Faraon. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon - Болеслав Прус страница 21

Faraon - Болеслав  Прус

Скачать книгу

głos.

      – Który to powiedział, niech wystąpi naprzód!… – zawołał kapłan. – Wzywam go, niech wystąpi, jeżeli nie jest wrogiem egipskiego ludu…

      Tłum zaszemrał jak wicher z daleka płynący między drzewami; ale naprzód nie wystąpił nikt.

      – Zaprawdę mówię – ciągnął kapłan – że między wami krążą źli ludzie niby hieny w owczarni. Nie litują się oni nad waszą nędzą, ale chcą was popchnąć do zniszczenia domu następcy tronu i buntu przeciw faraonowi. Gdyby zaś udał się ich nikczemny zamiar, a z waszych piersi gdyby zaczęła płynąć krew, ludzie ci ukryliby się przed włóczniami jak w tej chwili przed moim wezwaniem…

      – Słuchajcie proroka!… Chwała ci, mężu boży!… – wołał tłum, pochylając głowy. Pobożniejsi upadali na ziemię.

      – Słuchaj mnie, ludu egipski… Za twoją wiarę w słowa kapłana, za posłuszeństwo faraonowi i następcy, za cześć, jaką oddajecie słudze bożemu, spełni się nad wami łaska. Idźcie do domów waszych w pokoju, a może, nim zejdziecie z tego pagórka, Nil zacznie przybierać…

      – Oby się tak stało!…

      – Idźcie!… Im większą będzie wiara i pobożność wasza, tym prędzej ujrzycie znak łaski…

      – Idźmy!… idźmy!… Bądź błogosławiony, proroku, synu proroków…

      Zaczęli rozchodzić się, całując szaty kapłana. Wtem ktoś krzyknął:

      – Cud!… spełnia się cud!…

      – Na wieży w Memfis zapalono światło… Nil przybiera!… Patrzcie, coraz więcej świateł!… Zaprawdę, przemawiał do nas wielki święty… Żyj wiecznie!…

      Zwrócono się do kapłana, ale ten zniknął wśród cieniów.

      Tłum niedawno rozjątrzony, a przed chwilą zdumiony i przejęty wdzięcznością, zapomniał i o swoim gniewie, i o kapłanie cudotwórcy. Opanowała ich szalona radość i zaczęli biec pędem ku brzegowi rzeki, nad którym już zapłonęły liczne ogniska i rozlegał się wielki śpiew zebranego ludu:

      – „Bądź pozdrowiony, o Nilu, o święta rzeko, która objawiłaś się na tej ziemi. Przychodzisz w pokoju, aby dać życie Egiptowi. O boże ukryty, który rozpraszasz ciemności, który skrapiasz łąki, aby przynieść pokarm niemym zwierzętom. O drogo, schodząca z niebios, ażeby napoić ziemię, o przyjacielu chleba, który rozweselasz chaty… Ty jesteś władcą ryb, a gdy zstąpisz na nasze pola, żaden ptak nie ośmieli się dotknąć zbiorów. Ty jesteś twórcą zboża i rodzicielem jęczmienia; ty dajesz odpoczynek rękom milionów nieszczęśliwych i na wieki utrwalasz świątynie94.”

      W tym czasie oświetlona łódź następcy tronu przypłynęła od tamtego brzegu, wśród okrzyków i śpiewów. Ci sami, którzy pół godziny temu chcieli wedrzeć się do willi księcia, teraz padali przed nim na twarz albo rzucali się w wodę, aby całować wiosła i boki statku, który przywiózł syna władcy Egiptu.

      Wesoły, otoczony pochodniami Ramzes w towarzystwie Tutmozisa wszedł do domu Sary. Na jego widok Gedeon rzekł do Tafet:

      – Boję się bardzo o moją córkę, ale jeszcze bardziej nie chcę spotykać się z jej panem…

      Przeskoczył mur i wśród ciemności, przez ogród i pola, poszedł w stronę Memfisu.

      Na dziedzińcu wołał Tutmozis:

      – Witaj, piękna Saro!… Spodziewam się, że nas dobrze podejmiesz za muzykę, którą ci przysłałem…

      W progu ukazała się Sara z obwiązaną głową, wsparta na Murzynie i służebnicy.

      – Co to znaczy? – zapytał zdumiony książę.

      – Straszne rzeczy!… – zawołała Tafet. – Poganie napadli twój dom, a jeden uderzył kamieniem Sarę…

      – Jacy poganie?…

      – A ci… Egipcjanie! – objaśniła Tafet.

      Książę rzucił jej spojrzenie pełne wzgardy. Lecz wnet opanowała go wściekłość.

      – Kto uderzył Sarę?… Kto rzucił kamień?… – krzyknął, chwytając za ramię Murzyna.

      – Tamci znad rzeki… – odparł niewolnik.

      – Hej, dozorcy!… – wołał zapieniony książę – uzbroić mi wszystkich ludzi na folwarku i dalej na tą zgraję!…

      Murzyn znowu pochwycił swój topór, dozorcy zaczęli wywoływać parobków z zabudowań, a kilku żołnierzy ze świty księcia machinalnie poprawiło miecze.

      – Na miłość boską, co chcesz uczynić?… – szepnęła Sara, wieszając się na szyi księcia.

      – Chcę pomścić cię… – odparł. – Kto uderza w moją własność, we mnie uderza…

      Tutmozis pobladł i kręcił głową.

      – Słuchaj, panie – odezwał się – a jakże po nocy i w tłumie poznasz ludzi, którzy dopuścili się zbrodni?

      – Wszystko mi jedno… Motłoch to zrobił i motłoch będzie odpowiadał…

      – Tak nie powie żaden sędzia – reflektował Tutmozis. – A przecie ty masz być najwyższym sędzią…

      Książę zamyślił się; jego towarzysz mówił dalej:

      – Zastanów się, co by jutro powiedział nasz pan, faraon?… A jaka radość zapanowałaby między wrogami Egiptu, ze wschodu i zachodu, gdyby usłyszeli, że następca tronu, prawie pod królewskim pałacem, napada w nocy swój lud?…

      – O, gdyby mi ojciec dał choć połowę armii, umilkliby na wieki wrogowie nasi we wszystkich stronach świata!… – szeptał książę, uderzając nogą w ziemię.

      – Wreszcie… przypomnij sobie tego chłopa, który się powiesił… Żałowałeś go, gdyż umarł człowiek niewinny, a dzisiaj… Czy podobna, ażebyś sam chciał zabijać niewinnych?…

      – Dość już!… – przerwał głucho następca. – Gniew mój jest jak dzban pełen wody… Biada temu, na kogo się wyleje… Wejdźmy do domu…

      Wylękniony Tutmozis cofnął się. Książę wziął Sarę za rękę i wszedł z nią na pierwsze piętro. Posadził ją obok stołu, na którym stała nie dokończona kolacja, i zbliżywszy świecznik zerwał jej opaskę z głowy.

      – Ach – zawołał – to nawet nie jest rana, tylko siniak?…

      Przypatrywał się Sarze z uwagą.

      – Nigdy nie myślałem – rzekł – że możesz mieć siniaka… To bardzo zmienia twarz…

Скачать книгу


<p>94</p>

Bądź pozdrowiony, o Nilu […] ty dajesz odpoczynek rękom milionów nieszczęśliwych i na wieki utrwalasz świątynie – autentyczne. [przypis autorski]