Potop. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potop - Генрик Сенкевич страница 93

Potop - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

ów list, kontent był w duszy, że pułkownikom udało się wymknąć z rąk szwedzkich, i życzył im po cichu, aby i z radziwiłłowskich wymknąć się mogli – jednakże spełnił wszystkie rozkazy książęce: jazdę odesłał, piechotą Kiejdany obsadził, a nawet szańczyki wedle zamku i miasta sypać począł, obiecując sobie w duszy zaraz po ukończeniu tej roboty do Billewicz po pana miecznika i dziewczynę ruszyć.

      – Przymusu nie użyję, chyba w ostateczności – mówił sobie – a w żadnym razie nie będę na Oleńkę nastawał. Zresztą nie moja wola, tylko książęcy rozkaz! Nie przyjmie mnie ona wdzięcznie, wiem o tym, ale Bóg da, że się z czasem o moich intencjach przekona, jako że nie przeciw ojczyźnie, ale dla ratunku jej Radziwiłłowi służę.

      Tak rozmyślając, pracował gorliwie nad umocnieniem Kiejdan, które w przyszłości rezydencją jego Oleńki być miały.

      Tymczasem pan Wołodyjowski umykał przed hetmanem, a hetman go gonił zaciekle. Było jednak panu Michałowi za ciasno, bo od Birż posunęły się ku południowi znaczne oddziały wojsk szwedzkich, wschód kraju zajęty był przez zastępy carskie, a na drodze do Kiejdan czyhał hetman.

      Pan Zagłoba bardzo nierad był z takowego stanu rzeczy i coraz częściej zwracał się do pana Wołodyjowskiego z pytaniami:

      – Panie Michale, na miłość boską, przebijem się czy nie przebijem?

      – Tu o przebiciu się i mowy nie ma! – odpowiadał mały rycerz. – Wiesz waszmość, że mnie tchórzem nie podszyto i uderzę, na kogo chcesz, choćby na samego diabła… Ale hetmanowi nie zdzierżę, bo nie mnie się z nim równać!… Sameś rzekł, iż my okonie, a on szczuka. Uczynię, co w mojej mocy, aby się wymknąć, ale jeśli do bitwy przyjdzie, tedy mówię otwarcie, że on nas pobije.

      – A potem każe pośrutować473 i psom da. Dla Boga! w każde inne ręce, byle nie w radziwiłłowskie!… A czyby już w takim razie nie lepiej do pana Sapiehy nawrócić?

      – Teraz już za późno, bo nam i hetmańskie wojska, i szwedzkie drogę zamykają.

      – Diabeł mnie skusił, żem do Radziwiłła Skrzetuskich namówił! – desperował pan Zagłoba.

      Lecz pan Michał nie tracił jeszcze nadziei, zwłaszcza że szlachta i chłopstwo nawet ostrzegało go o ruchach hetmańskich, wszystkie bowiem serca odwróciły się były od Radziwiłła. Wykręcał się więc pan Michał, jak umiał, a świetnie umiał, albowiem niemal od dziecinnych lat wezwyczaił się do wojen z Tatarami i Kozakami. Sławnym go też uczyniły niegdyś w wojsku Jeremiego owe pochody przed czambułami474, podjazdy, niespodziane napady, błyskawicowe zwroty, w których nad innymi oficerami celował.

      Obecnie zamknięty między Upitą475 i Rogowem z jednej strony a Niewiażą z drugiej, kluczył na przestrzeni kilku mil, unikając ciągle bitwy, męcząc radziwiłłowskie chorągwie, a nawet skubiąc je po trosze, jak wilk przez ogary ścigany, który nieraz w pobliżu strzelców się przemknie, a gdy psy zbyt blisko go nacierają, to się odwróci i błyśnie białymi kłami.

      Lecz gdy jazda Kmicicowa nadeszła, hetman zatkał nią najciaśniejsze szczeliny i sam pojechał pilnować, by dwa skrzydła niewodu zeszły się ze sobą.

      Było to pod Niewiażą.

      Pułki Mieleszki, Ganchofa i dwie chorągwie jazdy pod wodzą samego księcia utworzyły jakoby łuk, którego cięciwą była rzeka. Pan Wołodyjowski ze swoim pułkiem był w środku łuku. Miał wprawdzie przed sobą jedyną przeprawę, jaka wiodła przez bagnistą rzekę, ale właśnie z drugiej strony przeprawy stały dwa regimenty szkockie i dwieście radziwiłłowskich Kozaków oraz sześć polowych armatek wykierowanych w ten sposób, że nawet pojedynczy człowiek nie zdołałby się pod ich ogniem przeprawić na drugą stronę.

      Wówczas łuk począł się zaciskać. Środek jego wiódł sam hetman.

      Na szczęście dla pana Wołodyjowskiego noc i burza z deszczem ulewnym przerwały pochód, ale za to uwięzionym nie pozostawało już więcej nad parę stai476 kwadratowych łąki zarośniętej łoziną, między półpierścieniem wojsk radziwiłłowskich a rzeką pilnowaną z drugiej strony przez Szkotów.

      Nazajutrz ledwie brzask ranny ubielił wierzchy łóz, pułki ruszyły dalej i szły – doszły aż do rzeki i stanęły nieme z podziwu.

      Pan Wołodyjowski w ziemię się zapadł – w łozinie nie było żywego ducha.

      Sam hetman zdumiał się, a potem prawdziwe gromy spadły na głowy oficerów dowodzących pułkami pilnującymi przeprawy. I znów atak astmy uchwycił księcia, tak silny, że obecni drżeli o jego życie. Ale gniew astmę nawet przemógł. Dwóch oficerów, którym czaty nad brzegiem były powierzone, miało być rozstrzelanych, lecz Ganchof uprosił wreszcie księcia, by przynajmniej zbadano pierwej, jakim sposobem zwierz z matni ujść zdołał.

      Jakoż pokazało się, że Wołodyjowski, korzystając z ciemności i dżdżu, wprowadził z łozy całą chorągiew w rzekę i płynąc lub brodząc z jej biegiem, prześliznął się tuż koło prawego skrzydła radziwiłłowskiego, które dotykało koryta. Kilka koni, zapadłych po brzuchy w błota, wskazywało miejsce, w którym wylądował na prawy brzeg.

      Z dalszych tropów łatwo było dojść, że ruszał całym tchem końskim w stronę Kiejdan. Hetman odgadł natychmiast z tego, że pragnął przebrać się do Horotkiewicza i Jakuba Kmicica na Podlasie. Lecz czy przechodząc koło Kiejdan, nie podpali miasta lub nie pokusi się o rabunek zamku?

      Straszna obawa ścisnęła serce księcia. Większa część gotowizny jego i kosztowności była w Kiejdanch. Kmicic powinien był wprawdzie ubezpieczyć je piechotą, ale jeśli tego nie uczynił, nieobronny zamek łatwo stać się mógł łupem zuchwałego pułkownika. Bo Radziwiłł nie wątpił, iż odwagi nie zbraknie Wołodyjowskiemu, by targnąć się na samą rezydencję kiejdańską. Mogło mu nie zabraknąć i czasu, gdyż wymknąwszy się z początku nocy, zostawił pogoń najmniej o sześć godzin drogi za sobą.

      W każdym razie należało spieszyć co tchu na ratunek Kiejdanom. Książę zostawił piechotę i ruszył z całą jazdą.

      Przybywszy do Kiejdan, Kmicica nie znalazł, lecz zastał wszystko w spokoju, i opinia, jaką miał o sprawności młodego pułkownika, wzrosła podwójnie w jego umyśle na widok usypanych szańczyków i stojących na nich dział polowych. Tego samego dnia jeszcze oglądał je razem z Ganchofem, a wieczorem rzekł doń:

      – Na własny to domysł zrobił, bez mojego rozkazu, a tak dobrze je usypał, że długo by tu się nawet przeciw artylerii bronić można. Jeśli ten człowiek nie skręci karku za młodu, to może pójść wysoko.

      Był i drugi człowiek, na wspomnienie którego nie mógł się oprzeć hetman pewnego rodzaju podziwowi, ale podziw ów mieszał się z wściekłością, gdyż człowiekiem owym był pan Michał Wołodyjowski.

      – Prędko bym z buntem skończył – mówił do Ganchofa – gdybym miał dwóch takich sług… Kmicic może jeszcze rzutniejszy, ale nie ma tego doświadczenia – i tamten

Скачать книгу


<p>473</p>

pośrutować – pokawałkować, zemleć. [przypis redakcyjny]

<p>474</p>

czambuł (z tur. czapuł: zagon) – oddział tatarski, dokonujący najazdów w głębi terytorium przeciwnika, w celu odwrócenia jego uwagi od działań sił głównych lub zagarnięcia łupów i jasyru. [przypis redakcyjny]

<p>475</p>

Upita (lit. Upytė) – w XVII w. miasteczko, dziś wieś, położona ok. 12 km na płd. zachód od Poniewieży. [przypis redakcyjny]

<p>476</p>

staja – starop. jednostka powierzchni, licząca od 1,2 do 1,5 ha, nazywana też: stajem a. stajaniem; także jednostka długości, licząca od 100 do 1000 m. [przypis redakcyjny]