Józki, Jaśki i Franki. Janusz Korczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Józki, Jaśki i Franki - Janusz Korczak страница 2

Józki, Jaśki i Franki - Janusz Korczak

Скачать книгу

na kolonii nie ma złych duchów; są tylko dobre duchy, wszystkie najłaskawsze i najdobrotliwsze. A w lesie są grzyby, poziomki, jagody – nie zmory.

      Z boku, trochę na lewo od szosy, czerwieni się gmach murowany.

      – Już?

      – Nie, to dopiero Zofiówka; tam są dziewczynki.

      Wybiegły przed las i z daleka powiewają chustkami.

      – Wiwat18! – krzyczą chłopcy.

      Chętnie by się zatrzymali, ale w domu czekają z kolacją.

      Jeszcze mostek, kawałek lasu, łąka, polanka. Jesteśmy.

      – Patrzcie, piecuchy: wyście na furach jechali, a myśmy pieszo przywędrowali.

      Kolacja, modlitwa – umyć się z drogi i jazda do łóżek. A wtedy opowie się, co będzie jutro.

      Spiesznie się myją i raz w raz któryś daje nurka do łóżka – bo ciekawi, co też im pan o dniu jutrzejszym opowie. Spiesznie się myją i spiesznie się kładą, bo się jeszcze nie znają i nic nie mają sobie do powiedzenia. Spiesznie idą do łóżek, bo jeszcze są skrępowani i grzeczni, bo to pierwszy wieczór dopiero.

      Wprost nie wypada pierwszego zaraz wieczora wleźć pod łóżko i przechodzących łapać za nogi albo ukryć się w szatni i udawać stracha, albo schować Tomkowi poduszkę, niby że mu ją skradziono.

      – Czy wszyscy już leżą?

      – Wszyscy.

      – A więc zaczynam.

      I zaczął pan opowiadać, co będzie jutro.

      – Rano hałasować nie wolno, dopóki nie wejdę na salę i nie powiem: dzień dobry; ubrania wydamy, ważyć was będziemy, paznokcie wam się obetnie, kolonię pokaże.

      Potem pan zaczął coraz nudniej mówić:

      – Trzeba sobie wzajemnie ustępować, nie bić się, przezwisk nie dawać, ubrań nie niszczyć, zwierząt nie męczyć, dziewczynkom nie dokuczać. Zawsze w pierwszym tygodniu dużo broją chłopcy: i po cóż – czyż nie lepiej dobrze się sprawować?

      Ale że to, co pan mówi, nie jest zajmujące, a chłopcy zmęczeni drogą, więc coraz mniej tych, co słuchają, a więcej tych, co zasnęli.

      Spostrzegł pan wreszcie, że wszystkich uśpił długą przemową; poszedł do swego pokoju, tylko na wszelki przypadek zostawił okienko na salę otwarte.

      A sosny już wiedzą, że nowa partia dzieci przyjechała, i mówią:

      – Ot, jutro będzie wesoło.

      Rozdział drugi

      Minister w niebieskiej koszuli. Już znają Boćka. Kosieradzki dostał skąpą bluzę, a Zaremba dał dęba.

      Godzina piąta rano. Po wczorajszej podróży zapewne śpią jeszcze wszyscy? Jakbyś zgadł: już pół sali rozmawia, śmieje się, biega – niecierpliwie czeka na hasło rannego wstania.

      – Ty gdzie mieszkasz?

      – Ty jak się nazywasz?

      – Ty który raz na kolonii?

      Odbywa się ważna praca w tym szepcie przerywanym śmiechem: grupa rozgląda się po sobie, zapoznaje z sobą – na złe czy na dobre?

      Dylu-dylu na badylu,

      Nie potrzeba smyczka.

      Czarne oczy u dziewczyny,

      Czerwona spódniczka.

      Snadź19 piosenka się spodobała, bo rozlega się śmiech głośniejszy.

      – Chłopaki, cicho, pana obudzicie.

      – No to co? Proszę pana, niech pan przyjdzie, co pan tak długo śpi?

      – Kukuryku, wstawajta, chłopaki. Świeże bułeczki czekają. Kukuryku!

      Mocny sen pana, który nawet przez otwarte na salę okienko nic nie słyszy, dobrze usposabia chłopców. Zgadły sosny kolonijne: coraz weselej na sali. Teraz się pojedynek na ręczniki odbywa: słychać głuche ich uderzenia.

      – Poczekajcie, jak pan przyjdzie, to powiem, że nie dajecie spać.

      – Idź, powiedz. Patrzcie go: ubrał się w niebieską koszulę i przewodzi. Minister: panu powie.

      – Minister poczty.

      – Lizuch!

      – Skarżypyta!

      Teraz jeden mówi półgłosem, coś ciekawego zapewne, bo cisza zaległa: słuchają. Na sali, powtarzam, odbywa się ważna robota, grupa zapoznaje się z sobą i nie wiedząc wcale, już wybiera tych, którzy jej przewodniczyć będą – tylko czy w dobrym, czy w złym?

      – No, chłopcy, zaśpiewajcie; ja wam pozwalam.

      – Cicho, bąki wilanowskie.

      – Ty sam bąk.

      – Te, piąty tam przy drzwiach, czego spać nie dajesz?

      Ktoś goni się po sali, inny klaszcze w ręce.

      – Patrzcie, chłopaki, na dole jest karuzela.

      Wszyscy biegną do okien, żeby karuzelę zobaczyć.

      – Idź, głupi! To kierat20 od studni; konia się wprzęga i wodę się kręci.

      – A jakże: konia.

      – Może nie?

      – Widzisz, tam ośka21 wisi, co się konia przyprzęga.

      – To się nie ośka wcale nazywa.

      – A jak?

      – Ja sam nie wiem.

      – Jak nie wiesz, to nie gadaj.

      – A wiem, bo ośka jest przy kołach.

      – Chłopcy, wróćcie do łóżek – ostrzega ktoś przezornie. – Pan mówił, żeby nie wstawać, aż pan przyjdzie i powie: dzień dobry.

      – Dziś pierwszy dzień, to wolno.

      Niezupełnie jednak są przekonani, że wolno, bo niechętnie wprawdzie, ale powracają do łóżek.

      – Proszę pana, niech pan wstanie, nam się przykrzy.

      Trzy minuty trwa cisza, może zasną jeszcze?

      Złudne nadzieje – znów

Скачать книгу


<p>18</p>

wiwat (z łac. vivat: niech żyje) – okrzyk na czyjąś cześć (tu: dziewcząt). [przypis edytorski]

<p>19</p>

snadź (daw.) – widocznie, jak widać. [przypis edytorski]

<p>20</p>

kierat – mechanizm pozwalający z pomocą konia wyciągać wodę ze studni. [przypis edytorski]

<p>21</p>

ośka – tu: część kieratu. [przypis edytorski]