Potop. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Potop - Генрик Сенкевич страница 76
– Pewnie, że niezwyczajne to hałasy – odrzekł Wołodyjowski. – A podsadźcie no mnie do okna, bo ja najprędzej rozeznam, co to jest…
Jan Skrzetuski wziął go pod boki i podniósł jak dziecko do góry, pan Michał chwycił się kraty i począł pilnie wyglądać na podwórzec.
– Jest coś, jest! – rzekł nagle żywo – widzę węgierską nadworną chorągiew piechoty, którą Oskierko dowodził. Okrutnie go miłowali, a on także pod aresztem; pewnie się o niego dopominają. Dalibóg stoją w szyku bojowym. Porucznik Stachowicz jest z nimi, to przyjaciel Oskierki.
W tej chwili krzyki jeszcze się wzmogły.
– Ganchof przed nich przyjechał… Mówi coś ze Stachowiczem… A jaki krzyk!… Widzę, mości panowie, Stachowicz z dwoma oficerami odchodzą od chorągwi. Idą pewnie do hetmana w deputacji. Jak mi Bóg miły, bunt szerzy się w wojsku. Armaty naprzeciw Węgrom zatoczone i regiment szkocki także w szyku bojowym. Towarzystwo spod polskich chorągwi zbiera się przy Węgrach. Bez nich nie mieliby tej śmiałości, bo w piechocie dyscyplina okrutna…
– Na Boga! – krzyknął Zagłoba. – W tym nasze zbawienie!… Panie Michale, a siła też polskich chorągwi?… Bo że te się zbuntują, to zbuntują.
– Husarska Stankiewicza i pancerna Mirskiego stoją o dwa dni drogi od Kiejdan – odpowiedział Wołodyjowski. – Gdyby tu były, nie śmiano by ich aresztować. Czekajże waść… Jest dragonia Charłampa, jeden regiment, Mieleszki drugi; te stoją przy księciu… Niewiarowski opowiedział się także przy księciu, ale jego pułk daleko… Dwa regimenty szkockie…
– To cztery przy księciu.
– I artyleria pod panem Korfem: dwa regimenty.
– Oj! coś dużo!
– I Kmicicowa chorągiew, okrutnie okryta… sześćset ludzi.
– A Kmicic po której stronie?
– Nie wiem.
– Nie widzieliście go? Rzucił wczoraj buławę czy nie rzucił?
– Nie wiemy.
– Kto tedy przeciw księciu? jakie chorągwie?
– Naprzód widocznie ci Węgrzyni. Ludzi dwieście. Potem kupa luźnego towarzystwa spod buławy Mirskiego i Stankiewicza. Szlachty trochę… i Kmicic, ale ten niepewny.
– Bodaj go!… Na miłość boską… Mało!… Mało!..
– Ci Węgrzyni za dwa pułki staną. Stary żołnierz i wyćwiczony! Czekajcie no… Lonty zapalają u armat, na bitwę się zanosi…
Skrzetuscy milczeli, Zagłoba kręcił się jak w gorączce.
– Bijże zdrajców! Bij psubratów! Ej, Kmicic! Kmicic! Wszystko od niego zależy. Śmiałyż to żołnierz?
– Jak diabeł… Gotów na wszystko.
– Nie może być inaczej, tylko on po naszej stronie stanie.
– Bunt w wojsku! Ot, do czego hetman doprowadził! – zakrzyknął Wołodyjowski.
– Kto tu buntownik? Wojsko czy hetman, który się przeciwko własnemu panu zbuntował? – pytał Zagłoba.
– Bóg to osądzi. Czekajcie. Znowu tam jakiś ruch. Część dragonu Charłampowej staje przy Węgrach. Sama dobra szlachta w tym regimencie służy. Słyszycie, jak krzyczą?
– Pułkowników! Pułkowników! – wołały groźne głosy z podwórca.
– Panie Michale! na rany boskie, krzyknij im, żeby posłali po twoją chorągiew i po towarzystwo pancerne i husarskie.
– Cicho waść!
Zagłoba sam począł krzyczeć:
– A poślijcie po resztę polskich chorągwi i w pień zdrajców!
– Cicho, waść!
Nagle, nie na podwórzu, ale na tyłach zamku zabrzmiała krótka urwana salwa muszkietów…
– Jezus Maria! – krzyknął Wołodyjowski.
– Panie Michale, co to jest?
– Rozstrzelali niezawodnie Stachowicza i dwóch oficerów, którzy poszli w deputacji – mówił gorączkowo Wołodyjowski. – Nie może inaczej być!
– Męko Pana naszego! Tedy żadnej klemencji422 nie można się spodziewać.
Huk wystrzałów zgłuszył dalszą rozmowę. Pan Michał chwycił konwulsyjnie za kratę i przycisnął do niej czoło, ale przez chwilę nic nie mógł dojrzeć prócz nóg szkockich piechurów ustawionych tuż za oknem. Salwy muszkietów stały się coraz gęstsze, na koniec ozwały się i armaty. Suche uderzenia kul o ścianę nad piwnicą słychać było doskonale jakoby uderzenia gradu. Zamek trząsł się w posadach.
– Michale, zeskocz, zginiesz tam! – zawołał Jan.
– Za nic. Kule idą wyżej, a z armat właśnie w przeciwną stronę. Za nic nie zejdę.
I pan Wołodyjowski, chwyciwszy jeszcze silniej za kratę, wciągnął się cały we wgłębienie okna, gdzie już nie potrzebował ramion Skrzetuskiego do podpory. W piwnicy uczyniło się wprawdzie ciemno, bo okienko było małe i pan Michał, choć szczupły, przesłonił je całkowicie, ale natomiast towarzysze pozostali na dole mieli każdej minuty świeże wiadomości z pola bitwy.
– Widzę teraz! – krzyknął pan Michał. – Węgrzyni o ścianę się wsparli, stamtąd strzelają… Ha! bałem się, żeby się w kąt nie zatłoczyli, bo armaty by ich w mig zniszczyły. Sprawny żołnierz! Jak mi Bóg miły! Bez oficerów wie, co trzeba. Dym znowu! Nie widzę nic…
Strzały poczęły słabnąć.
– Boże miłosierny! nie odkładaj kary! – wołał Zagłoba.
– A co, Michale? – pytał Skrzetuski.
– Szkoci idą do ataku.
– Pioruny siarczyste! że musimy tu siedzieć! – zakrzyknął Stanisław.
– Już są! Halabardnicy! Węgrzyni na szable ich biorą! Ach! Boże! że nie możecie widzieć! Co za żołnierze!
– I ze sobą się biją, zamiast z nieprzyjacielem.
– Węgrzyni górą! Szkoci od lewego cofają się. Jak Boga kocham! Dragoni Mieleszki przechodzą na ich stronę!… Szkoci we dwóch ogniach. Korf nie może z dział razić, bo i Szkotów by psował423. Widzę już i Ganchofowe mundury między Węgrami.
422
423