Jaszczur. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jaszczur - Оноре де Бальзак страница 8
– Niech pan nie szuka przyczyn mojej śmierci w pospolitych racjach, które powodują większość samobójstw. Aby sobie oszczędzić odsłaniania cierpień niesłychanych i trudnych do wyrażenia w ludzkim języku, powiem panu, że znajduję się w najgłębszej, najplugawszej, najdokuczliwszej nędzy. I – dodał tonem, którego zuchwała duma przeczyła poprzednim słowom – nie chcę żebrać ani pomocy, ani pociechy.
– Ho, ho!
Te dwie zgłoski, które zrazu były jedyną odpowiedzią starca, przypominały skrzek grzechotki. Po czym dodał:
– Nie zmuszając cię, abyś mnie błagał, nie każąc ci się rumienić i nie dając ci ani francuskiego centyma, ani lewantyńskiego para, ani sycylijskiego tarena, ani niemieckiego halerza, ani rosyjskiej kopiejki, ani szkockiego fartinga, ani też ani jednej sestercji lub obola starego świata i piastra nowego, nie ofiarując ci nic a nic w złocie, srebrze, miedzi, papierze, obligu, chcę cię uczynić bogatszym, potężniejszym i bardziej szanowanym od konstytucyjnego króla.
Młody człowiek sądził, że starzec jest zdziecinniały; stał w odrętwieniu, nie śmiejąc odpowiedzieć.
– Odwróć się – rzekł kupiec, ujmując nagle lampę, aby skierować jej światło na ścianę naprzeciw portretu – i spójrz na ten JASZCZUR.
Młody człowiek powstał nagle i uczynił gest zdumienia, widząc nad krzesłem, na którym siedział, zawieszony na ścianie kawał jaszczuru o rozmiarach nie większych niż skóra lisa; ale jakąś mocą zrazu niewytłumaczoną skóra ta rzucała wśród ciemności panującej w sklepie promienie tak jasne, iż rzeklibyście mały kometa. Młody niedowiarek zbliżył się do owego rzekomego talizmanu, mającego go chronić od nieszczęścia; drwiąca myśl zaświtała w jego głowie. Mimo to, wiedziony zrozumiałą ciekawością, pochylił się, aby obejrzeć skórę ze wszystkich stron i odkrył niebawem naturalną przyczynę tego świetlnego fenomenu. Czarne ziarna jaszczuru były tak starannie wypolerowane i poczernione, kapryśne bruzdki były tak schludne i czyste, iż, podobne ściankom granatu, nierówności tej wschodniej skóry tworzyły tyleż małych ognisk żywo odbijających światło. Gość wykazał matematycznie mechanizm tego zjawiska starcowi, który za całą odpowiedź uśmiechnął się złośliwie. Ten uśmiech wyższości obudził w młodym uczonym podejrzenie, że jest w tej chwili ofiarą jakiegoś kuglarstwa. Nie chcąc unosić do grobu jednej zagadki więcej, odwrócił żywo skórę, niby dziecko pragnące poznać tajemnice swej nowej zabawki.
– Ho, ho! – wykrzyknął. – Oto odcisk pieczęci, którą mieszkańcy Wschodu nazywają pieczęcią Salomona.
– Znasz ją tedy? – spytał kupiec, wypuszczając przez nozdrza kłąb powietrza, wyrażający więcej myśli, niżby ich można było wyrazić najenergiczniejszymi słowy.
– Czy istnieje na świecie człowiek dość naiwny, aby wierzyć w te baśnie? – wykrzyknął młody człowiek podniecony tym niemym i pełnym dotkliwego szyderstwa śmiechem. – Czy pan nie wie – dodał – że zabobony Wschodu uświęciły mistyczną formę oraz kłamliwe znamiona tego godła przedstawiającego bajeczną władzę? Nie sądzę, abym w danej okoliczności bardziej zasługiwał na pośmiewisko, niż gdybym mówił o sfinksach lub gryfach, których istnienie jest poniekąd mitologicznie przyjęte.
– Skoro jesteś orientalistą – odparł starzec – może przeczytasz tę sentencję.
Zbliżył lampę do talizmanu, który młody człowiek trzymał lewą stroną, i ukazał mu głoski odciśnięte w tkance tej cudownej skóry, tak jak gdyby były wytworem zwierzęcia, do którego należała ona niegdyś.
– Wyznaję – wykrzyknął nieznajomy – że nie domyślam się sposobu, jakim się posłużono, aby wyryć tak głęboko te litery na skórze onagra.
I odwracając się żywo ku stołom zarzuconym osobliwościami, zdawał się szukać czegoś wzrokiem.
– Czego chcesz? – spytał starzec.
– Narzędzia, aby przeciąć ten jaszczur dla zbadania, czy litery są odciśnięte czy inkrustowane.
Starzec podał swój sztylet nieznajomemu, który go wziął i próbował naciąć skórę w miejscu, gdzie były wypisane słowa; ale kiedy zdjął lekką warstwę skóry, litery ukazały się tak wyraźnie i tak tożsame z tymi, które były na powierzchni, iż przez chwilę zdawało mu się, że nic nie tknął.
– Przemysł lewantyński ma swoje tajemnice, które w istocie przynależą tylko jemu – rzekł, patrząc na wschodnią sentencję z pewnym niepokojem.
– Tak – odparł starzec – lepiej to złożyć na ludzi niż na Boga!
Tajemnicze słowa były rozmieszczone w następujący sposób5:
Co znaczyło:
JEŚLI MNIE POSIĄDZIESZ, POSIĄDZIESZ WSZYSTKO,
ALE TWOJE ŻYCIE BĘDZIE NALEŻAŁO DO MNIE.
BÓG TAK CHCIAŁ, PRAGNIJ, A TWOJE
PRAGNIENIA BĘDĄ SPEŁNIONE, ALE
MIARKUJ SWE PRAGNIENIA WEDLE
SWEGO ŻYCIA, ONO JEST TU.
ZA KAŻDYM PRAGNIENIEM
SKURCZĘ SIĘ JAK TWE
DNI. CHCESZ MNIE?
BIERZ. BÓG CIĘ
WYSŁUCHA,
NIECH SIĘ
STANIE!
– A! Ty czytasz biegle sanskryt – rzekł starzec. – Czyś może bywał w Persji albo w Bengalu?
– Nie, panie – odparł młodzieniec, macając z ciekawością tę symboliczną skórę, sztywną niby kawał blachy.
Stary kupiec postawił lampę z powrotem na kolumnie, rzucając młodemu człowiekowi nabrzmiałe zimną ironią spojrzenie, które zdawało się mówić: „Nie myśli już o śmierci”.
– Czy to żart? Czy tajemnica? – spytał młody nieznajomy.
Starzec potrząsnął głową i rzekł poważnie:
– Nie umiem ci odpowiedzieć. Ofiarowałem straszliwą władzę, którą daje ten talizman, ludziom obdarzonym większą podobno energią niż twoja; ale, mimo iż drwiąc sobie z wątpliwego wpływu, jakie miał wywrzeć na ich przyszłe losy, żaden nie chciał się ważyć na zawarcie umowy tak złowrogo podsuwanej przez nieznaną potęgę. Ja myślę w tym jak oni, wątpiłem, wzdragałem się i…
– Nie spróbował pan nawet? – przerwał młody człowiek.
– Spróbować! – odparł starzec. – Czy gdybyś się znalazł na kolumnie na placu
5