Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki страница 26

Автор:
Серия:
Издательство:
Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki

Скачать книгу

Stary, dopiero co walnęliśmy po jednej – zauważył lekko przerażony Mareczek. A zarazem lekko podjarany tempem, jakie narzuciłem.

      Spojrzałem na dwie puste tytki. Potem na opróżnione szklanki z łychą. Wreszcie na zegarek. Dwudziesta pierwsza. Wszystko, co najlepsze, dopiero przed nami. Wróciłem do dzielenia ścieżek.

      – Nie mazgaj się – powiedziałem. – Proch musi wjechać szybko i mocno. Jak pójdziemy do klubu, nie będziesz co dziesięć minut biegał do kibla. Chyba że z jakąś panną. Albo żeby sobie zjechać.

      – Ręką kolegi – rzucił Wojtuś.

      – Albo twoją japą – odburknął Mareczek.

      Kiedy chłopcy, żeby sobie dokuczyć, przerzucali się niezbyt wyszukanymi obelgami, wchłonąłem kolejną ścieżkę. Wyprostowałem się, pociągnąłem parokrotnie nosem i podszedłem do lodówki. Ukręciłem kolejnego drinka: lód, łycha, cola. Nic wyszukanego, ale przecież nie o alkohol w tym wszystkim chodzi. Stanąłem przed laptopem. Wojtuś był zaaferowany pozbywaniem się następnej kreski, więc przełączyłem jego łomot. Odpaliłem Wojnę. Fisz w duecie z Nosowską. Ustawiłem maksymalną głośność, podszedłem do przedpokoju i zatrzymałem się przed lustrem.

       Nie bądź mi wrogiem i chwyć mocno mnie za kark

       W tę zimną, nocną porę…

      Bujając się do muzyki, poprawiłem fryzurę, symetrycznie rozrzucając długie pióra. Rozpiąłem górny guzik koszuli. Wyglądałem jak surfer. Jak pieprzony australijski surfer. Kiedy zacząłem poruszać biodrami, jakbym chciał wydymać swojego lustrzanego klona, zobaczyłem w odbiciu Konfidenta.

      – Co słychać w pracy? – zapytał.

      W pracy. Nigdy nie myślę o tym, co robię, jak o pracy. To strasznie plebejskie.

      – Świetnie – odparłem. – Właśnie ruszam z grubym projektem. Mam przeprowadzić przejęcie spółki.

      – Nie wiedziałem, że zajmujesz się takimi rzeczami.

      – Dopiero zaczynam. Ale czuję, że mi się spodoba. A co u ciebie?

      – W porządku. Majka chce trzeciego dziecka. Ja chyba też.

      – Gratuluję.

      – Jeszcze nie ma czego, ale dzięki. – Znów wciągnął na gębę kretyński uśmieszek. – A ty?

      – Co ja?

      – Nie zamierzasz się ustatkować?

      Głupi kutasina. Zawsze ocenia ludzi przez pryzmat swojego smutnego, nudnego, mało ambitnego życia.

      – Już dawno się ustatkowałem. – Ponownie zacząłem się bujać. Jakby Konfident nagle zniknął. Jakbym znalazł się w jednoosobowej galaktyce.

       I jeśli czujesz się

       Zmęczona tak jak ja,

       A sny masz złe i chore…

      Ci chłopcy jednocześnie mnie nienawidzą i uwielbiają. Nienawidzą mojej zamożności, wyglądu, ego, tego wszystkiego, co sobą reprezentuję. Ale uwielbiają świat, jaki dla nich konstruuję. Te wszystkie bifory w wynajętych apartamentach. To, że mogą ze mną przyjąć tyle dragów, ile tylko są w stanie wchłonąć. Ubóstwiają spotęgowane emocje, jakie przeżywają w moim towarzystwie. Gwarantuję im lifestyle, jakiego sami by nie wymyślili. A nawet jeśli, to nie mieliby wystarczająco dużych jaj, aby samodzielnie go doświadczyć.

       To czas odwrócić się,

       Uciekać hen przez śnieg

       Od tych, co tęsknią do wojen.

      A co ja z tego mam? Satysfakcję. Lubię być adorowany. Lubię obcować z ludźmi, którzy wpatrują się we mnie jak w obrazek. Lubię się popisywać. A przede wszystkim uwielbiam mieć władzę. A nic tak nie zniewala jak pieniądze, narkotyki i emocje.

       Jeśli serce masz,

       To nie bój się.

      * * *

      Nie bała się. To był jeden z rzadkich momentów, w których odwaga zwyciężała z lękiem. Choć nie można powiedzieć, żeby odbywało się to w sposób naturalny i z klasą. Ani żeby owocowało choćby złudzeniem szczęścia.

      Kiedy przenosiliśmy się z kumplami do klubu, Maria pożegnała się z Olegiem i wróciła do swojego mieszkania na Pradze Północ. Chciała się jeszcze przespacerować, więc wysiadła z taksówki kilkaset metrów przed blokiem. Człapiąc obok samochodów zaparkowanych wzdłuż Kawęczyńskiej, bezskutecznie próbowała złapać świeżość. Gdy dotarła pod blok, czuła się tylko bardziej zmęczona. Bardziej sfrustrowana. Bardziej złakniona snu. Jakby cała moc, którą wpompowywała w siebie przez ostatnie godziny, rozmyła się na praskich chodnikach.

      Cztery piwa. Niby nic takiego. Ale gdy już nie tak młoda osoba, która zwykle nie je świństw i nie pali, połączy je z kebabem i dwoma wyłudzonymi papierosami, potrafią zamienić się w zabójczą miksturę. Zaczynają się przelewać w żołądku. W niezrozumiały sposób łączą się z sosem czosnkowym, powodując, że wszystkie pory w skórze wydzielają irytujący odór. A w dodatku generują ekspresowego kaca, który zaczyna się jeszcze przed pójściem spać.

      Maria wreszcie dotarła do mieszkania. Odłożyła torebkę na komodę i ściągnęła buty. Weszła do kuchni, sięgnęła po butelkę wody i wzięła kilka łapczywych łyków. A potem parę następnych, na siłę, żeby zminimalizować skutki picia. Oparła się o blat, poczekała, aż organizm zaakceptuje nadmiar płynów, po czym ruszyła do łazienki. Wysikała się i przemyła twarz. Nie miała siły na zmywanie makijażu, więc poszła prosto do sypialni. Zrzuciła na podłogę bluzkę i stanik. Potem pozbyła się spodni. Gdy została w samych majtkach, padła na łóżko i przykryła ciało skotłowaną kołdrą.

      Była wyczerpana, po kilku minutach zasnęła. Z rozdziawionymi ustami i grymasem na twarzy. Jak gdyby jakaś nieszczęśliwa myśl nie chciała jej opuścić. Nawet teraz. Nawet w nocy z piątku na sobotę. Nawet w chwili rzadko spotykanej ulgi.

      Świadomość opuściła ciało i zaczęła dryfować po trzypokojowym mieszkaniu. Zaglądała do kolejnych milczących pomieszczeń. Do łazienki, z której zniknęły męskie kosmetyki. Do salonu z przerzedzonym regałem na książki i stolikiem naznaczonym okrągłym odciskiem w miejscu, gdzie do niedawna stał telewizor. Do kuchni, z której wyparowały kuchenka mikrofalowa, toster i zestaw noży. Do wąskiego, ziejącego pustką przedpokoju, pozbawionego zdjęć oprawionych w drewniane ramki.

      Kursowała po pustym domu. Bez dzieci, bez zwierząt, bez Piotra. Tylko z nią, Marią. Samotną duszą ukrytą w przykrej powłoce, doświadczającą powolnego egzystencjalnego rozkładu.

      * * *

      Hades. Tak może się nazywać

Скачать книгу