Emancypantki. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 18
– Tak zasłuchałam się w melodię pańskiego głosu, że nie rozumiałam nic. Panu to nie robi przyjemności?
– Nasi słuchacze – odparł Dębicki spokojnie – mogą nam robić tylko jeden rodzaj przyjemności, mianowicie – uważać. Mnie pani zawsze tego odmawia.
„Dobrze jej tak!” – pomyślała Madzia, lecz spojrzawszy na towarzyszki zmieszała się. Ada wylęknionymi oczyma spoglądała to na Helenkę, to na Dębickiego, Helenka zaś była zarumieniona z gniewu, a jej piękna twarz miała jakiś koci wyraz, kiedy podnosząc się z krzesełka odpowiedziała z uśmiechem:
– Widać, że nie mam zdolności do wyższej matematyki, choć profesor popiera ją nawet wykładami moralności. Nie przeszkadzam państwu…
Kiwnęła głową Adzie, ukłoniła się Dębickiemu i opuściła pokój.
Biedny profesor był bardzo zakłopotany. Upuścił kredę, wsadził wielki palec lewej ręki za klapę surduta i pozostałymi palcami zaczął bębnić. Twarz mu zmartwiała, spojrzenie zamąciło się i cichym głosem odezwał się do Ady:
– Może… może ja paniom przeszkadzam?…
Ada milczała, bo zbierało jej się na płacz, co spostrzegł Dębicki i rzekł biorąc za kapelusz:
– Na następną lekcję przyjdę, gdy panie dadzą mi znać…
Ukłonił się niezgrabnie, patrząc w sufit, a gdy szedł do drzwi, Madzia zauważyła, że podnosi kolana bardzo wysoko.
– Boże, co tu się dzieje! – zawołała Ada z płaczem, tuląc się do Madzi. – I co ja teraz mam robić?
– A cóż tobie, Adziu? – odezwała się Magdalena – przecież on do ciebie nie ma pretensji.
– Tak, ale ja znowu muszę przerwać lekcje, bo Hela śmiertelnie obraziłaby się na mnie. A to taki doskonały profesor, taki nieszczęśliwy człowiek i przyjaciel Stefka… Musimy wyjechać z Warszawy, bo ja się tu rozchoruję.
W godzinę już na całej pensji mówiono, że Dębicki zrobił impertynencję Helenie, a panna Howard głośno na korytarzu wykładała kilku damom klasowym, że jest to gbur i obrzydliwa ropucha, w której pod pozorami niedołęstwa kryje się największy nieprzyjaciel kobiet.
– Trzy razy badałam go, ażeby poznać, co myśli o samodzielności kobiet, a on tylko uśmiechał się!… Za te uśmieszki zrzuciłabym go ze schodów – zapewniała panna Howard.
Zaś pani Latter spotkawszy wieczorem Madzię rzekła do niej tonem, w którym czuć było gniew:
– Cóż ten safanduła już odgryzł się na naszych lekcjach, jeżeli zaczyna robić impertynencje? Nieostrożny, nieostrożny!…
Magdalena nie odpowiedziała, choć silny rumieniec zdradził, że nie podziela zdania przełożonej. W tych kilku słowach czuła zapowiedź dymisji dla Dębickiego i pierwszy raz w życiu przyszło jej na myśl, że pani Latter nie jest sprawiedliwą. Biedny profesor może stracić posadę dlatego, że Helence nie pozwolił żartować z siebie; ale Joasia, która zrobiła skandal, jest ciągle damą klasową i nawet zaczyna podnosić głowę.
„Po co ja o tym myślę?… co mnie do tego?… – wyrzucała sobie Madzia. – I co się ze mną dzieje, że zaczynam sądzić ludzi, a nawet potępiać ich. Joasia jest dumna, może z obawy, ażeby jej kto nie robił wymówek, chociaż… niepotrzebnie szykanuje Zosię. A swoją drogą Marta miała słuszność mówiąc, że pani Latter cierpi przez dzieci… Hela nie jest dobra, kiedy Dębickiego naraża na utratę lekcyj, a matkę na niesprawiedliwość…”.
Obok Helenki przyszedł jej na myśl pan Kazimierz, który coraz rzadziej bywał u pani Latter, ale za to coraz częściej jego imię łączono z imieniem Joasi. Lecz w takich chwilach Madzia zasłaniała uszy przed podszeptami własnych myśli i powtarzała sobie z uporem:
„To nie może być, ażeby on był w restauracji z Joasią… To wszystko plotki!… On, taki piękny, taki szlachetny…”.
Pomimo obaw Magdaleny, że Dębicki może stracić posadę, sprawa jego nagle poprawiła się, i to w kilka dni po zajściu z Helenką. Wpłynął na to przyjazd pana Stefana Solskiego, brata Ady, o czym Madzia dowiedziała się z ust samej Helenki.
– Wiesz – zawołała panna Helena ciągnąc ją do swego pokoju. – Wiesz, jest Stefan… Dziś z rana przyjechał z zagranicy, a za tydzień… za tydzień my z Adą i jej ciotką jedziemy!… Ja jadę za granicę, ja… i już Boże Narodzenie spędzimy w Rzymie!… Czy ty słyszysz, Madziu?…
Zaczęła całować Magdalenę i tańczyć po pokoju. Nigdy nie była tak ożywioną.
– Oryginalny człowiek ten Stefan – mówiła z pałającymi oczyma – brzydki, podobny do Ady, ale siedzi w nim diabeł. W głowie mi się kręci, kiedy pomyślę, że ten człowiek ma milion rubli. Ale, ale pogodziłam się dziś z Dębickim… Zrobiłam to dla Ady i dla Stefana… Co za energia w tym człowieku! Ledwie przywitał Adę, zaraz jej powiedział: „Od dziś za tydzień wyjeżdżacie panie”. To samo powiedział mojej mamie, którą zawojował w kwadrans… Powiadam ci, coś nadzwyczajnego…
Istotnie, na drugi dzień przyszli na pensję tragarze i zaczęli wynosić książki Ady i jej narzędzia fizyczne, przy pakowaniu których był Dębicki. Tego samego dnia zgłosił się do pani Latter jakiś jegomość przysłany przez pana Solskiego do załatwienia formalności paszportowych dla Helenki. Damy klasowe i pensjonarki mówiły tylko o Solskim i niejedna wyglądała ze szczytu schodów na dół sądząc, że zobaczy tego pana, który jest bardzo brzydki, ale ma dużo pieniędzy i nie lubi, ażeby mu się sprzeciwiano. Madzia nawet usłyszała, jak dwie trzecioklasistki mówiły między sobą:
– Widzisz, widzisz… To pewnie on!…
– Eh, nie… To ten safanduła Dębicki…
– Ludwisiu – odezwała się przechodząca około nich Magdalena – jak możesz wyrażać się tak o panu Dębickim?
– Przecież tak nazywa go pani Latter – śmiało odparła dziewczynka.
Madzia udała, że nie słyszy, i prędko zbiegła ze schodów.
Biegła do Ady i kiedy do niej weszła, zastała w pokoju niskiego pana, z szerokimi ramionami i dużą głową, który rozmawiał z Helą. Na widok Magdaleny Ada podniosła się z fotelu i rzekła:
– Stefku…
Pan z dużą głową zerwał się, bystro popatrzył Madzi w oczy i ściskając ją za rękę powiedział:
– Pani, jestem przyjacielem tych, którzy kochają moją siostrę.
Potem usiadł na krześle i zwrócił się do Heleny. Był podobny z fizjognomii do siostry, tylko miał nieduże wąsiki i różową bliznę na prawym policzku.
– Nie przekonał mnie pan – mówiła Helenka z uśmiechem, ale bojaźliwie patrząc na Solskiego, co trochę