Sześć pięter luksusu. Cezary Łazarewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sześć pięter luksusu - Cezary Łazarewicz страница 4

Sześć pięter luksusu - Cezary Łazarewicz Poza serią

Скачать книгу

majątku i dworze w Cielcach pod Kaliszem, gdzie Józef wybudował swoją pierwszą cukrownię w Kongresówce, i o pozytywistycznej ideologii, która go napędzała. I o tym, że Józef Jabłkowski wierzył w ludzi, postęp, samoorganizację oraz pracę u podstaw; że był pierwszym wśród panów, który dostrzegł w chłopach coś więcej niż tylko tanią siłę roboczą, że uwolnił ich z poddaństwa, oddając każdej zatrudnionej u siebie rodzinie po kawałku ziemi; że budował szkoły dla wiejskich dzieci i zaganiał je do nauki.

      Józef

      Józef wierzył, że każdy sam wykuwa swój los. Założył z dwoma wspólnikami dom handlowo-rolniczy w Kaliszu, by po lepszej cenie sprzedawać plony ze swojego gospodarstwa. A gdy się okazało, że dla dalszego rozwoju firmy i regionu konieczna jest budowa linii kolejowej, podjął to wyzwanie. Napisał w tej sprawie do samego cara i w 1865 roku Aleksander II wydał zgodę na budowę drogi żelaznej łączącej linię warszawsko-wiedeńską (a konkretnie Koluszki) z Łodzią. Razem z bankierem Janem Blochem, zwanym królem kolei żelaznych, założył odpowiednią spółkę. W ciągu miesiąca spółka zebrała gigantyczną kwotę miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy rubli i równie błyskawicznie, bo w ciągu trzech miesięcy, zbudowała dwudziestosiedmiokilometrowy odcinek torów do Łodzi. Senior miał wtedy czterdzieści osiem lat, pomysły, energię. Był u szczytu swojej biznesowej kariery. Może snuł kolejne plany, nie wiedząc, że to już koniec.

fig024a.jpg

      Dworek Jabłkowskich w Cielcach

      Archiwum rodziny Jabłkowskich

      Być może inżynier Drzewiecki, by nie ranić synów i córek Józefa, nie wspomniał o wstydliwym epizodzie, który złamał życie ich ojcu. Bo po co przypominać, że zaliczył carskie więzienie. Stało się to w 1876 roku, gdy spadkobiercy jednego z trzech wspólników Domu Handlowo-Komisowego Rolników Kaliskich po jego śmierci, kłócąc się o majątek z dwoma pozostałymi udziałowcami, oskarżyli ich o działanie na szkodę spółki. Zarzuty – jak się później okazało – były bezpodstawne, ale sprawy sądowe absorbowały czas i pieniądze, doprowadzając firmę do ruiny. Senior nigdy się z tego nie podniósł. Stracił udziały w spółce kolejowej, ziemię w Cielcach, Krąkowie i Tymisławicach, a także dwór i swoje wzorowe cukrownie.

      Spróbujcie wejść w skórę sześćdziesięcioletniego mężczyzny, ojca rodziny, bogacza, który u schyłku życia traci wszystko i musi zacząć od początku, wiedząc, że będzie spłacał długi do śmierci. Ale finansowy upadek Józefa staje się początkiem handlowej potęgi jego dziesięciorga synów i córek.

      Gdy Józef opuścił dwór w Cielcach, zabrał żonę i pojechali szukać szczęścia w Warszawie. Po latach dostatniego życia jako wielki właściciel ziemski ruszył szukać pracy najemnej. Znalazł ją u Wilhelma Raua, potentata przemysłowego, współwłaściciela warszawskiej fabryki metalurgicznej Lilpop, Rau i Loewenstein, od których kiedyś kupował maszyny parowe do swojej cukrowni. Rau potraktował Józefa jak przyjaciela i powierzył starszemu panu kontrolę nad swymi cukrowniami na Wołyniu i Podolu.

      Warszawa

      W lipcu 1879 roku rodzina Jabłkowskich osiedla się w Warszawie, a miesiąc później miasto odwiedza car Aleksander II Romanow, by zapoznać się z jego dramatyczną sytuacją sanitarną. Warszawa wygląda jak wielkie szambo.

      „Płynne nieczystości wyciekają z podwórek na ulice odkrytymi rynsztokami, wydzielając paskudne zapachy, a potem wpadają do otworów kanałów odpływowych, zbudowanych z drewna, bez jakiegokolwiek planu. Kanały gniją, często się zapadają i nieustannie są zapchane” – raportował carowi generał-gubernator Warszawy Paweł Kotzebue.

      Przy jednym z takich rynsztoków, w kamienicy na Chmielnej 13 Józef zaczyna skromną egzystencję. „Żyjemy tu jak w klasztorze, nigdzie nie bywamy ani też nikt obcy u nas – pisał w liście do córki Justyny. – Wyścigi konne, wystawa inwentarzy, telefon – który głos przenosi z jednego końca miasta na drugi, teatry ogródkowe – my jednak z tego wszystkiego nie korzystamy, bo ani ochoty, ani pieniędzy nie ma”.

      Musiał przeżywać swój upadek, ale w jego listach uderza całkowity brak emocji. Żadnego użalania się nad sobą, lamentu, pretensji. A przecież spłacał potężne długi, licząc się z każdą kopiejką. By przetrwać, sprzedał nawet ukochaną bibliotekę.

      Nie skarżył się, nawet gdy wrócił z Wilna z pogrzebu najstarszego syna Mikołaja. Żadne z dzieci nie ujrzało grymasu bólu na jego twarzy, ale nigdy już o Mikołaju nie wspomniał.

      Wiedział też, że nie ma powrotu na wieś i że nie będzie już nigdy ziemianinem. Nawet dzieciom takich nadziei nie robił.

      „Był zdania – opowiadał później dziennikarzowi „Kuriera Warszawskiego” jego syn Józef – że można oddać duże usługi sprawie ojczystej poprzez pracę w handlu i w przemyśle. Promował dość prosty system wychowawczy, którego celem była nauka walki o byt i chleb powszedni. Ponieważ tego nie nauczą żadne studia akademickie, synów kierował zaraz po szkole średniej do fabryk, warsztatów i biur”.

      „Własnymi zdolnościami wybijać się macie – pisał w listach do dzieci. – Każdy zawód jest placówką, na której buduje się Polskę”.

      Józefowi juniorowi tę placówkę ojciec też wyznaczył. Miał stać w łódzkiej fabryce przy warsztacie tkackim, gdzie zaczynał jako robotnik. Kiedy po pracy studiował w wyższej szkole rzemieślniczej, powtarzał sobie zasadę wpajaną przez ojca: „człowiek obowiązku nie może się rozczarować, chociażby byłoby mu najciężej. Jeśli kieruje się prawem wodzów, przegra się tysiąc bitew, wygra się jedną wojnę”.

      Ale junior nawet bitew nie przegrywał. W fabryce tkackiej szybko awansował na majstra. Firma wysłała go do szkoły tkackiej w Mülheim w Niemczech. Po powrocie dostał kolejny awans na obermajstra i stał się głównym technologiem w zakładach włókienniczych w Białymstoku. Potem był jeszcze dyrektorem w wielkiej rosyjskiej fabryce sukna w Klińcach (gubernia czernihowska), położonej w połowie drogi między Kijowem a Moskwą.

fig027a.jpg

      Józef Jabłkowski senior

      Archiwum rodziny Jabłkowskich

      Naszym celem jest iść drogą wskazaną przez Ojca, by podnieść się moralnie i materialnie, aby być podporą kraju – pisał w liście z 1883 roku. – Działając każdy na swoją rękę, niewiele zdołamy, wspólnie zaś damy fundament. Przed wyjazdem mym więc jeszcze chciałbym, abyśmy sobie podali ręce i utworzyli „Bratnią pomoc”.

      I to był właściwie list założycielski. O projekcie powołania spółki rodzinnej Towarzystwo Bracia Jabłkowscy opowiedział pierwszy raz w domu rodziców przy Brackiej 17 podczas świąt Bożego Narodzenia 1883 roku.

      (Varsavianista Jarosław Zieliński zwrócił mi uwagę, że w latach osiemdziesiątych XIX wieku numeracja domów na ulicy Brackiej uległa zmianie i numer 17 z roku 1883 od 1886 odpowiada numerowi 25. Decyzja o powołaniu Towarzystwa zapadła więc w miejscu, gdzie trzydzieści jeden lat później stanie Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy).

      Bratnia pomoc

Скачать книгу