Krzyżacy. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krzyżacy - Генрик Сенкевич страница 58
Opat zwrócił się ku niej:
– A ty tu czego?
Ona zaś zaczerwieniła się tak, że aż szyja i uszy jej stały się różowe, i odrzekła ogromnie zmieszana:
– Bom widziała…
– Strzeżże się, by cię przypadkiem nie ustrzelił; musiałabyś się bez trzy kwartały1041 goić…
Na to rybałtowie, pątnik i klerycy-waganci1042 wybuchnęli jednym gromkim śmiechem, od którego Jagienka stropiła się1043 do reszty, tak że opat ulitował się nad nią i podniósłszy ramię, ukazał jej olbrzymi rękaw swej sukni.
– Pochowaj się, dziewucho – rzekł – bo ci krew z jagód1044 tryśnie.
Tymczasem Zych usadził Maćka na ławie i kazał przynieść wina, po które skoczyła Jagienka. Opat zwrócił oczy na Zbyszka i począł tak mówić:
– Dość krotochwil1045! Nie dla sromoty1046 ja cię do dziewki porównał, jeno z wesołości dla twojej urody, której i niejedna dziewka mogłaby pozazdrościć. Ale wiem, żeś chłop na schwał! Słyszałem i o twoich uczynkach pod Wilnem, i o Fryzach1047, i o Krakowie. Powiadali mi Zych o wszystkim – rozumiesz!…
Tu począł patrzeć przenikliwie w oczy Zbyszka i po chwili ozwał się znowu:
– Iżeś trzy pawie czuby poprzysiągł, to ich sobie szukaj! Chwalebny to jest i Bogu miły uczynek nieprzyjaciół naszego plemienia ścigać… Ale jeżeliś – i co innego przy tym ślubował, to wiedz, że cię tu na poczekaniu mogę od onych ślubów rozwiązać, bo takową moc mam.
– Hej! – rzekł Zbyszko – jak człowiek co Panu Jezusowi w duszy obiecał, to jakaż moc może go od tego rozwiązać?
Usłyszawszy to, Maćko spojrzał z pewną obawą na opata, lecz on widocznie był w wybornym humorze, gdyż zamiast wybuchnąć gniewem pogroził wesoło palcem Zbyszkowi i rzekł:
– To ci mądrala! Bacz1048, by ci się nie przygodziło to, co Niemcowi Beyhardowi.
– A co mu się przygodziło? – spytał Zych.
– A spalili go na stosie.
– Za co?
– Bo gadał, że świecki człek potrafi tak samo tajemnice boskie wyrozumieć jako i osoba duchowna.
– Surowie ci go pokarali!
– Ale słusznie! – zagrzmiał opat – gdyż przeciw Duchowi Świętemu pobluźnił. Cóż to sobie myślicie! Może-li człek świecki co z tajemnic boskich wymiarkować?
– Nijak nie może! – ozwali się zgodnym chórem wędrowni klerycy.
– A wy, „szpylmany1049”, cicho siedzieć! – rzekł opat – boście też żadni duchowni, choć głowy macie pogolone.
– Nie szpylmany my już ni goliardowie1050, jeno waszej miłości dworzanie – odpowiedział jeden z nich, zaglądając w tymże czasie do dużej konwi1051, od której z daleka bił zapach słodu1052 i chmielu.
– Patrzcie!… mówi jakoby z beczki! – zawołał opat. – Hej, ty kudłaty! A czego do konwi zaglądasz? Łaciny tam na dnie nie znajdziesz.
– Ja też nie łaciny szukam, jedno piwa, którego nie mogę naleźć.
Opat zaś zwrócił się do Zbyszka, który ze zdziwieniem spoglądał na tych dworzan, i rzekł:
– Wszystko to clerici scholares1053, choć każdy wolał prasnąć książkę, a chycić1054 lutnię1055 i z nią włóczyć się po świecie. Przygarnąłem ich i żywię, bo cóż mam robić? Nicponie i powsinogi wierutne, ale umieją śpiewać i trochę służby Bożej liznęli, więc mam z nich przy kościele pożytek, a w potrzebie i obronę, bo niektórzy sierdzite1056 pachołki! Ten tu pątnik prawi, że był w Ziemi Świętej, ale próżno byś go pytał o jakowe morza alibo kraje, bo on tego nawet nie wie, jak cesarzowi greckiemu na imię i w którym mieście mieszka.
– Wiedziałem – odrzekł ochrypłym głosem pątnik – ale jak mnie wzięła frybra1057 na Dunaju trząść, tak i wszystko wytrzęsła.
– Najbardziej się mieczom dziwuję – rzekł Zbyszko – bo takich nigdy u wędrownych kleryków nie widziałem.
– Im wolno – rzekł opat – gdyż nie mają święceń, a że ja także kord1058 przy boku noszę, to nie dziwota. Rok temu pozwałem Wilka z Brzozowej na udeptaną ziemie o te bory, przez któreście przejeżdżali do Bogdańca. Nie stawił się…
– Jakoże miał duchownemu stawać? – przerwał Zych.
Na to zaperzył się1059 opat i uderzywszy pięścią w stół, zawołał:
– Gdym we zbroi, to ja nie ksiądz, jeno ślachcic!… A on nie stanął, bo mnie wolał z pachołkami nocą w Tulczy najechać. Ot, dlaczego kord przy boku noszę!… Omnes leges, omniaque iura vim vi repellere cunctisque sese defensare permittunt!1060 Ot, dlaczego i im dałem miecze.
Umilkli, zasłyszawszy łacinę, Zych, Maćko i Zbyszko i schylili głowy przed mądrością opata, gdyż żaden ni jednego słowa nie wyrozumiał; on zaś toczył jeszcze czas jakiś wokoło gniewnymi oczyma, a wreszcie rzekł:
– Kto go wie, czy on i tu na mnie napadnie?
– Owa! niech jeno napadnie – zawołali wędrowni klerycy, chwytając za rękojeść mieczów.
– A niechby napadł! Cni się1061 już i mnie bez bitki.
– Nie uczyni on tego – rzekł Zych – prędzej z pokłonem i zgodą przyjdzie. Borów się już wyrzekł, a o syna mu chodzi… Wiecie!… Ale niedoczekanie jego!…
Tymczasem opat uspokoił się i rzekł:
– Młodego Wilka widziałem, jako pił z Cztanem z Rogowa w gospodzie w Krześni. Nie uznali
1041
1042
1043
1044
1045
1046
1047
1048
1049
1050
1051
1052
1053
1054
1055
1056
1057
1058
1059
1060
1061