Marta. Eliza Orzeszkowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Marta - Eliza Orzeszkowa страница 2

Marta - Eliza Orzeszkowa

Скачать книгу

czarne, piękne, zapadłe nieco, suche były znowu, blade, delikatne usta zwarte i milczące.

      Ładne dziecięce łóżeczko owo było już ostatnim z wyniesionych sprzętów. Otworzono na oścież bramę, wozy naładowane sprzętami wjechały w ładną ulicę, za nimi odeszli tragarze, niosąc na barkach resztę ciężarów, a zza szyb kilku sąsiednich okien poznikały głowy ludzkie, ciekawie dotąd na dziedziniec wyglądające.

      Ze wschodów zstąpiła młoda dziewczyna w okryciu i kapeluszu i stanęła przed kobietą w żałobie.

      – Pani – rzekła – załatwiłam już wszystko… zapłaciłam, komu było potrzeba… oto jest reszta pieniędzy…

      Mówiąc to młoda dziewczyna podawała kobiecie w żałobie mały zwój asygnat5.

      Kobieta z wolna zwróciła twarz ku niej.

      – Dziękuję ci, Zosiu – rzekła cicho. – Byłaś dla mnie bardzo dobra.

      – Pani to byłaś zawsze dobra dla mnie – zawołała dziewczyna – służyłam u pani cztery lata i nigdzie nie było mi i nie będzie już lepiej jak u pani.

      Rzekłszy to przeciągnęła po oczach zwilżonych łzami rękę, na której znaczne były ślady igły i żelazka, ale kobieta pochwyciła rękę tę zgrubiałą i uścisnęła ją silnie w swych białych, drobnych dłoniach.

      – A teraz, Zosiu – rzekła – bądź zdrowa…

      – Ja panią odwiozę do nowego mieszkania – zawołała dziewczyna. – Zaraz zawołam dorożki.

      W kwadrans po tej rozmowie dwie kobiety i dziecię wysiadały z dorożki przed jedną z kamienic przy ulicy Piwnej6 stojących.

      Kamienica to była wąska od frontu, ale wysoka, trzypiętrowa, pozór7 miała stary i dość smutny.

      Mała Jancia szeroko otwartymi oczami patrzyła na ściany i okna budowy8.

      – Mamo, czy tu mieszkać będziemy?

      – Tu, moje dziecko – cichym zawsze głosem odparła kobieta w żałobie i zwróciła się do stojącego w bramie stróża:

      – Proszę pana o klucz do mieszkania, które dwa dni temu najęłam.

      – A! Na facjatce9 zapewne – odparł stróż i dodał. – Niech pani idzie na górę, otworzę zaraz.

      Z małego kwadratowego podwórka, z dwóch stron otoczonego ślepym murem ceglastej barwy, a z dwóch innych starymi, drewnianymi drwalniami i spichrzami, kobiety i dziecię weszły na wschody10 wąskie, ciemne i brudne. Młoda dziewczyna wzięła dziecię w objęcia i poszła przodem, kobieta w żałobie z wolna postępowała za nią.

      Izba, której drzwi stróż otworzył, była dość obszerna, ale niska i ciemna, jedno niewielkie okienko, otwierające się nad dachem, źle ją oświetlało, sufit, pochylający się z góry na dół w ukośnej linii, zdawał się uciskać ściany, od których wiał wilgotny zapach wapna, jakim świeżo je znać11 pobielono.

      W kącie obok pieca z prostej cegły był tam niewielki komin do gotowania, naprzeciw pod jedną ze ścian stała niewielka szafka, dalej jeszcze łóżko bez poręczy, kanapka podartym perkalem obita, stół na czarny kolor umalowany i kilka żółtych krzesełek ze słomianą siatką, w części porwaną i wklęsłą.

      Kobieta w żałobie zatrzymała się chwilę na progu, obrzuciła izbę powolnym spojrzeniem, po czym, postąpiwszy kilka kroków, opuściła się na kanapkę.

      Dziecię stanęło przy matce i nieruchome, blade wodziło dokoła oczami, w których malowały się zdziwienie i przestrach.

      Młoda dziewczyna odprawiła dorożkarza, który wniósł do izby dwa małe tłomoczki, i krzątać się zaczęła koło uporządkowania rzeczy z tłomoczków wyjętych.

      Nie było ich wiele, porządkowanie więc trwało krótko.

      Dziewczyna, nie zdejmując okrycia i kapelusza, ułożyła w jednym z tłomoczków parę sukienek dziecinnych i troszkę bielizny, drugi wypróżniony usunęła w kąt izby, łóżko zasłała dwoma poduszkami i wełnianą kołdrą, u okna zawiesiła białą firankę, w szafie ustawiła kilka talerzy i garnuszków, dzbanek gliniany do wody, takąż miednicę, mosiężny lichtarz i mały samowarek. Uczyniwszy to wszystko, wzięła jeszcze zza pieca wiązkę drewek i rozpaliła na kominie wesoły ogień.

      – Ot, tak – rzekła, powstając z klęczek i twarz zarumienioną od rozdmuchiwania płomienia zwracając ku nieruchomej kobiecie – rozpaliłam ogień i zaraz tu będzie pani cieplej i widniej. Drzewo na opał – mówiła dalej – znajdzie pani za piecem, będzie tam jego pewnie na jakie dwa tygodnie, suknie i bielizna w tłomoku, naczynia kuchenne i kredensowe w szafie, świeca wprawiona w lichtarz także w szafie.

      Mówiąc to poczciwa sługa zdobywała się widocznie na ton wesoły, ale uśmiech zsuwał się z ust jej, a oczy napływały łzami.

      – A teraz – rzekła ciszej, składając ręce – a teraz, pani moja, trzeba mi już iść!

      Kobieta w żałobie podniosła głowę.

      – Trzeba ci już iść, Zosiu – powtórzyła – to prawda – dodała, rzucając spojrzenie za okno. – Zmierzchać już zaczyna… będzie ci straszno iść wieczorem przez miasto.

      – O, nie to, droga pani! – zawołała dziewczyna. – Ja dla pani poszłabym w noc najciemniejszą na koniec świata… ale… nowi moi państwo jutro bardzo rano wyjeżdżają z Warszawy i kazali mi przyjść przed zmrokiem. Muszę iść, bo będę im dziś jeszcze potrzebna…

      Przy ostatnich wyrazach młoda służąca schyliła się i ująwszy białą rękę kobiety chciała podnieść ją do ust. Ale kobieta podniosła się nagle i oba ramiona zarzuciła na szyję dziewczyny. Obie płakały, dziecię rozpłakało się także i obiema rączkami pochwyciło sukienne okrycie służącej.

      – Nie idź, Zosiu! – wołała Jancia. – Nie idź! Tu tak straszno jakoś, tak smutno!

      Dziewczyna całowała dawną panią swoją w ramiona i w ręce, przyciskała do piersi płaczące dziecię.

      – Muszę, muszę iść! – powtarzała łkając. – Mam biedną matkę i małe siostry, muszę dla nich pracować…

      Kobieta w żałobie podniosła twarz bladą i wyprostowała wiotką kibić.

      – I ja także, Zosiu, pracować będę – wyrzekła głosem pewniejszym niż ten, którym przemawiała dotąd. – I ja mam dziecię, na które pracować powinnam…

      – Niech Pan Bóg cię nie opuszcza i błogosławi, dobra, droga pani moja! – zawołała młoda służąca i raz jeszcze ucałowawszy ręce matki i zapłakaną twarzyczkę dziecka, nie oglądając się, wybiegła z izby.

      Po

Скачать книгу


<p>5</p>

asygnata – tu: banknot. [przypis edytorski]

<p>6</p>

ulica Piwna – ulica na Starówce w Warszawie, dzielnicy w XIX w. zamieszkałej przez rzemieślników i biedotę, korzystających z kwater w kamienicach czynszowych. [przypis edytorski]

<p>7</p>

pozór – tu: wygląd. [przypis edytorski]

<p>8</p>

budowa – tu: budowla. [przypis edytorski]

<p>9</p>

facjatka – mansarda; pomieszczenie w części strychowej budynku, przykryta odrębnym dachem. [przypis edytorski]

<p>10</p>

wschody (daw.) – tu: schody. [przypis edytorski]

<p>11</p>

znać – tu: widocznie. [przypis edytorski]