Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 15
„Boże! – myślała Magdalena – i to jej, takiej królowej, ja chciałam pożyczyć trzy tysiące rubli? Ja ośmieliłam się ją protegować u Ady, ja, nędzny pyłek?… Co będzie, jeżeli ona dowie się kiedy o mojej rozmowie z Adą? Naturalnie, że wypędzi mnie bez miłosierdzia… Nawet nie potrzebuje wypędzać, bo jeżeli spojrzy na mnie i zapyta: coś ty, niegodziwa, mówiła?… ja zaraz umrę…”.
Po kolacji uczennice przeszły do sal rekreacyjnych i zaczęły bawić się: jedna partia w ślepą babkę, druga w kotka i myszkę. Któraś z panien usiadła do fortepianu i myląc się co kilka taktów zagrała walca. Kilka dziewczynek przybiegło do Madzi prosząc, aby potańczyła z nimi za chłopca.
Ale Madzia wymówiła się od zabawy; poszła do jednej z pustych sal, którą przewietrzano, i stanąwszy w otwartym oknie, obryzgiwana kroplami padającego deszczu, myślała z rozpaczą:
„Ja już nigdy nie będę miała rozumu! Jak ja śmiałam powiedzieć Adzie, że pani Latter potrzebuje pieniędzy? Przecie jeżeli ona zażąda, cała Warszawa złoży jej choćby i sto tysięcy rubli… O, dlaczego pierwej nie umarłam!…”.
Około jedenastej wieczór, kiedy wszystkie uczennice spały pod opieką świętych obrazków, a Magdalena za swoim parawanikiem czytała przy świecy, do sypialni weszła pani Latter. Rzuciła okiem na łóżeczka, jednej z dziewczynek poprawiła zsuniętą kołdrę, wreszcie zajrzała za szafirowy parawan.
„Pewnie mnie wypędzi” – pomyślała Magdalena czując, że jej serce bić przestało.
– Joasi jeszcze nie ma? – zapytała pani Latter półgłosem.
– Nie wiem, proszę pani.
– Dobranoc, Madziu! – rzekła przełożona tonem łaskawym i opuściła sypialnię.
„Ach, jaka ona dobra, jaka ona szlachetna!” – unosiła się w duchu Madzia myśląc z trwogą, jakby jej było okropnie znaleźć się na dworze w jednej koszuli w taki deszcz. Co naturalnie musiałoby ją spotkać, gdyby pani Latter dowiedziała się o rozmowie z Adą.
„Jestem bezwstydna!” – szepnęła do siebie gasząc świecę.
Deszcz padał coraz większy, szeleścił na dachu, bębnił w okna, skwierczał w wylotach rynien, szumiał na asfalcie podwórza. Niekiedy rozlegał się turkot dorożki i chlapanie kopyt końskich w wodzie płynącej całą szerokością ulicy.
„Jak zimno musi być tym, którzy wracają do domu” – pomyślała Madzia.
Przebiegły ją dreszcze, więc mocniej owinęła się w kołdrę i zasnęła. Śniło jej się, że pani Latter wcale nie gniewa się na nią, że Zochna jest już na pensji pierwszą uczennicą i że co dzień nosi pąsową kokardę za wzorowe sprawowanie. Jest zaś tak wyjątkowo pilna i grzeczna, że dla odróżnienia jej od najpilniejszych i najgrzeczniejszych uczennic pani Latter każe jej nawet sypiać z pąsową kokardą.
Sen ów wydaje się Madzi tak niedorzecznym, że wybucha śmiechem i budzi się.
Budzi się i – siada na łóżku, ponieważ w korytarzu słychać pukanie do drzwi naprzeciwko. Jednocześnie w sali szepcze ktoś:
– Maniu, słyszysz?…
– Nie mów do mnie, bo ja okropnie boję się…
– Może to złodziej?…
– Co ty mówisz?… Trzeba zbudzić pannę Magdalenę…
– Ja nie śpię, dzieci – odzywa się panna Magdalena i drżącą ręką zapala światło.
A ponieważ pukanie słychać znowu, więc szybko wdziewa pantofelki, narzuca szlafroczek i idzie ze świecą do drzwi.
– Ach, niech pani nie chodzi na korytarz, tam muszą być zbójcy!… – mówi jedna z dziewczynek i chowa głowę pod poduszkę.
Inne nakrywają głowę kołdrami tak starannie, że niektórym widać gołe stopy, a nawet kolana. Jedna zaczyna drżeć – już drżą wszystkie, druga zaczyna szlochać – wszystkie szlochają.
Madzia zbiera całą energię i otwiera drzwi na korytarz; dziewczynki w płacz.
– Kto tu? – mówi Madzia podnosząc świecę w górę.
– Ja, czy nie widzisz?
Dziewczynki usłyszawszy rozmowę umilkły; lecz gdy Madzia mówi do nich:
– Uspokójcie się, dzieci, to Joasia… to panna Joanna… – zaczynają płakać i krzyczeć na cały głos.
Madzia osłupiałym wzrokiem patrzy na Joasię. Patrzy i nie wierzy własnym oczom widząc, że piękna kremowa suknia Joasi jest zlana deszczem i zabłocona, że włosy Joasi są potargane, twarz płonie, a w oczach tlą się dziwne blaski.
– Czego mi się przypatrujesz? – z gniewem odzywa się panna Joanna. – Od godziny nie mogę dostać się tu… musiałam przejść przez pokój lokajów, a teraz pukam, bo ten smarkacz, Zosia, drzwi przede mną zamknęła!…
– Zosia?… – powtarza Magdalena nie wiedząc, czy ma stać na korytarzu, czy uspokajać swoje dziewczątka, które płaczą coraz głośniej.
Wtem od schodów pada blask, rośnie, pokazuje się płomień świecy i – jakaś osoba ciemno ubrana.
Madzia cofa się i zatrzaskując drzwi rzuca rozkrzyczanym dziewczętom dwa wyrazy:
– Pani Latter!…
W jednej chwili sypialnię zalega cisza… Obawa przełożonej tłumi strach przed zbójcami i zapobiega zbiorowym spazmom. W korytarzu słychać ostry głos:
– Co to znaczy, Joasiu?…
Przez chwilę ktoś szepcze, potem pani Latter odpowiada równie jak pierwej ostro, lecz ciszej:
– Zrobiłaś awanturę…
Znowu szeptanie i znowu pani Latter odpowiada szeptem:
– Chodź do mnie.
W korytarzu słychać oddalające się kroki. Madzia wchodzi do łóżka, gasi świecę i słyszy przez ścianę, że w sąsiedniej sypialni także rozmawiają.
Zegar wybił drugą.
6. Taka, której się nie powiodło
Madzia nie pamiętała wypadku, który by tak nią wstrząsnął jak owo spóźnienie Joasi.
Nie mogła zasnąć, choć w salach i na korytarzu było cicho. Zdawało jej się, że ktoś chodzi, to, że słychać woń spalenizny, to