Mars. Bezlitosna siła, t.4. Agnieszka Lingas-Łoniewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mars. Bezlitosna siła, t.4 - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 3
Gdybym wiedziała, że na dworze spotkam Darka, na pewno bym tam nie poszła. Ale poszłam. I gdy zawołał mnie do altanki, zrobiłam kolejny krok. Nie chciałam, a jednak. Przyciągał mnie, był jak magnes, jak siła, przed którą nie można uciec. I zrobiłam coś, za co powinnam siebie sama opieprzyć. Pokazałam mu, że chciałabym, żeby mnie pocałował. Kiedy się nade mną pochylił, coś we mnie drgnęło, coś mnie zdusiło, nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Przymknęłam oczy, a on sięgał tylko po butelkę. A potem… gdy dmuchnął mi w usta dymem i powiedział te bezczelne słowa, i zaraz odwrócił się, i poszedł, stałam tam przez chwilę i wyzywałam się w myślach od idiotek. Naprawdę, pani psycholog, brawa dla pani!
Kolejny tydzień przyniósł mi ogrom pracy, miałam spotkania ze stałymi pacjentkami, a także rozmowy z nowymi dziewczynami, które zamieszkały w naszym Domu dla Mam. Szykowałam się też do udziału w konferencji w Krakowie, która była poświęcona przemocy psychicznej w stałych związkach. Miałam tam prelekcję, jechałam na dwa dni i było to dla mnie bardzo ważne. Praca to mój drugi dom, a właściwie pierwszy. Już dawno zdecydowałam się pomagać zagubionym duszom, bo kiedyś też taka byłam, a gdy wtedy potrzebowałam pomocy, zostałam sama. I wiedziałam, jak czasami trudno się podnieść i znaleźć rozwiązanie. Przyjaźniłam się z Martyną, a teraz także z Inez i Anitą. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i to był ten czas, kiedy wszyscy żyli prezentami, spotkaniami rodzinnymi, atmosferą radości i spokoju. Ja święta spędzałam sama albo szłam do fundacji.
Teraz skończyłam spotkania, wypełniłam dokumentację i siedziałam w recepcji, rozmawiając z Inez. Podjechała czarna beemka i wiedziałam, że to Martyna, która jeździła autem Patryka.
– Hej, kochane – przywitała się ze mną i z Inez. – Wpadłam na chwilę, muszę coś zabrać z gabinetu. – Spojrzała na mnie. – Masz chwilkę?
– Jasne. – Poszłyśmy do jej pokoju. – Jak mała?
– Dobrze. Jest z Patrykiem w klubie.
– On ją zabiera ze sobą do pracy? – zapytałam zdziwiona.
– Jak muszę coś zrobić, to zostają w domu albo jeżdżą razem do klubu. Dobrze, że jeszcze nie wynajął agencji ochrony dla niej. Ale czuję, że to niebawem nastąpi.
– Norma, jeśli chodzi o twojego męża. – Puściłam do niej oczko.
Uśmiechnęła się.
– I jak się czujesz jako Martyna Rotter? – zapytałam.
Spojrzała na mnie roziskrzonym wzrokiem.
– On wie, że nie cierpię tych wszystkich atawistyczno-szowinistycznych sygnałów posiadania, ale potrafi dziesięć razy wyciągać nasz papier z urzędu stanu cywilnego i głośno czytać: Martyna Rotter. Chodzi za mną i się cieszy.
– Kocha cię – powiedziałam z nutką szczerej, ale zdrowej zazdrości.
– Wiem.
– Poskromiłaś diabła.
– Jego nie da się poskromić – zachichotała. – Ale czasami daje się trochę… złagodzić.
Uśmiechnęłam się.
– Coś tak czuję, że lubisz tę jego dziką naturę.
Patrzyła na mnie wesoło.
– Słuchaj, mam dla ciebie propozycję – zmieniła temat. – Zapraszamy cię na Wigilię. A w sylwestra jedziemy całą paczką do domu w Głuszycy. Zrobimy ognisko, tańce, przywitamy Nowy Rok. Oczywiście, jeśli nie masz innych planów.
– Mariusz chciał mnie zabrać do swojego brata na domówkę – przypomniałam sobie. – Ale sama nie wiem…
– To przyjedź z nim. Zapraszam was oboje.
Poczułam się niepewnie. Rzadko mi się to zdarzało. Raczej twardo stąpałam po ziemi, bo kiedyś znalazłam się na krawędzi i od tamtej pory obiecywałam sobie, że już nigdy do tego nie dopuszczę. Tymczasem przez jednego faceta od kilku miesięcy czułam się właśnie tak, jakbym stąpała po bardzo cienkim lodzie.
– A kto u was będzie? – Zmarszczyłam brwi.
Martyna westchnęła.
– Stały skład. – Wpatrywała się we mnie z uwagą. – Plus moja siostra z mężem. Poznałaś ją.
– Dam ci znać – wymówiłam się.
– Ale na Wigilię przyjdziesz? – nalegała.
– Tak, przyjdę. – Uśmiechnęłam się, a ona mnie uściskała.
Wiedziała, że kolejne święta spędzę sama. Martyna miała teraz rodzinę, wspaniałego faceta, który całował ślady jej stóp. Ja nie oczekiwałam takich dzikich namiętności, szczerze mówiąc, nie wierzyłam w nie. Chyba bezpieczniejsze jest to, co pewne i stabilne.
– A u ciebie jak? Spokój? – Przyjaciółka spojrzała na mnie z uwagą.
– Tak. Na razie. Wiesz, do następnego razu. Ona znowu zadzwoni z płaczem, ja rzucę się do pomocy, a na drugi dzień wyśle mi wiadomość, że nic się nie dzieje.
– Nie wiem, co ci doradzić. Ciśnie się na usta wiele niecenzuralnych słów.
– Czasami mam ochotę zmienić numer – wyznałam. – To jest takie typowe. Sama wiesz.
Pokiwała smutno głową.
Wiedziałam, że czasami trudno odciąć się od przeszłości, ale niekiedy warto wybaczyć. Sama przepracowywałam takie rzeczy z moimi pacjentkami. Ale to nie znaczy, że miałam to stosować do siebie. Lecz nigdy nie odwróciłam się od kobiety, która potrzebowała pomocy. Pod warunkiem, że jej chciała.
Za tydzień, tuż przed świętami, jechałam do Krakowa, potem Wigilia u przyjaciół, a później… sylwester. Może wezmę Mariusza i to z nim pocałuję się o północy? I może w ten sposób rozpocznę nowy rok i nowy etap w życiu? Może…
Nadchodził weekend i poczułam, że chcę się zrelaksować. Nie wiedziałam, czy w podziemiu są walki, ale jeśli miały być, to nie chciałam patrzeć, jak on znowu komuś obija twarz. Dlatego umówiłam się na piwo z Inez. Konrad też miał wpaść, bardzo ich oboje lubiłam, więc cieszyłam się na ten piątkowy wieczór. Zamierzałam potańczyć, napić się i przez chwilę po prostu nie myśleć o niczym.
***
– Poczytam ci, chcesz? – Patrzyła na mnie z nadzieją.
– Muszę jechać.
– Ale ja umiem.
– Wiem, maluchu.
– Nie jestem maluchem. Mam tyle lat co ty. – Skrzywiła się.