Dziurdziowie. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziurdziowie - Eliza Orzeszkowa страница 10
Wszyscy we wsi jednogłośnie utrzymywali, że Pietrusia pożegnała się ze swoim miłym, na wieki wieków, amen. Powrócić, to powróci on tutaj pewno, bo swoję ziemię i chatę w Suchej Dolinie ma, ale aż za sześć lat, a sześć lat, to dla dziewczyny wiek. Albo za kogo innego tymczasem pójdzie, albo i zestarzeje, a Kowalczuk ją nie zechce. Gdzieby on tam za sześć lat jeszcze zechciał! Z inném sercem i z innemi myślami z dalekiego świata powróci. Nawet stara Aksena toż samo mówiła wnuczce, która jednak przecząco głową wstrząsnęła i wciąż powtarzała: – Powiedział, że jak powróci, ożeni się ze mną. Powiedział: czekaj ty na mnie, Pietrusia…
– I ty durna będziesz czekać?
– Będę.
Stara zaniepokoiła się bardzo; zeschłe wargi jéj i kościane policzki często odtąd poruszały się w sposób taki, jakby coś z trudnością wielką w bezzębnych dziąsłach swych przeżuwała. Kilka razy jeszcze do wnuczki rzekła:
– Idź za Stepana, może nie będzie bić, a jeżeli kiedy i wybije, to co? Lepiéj zawsze w mężowskiéj chacie siedziéć, jak przez całe życie na cudzém chorować.
Ale na te wszystkie perswazye i namowy Pietrusia jednę tylko miała odpowiedź:
– Nie chaczu, nie pajdu.
Piotrowa także namawiała ją, żeby za Stepana szła. – Bogaty, – mówiła – i pracowity, gospodarny, niepijący. Będziesz u niego w kupnych perkalach chodzić i sadło łyżką jeść.
Dziewczyna odpowiadała:
– Niechaj Stepanowe sadło świnie jedzą.
Te namowy, które spotykała ze stron wszystkich obudziły w niéj gniew, piérwszy zapewne w życiu. Zaciskała potém usta i nie odpowiadała nic. Żeby tam nie wiadomo co mówili przed nią o Michałku i o Stepanie – milczała. Baby swoje, a ona swoje. One gadają, namawiają, użalają się nad jéj głupotą, łają nawet – ona milczy; krowy bywało doi, czy szmaty pierze, czy świnie karmi, czy chleb mięsi i milczy. Uparła się. Mniemała téż zapewne, że ludzie pogadają, pogadają i w pokoju ją zostawią, pozwalając, aby sobie żyła wedle woli. I było-by to najpewniéj nastąpiło, gdyby tylko Stepan odczepił się od niéj. Ale on o tém ani myślał. Kilka razy chciał już objąć ją i pocałować, to na dziedzińcu, to w ogrodzie, to w oborze; zawsze jednak zdołała ona uciec od niego tak, że ani do uścisków ani do kłótni nie przyszło. Raz przecież przyszedł w niedzielę, kiedy w chacie, prócz niéj i staréj Akseny nie było nikogo. Ujrzawszy go we drzwiach, Pietrusia skoczyła do komory, gdzie zaczęła niby to groch z worka na wieczerzę do garnka sypać, ale Stepan wnet znalazł się przy niéj i, obejmując ją jedną ręką, drugą probował zasunąć z we wnątrz drzwi komory. Przyczém wyglądał tak strasznie i tak przeraźliwie klął dziewczynę, którą już teraz na pewno, jak mówił, w pułapkę pochwycił, że zrazu krzyknęła ona w niebogłosy i ciemno zrobiło jéj się przed oczyma. W mgnieniu oka przecież odzyskała przytomność i może na pamięć przyszły jéj słowa i rady babki, bo z twarzą czerwoną jak piwonia, z iskrzącémi się oczyma, zaciśniętemi usty, wyrwała się z objęć chłopa, i obie ręce w górę podniosła. Raz, dwa, trzy w pysk! taj hodzi! Stepan jak oparzony z komory wyskoczył, a potém i z chaty. Uczynił to głównie dla tego, że usłyszał w sieniach kroki Piotra, a świadka wstydu swego miéć nie chciał. Pietrusia w ogniu i łzach cała, upadła do kolan babki, która nakrzyk jéj zsunęła się z pieca i na kiju wsparta, stała przed drzwiami komory, kościanemi szczękami gwałtownie poruszając i bielmem zaciągniętemi oczyma zdając się z natężeniem wpatrywać w przestrzeń. I teraz jednak nie wybuchnęła ona ani gniewem, ani lamentem, tylko żółte jéj ręce po chwilowém błądzeniu w powietrzu znalazły głowę wnuczki i ogarnęły ją tak jak gdyby drogi jakiś przedmiot utracony, na nowo chwytały. Po chwili rzekła:
– Nu, Pietrusia, już nam tu niéma czego popasywać… Już tobie tutaj dobréj doli nie będzie. Pokłońmy się Piotrowi, i Piotrowéj żonie za chleb i za sól i gdzieindziéj mandrujmy.
Chleb i sól Pietrusia z łatwością znalazła, bo słynęła już w okolicy całéj za pracownicę wyborną. W małym, sąsiednim dworku szlacheckim, wzięto ją za folwarczną dziewkę i pozwolono babkę trzymać przy sobie, z warunkiem, aby za strawę stara przędła dla dworu i len i wełnę. W dwa dni po owéj ostatecznéj rekuzie, którą w postaci trzech rozgłośnych policzków Stepan Dziurdzia od ubogiéj sieroty otrzymał, o samym świcie otworzyły się drzwi Piotrowéj chaty i wyszła z nich Pietrusia, w krótkiéj siermiężce i sinéj spódnicy, w płytkich trzewikach i czerwonéj chustce na głowie. Cały przyodziewek swój i babki w płóciennym worku na plecach niosła, a u piersi trzymała, owiniętą w płótno przęślicę. Za nią szła ślepa Aksena, w siermiędze także, płytkich trzewikach i czarnym czepcu. Jedną ręką kijem wciąż dotykała ziemi, drugą trzymała mocno rękaw siermięgi wnuczki. Były obie jednostajnie prawie wysokie i szczupłe; wyszły z chaty Piotra i szły przez wieś wyprostowane i milczące. Nad niemi, pod wiosenném niebem, tułały się jeszcze białe mgły nocne, z obu stron stały domowstwa pozamykane i nieruchome drzewa ogrodów. Krowy nie ryczały, kury nie gdakały i psy nawet nie szczekały jeszcze. Tu i owdzie tylko, około wrót otwartych, albo za nizkim płotem ukazywała się wcześniéj od innych zbudzona jakaś postać ludzka i, ujrzawszy te dwie kobiety w świtaniu przez wieś idące, obojętnie albo z litością w głosie je pozdrawiała.
– Z Bogiem idźcie!
One jednogłośnie odpowiadały.
– Z Bogiem zostawajcie.
I szły daléj. Rumiana dziewczyna z wesołemi oczyma prostowała się i przyśpieszała kroku a do rękawa siermięgi jéj przyczepiona, stara babka dreptała za nią pośpiesznie, lecz spokojnie, w świat, którego nie widziała, wlepiając swe ślepe źrenice i dotknięcie jego czując w powiewie rannego wiatru, który do koła jéj czarnego czepca i żółtéj kościanéj twarzy, podnosił i strzępił białe jak mleko włosy
Co tam działo się z Pietrusią w folwarku szlacheckim, o trzy wiorsty od Suchéj Doliny, mieszkańcy wsi niewiele o tém wiedzieli. Służyła i koniec. Za mąż nie szła. W rok po wyjściu jéj ze wsi Stepan Dziurdzia, formalnie i według zwyczajów wszelkich swaty do niéj posyłał. Odprawiała swatów z niczém, a Stepan potém przez cały tydzień wódkę pił w karczmie i bił się z kim popadło. Ludzie na dobre mówić już zaczęli, że dziewka cościś mu zrobiła, kiedy tak zapomniéć jéj nie może i desperuje po niéj. Napić mu się czegoś dała, aby nigdy już od niéj nie odstał. I na co jéj to, kiedy go nie lubi i nie chce? Będąca wówczas przy życiu matka Stepana, za syna na Pietrusię rozgniewana srodze, raz rzekła. – Wiadomo. Babkę ma wiedźmę, co tylko to i wymyśla, żeby ludziom biedę jaką zrobić. Niebawem przecież Stepan ożenił się z dziewką z sąsiedniéj wioski i gadaniny ludzkie o Pietrusi ustały. Widywano ją rzadko; czasem tylko dziewki z Suchéj Doliny, idąc od żniwa lub grabienia, spotykały się z nią, gdy także szła do domu z sierpem lub grabiami i mijając dziewczynę, któréj lata za dwudziestówkę już przeszły, niby tak sobie, ale w rzeczy saméj do niéj śpiewać zaczynały.