejko, interes. Ani twoje grymasy, ani mędrkowania, ani zagadywania nie pomogą, bo prędzej czy później ja sprawę wyłuszczę bez ogródek, nóżki na stół, mościa dobrodziejko, a pani – musisz zaakceptować…

      Helenka zasłaniając usta uciekła do swego pokoju, a za nią Magdalena z wyrazem nieukontentowania na twarzy.

      – Jak można, Helu, podsłuchiwać i jeszcze mnie ciągnąć? Jestem pewna, że mamie zrobiłoby to przykrość.

      – Ach, jakie to paradne! – śmiała się panna Helena. – Wyobrażam sobie minę Kazia, gdybym mu powiedziała, że będziemy mieli trzeciego tatkę…

      – Helu…

      – Naturalnie, że nie powiem, bo jeszcze więcej wydawałby pieniędzy… Murowany obszerny dom nad rzeką… Może to pałac? W każdym razie zapraszam cię, Madziu, na ryby, grzyby, kąpiele i polowania…

      Magdalena rozchmurzyła się, przyszło jej bowiem na myśl, że położenie pani Latter nie jest złe, jeżeli może wyjść za majętnego człowieka.

      – Nie byłaś dzisiaj u Ady – rzekła zmieniając przedmiot rozmowy.

      Panna Helena usiadła na kanapie i bawiąc się koronką niebieskiego szlafroczka przestała śmiać się, a zaczęła ziewać.

      – Nudzi mnie Ada swoimi obawami i zazdrością – rzekła. – Oddaliła Romanowicza, że się we mnie kochał, a umawia się z obrzydliwym Dębickim, który wygląda jak żaba.

      – Lepiej na tym wyjdziesz, jeżeli zamiast kokietować profesora, będziesz słuchała lekcyj.

Скачать книгу