Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż страница 16

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż

Скачать книгу

– Wyciągnęła w jej stronę rękę ze srebrnym listkiem. – Już ci nalewam wody. – Podeszła do zlewu, napełniła kubek.

      Anka połknęła tabletkę. Może była za duża, może ona zmęczona, a gardło wysuszone, ale poczuła, że utknęła jej gdzieś w przełyku. Odchrząknęła, wzięła kolejny łyk wody, bez efektu. Znowu napiła się wody i nic. Jednym haustem opróżniła kubek i chyba pomogło. Połknęła, nie wyczuła, by coś jej jeszcze tkwiło w gardle.

      – W porządku? – zapytała zaniepokojona mama.

      – Tak, już poszło. Wciąż mam wrażenie, że mnie boli w tym miejscu, że coś zalega, ale tam już nic nie ma.

      – Coś zalega… – powtórzyła za nią mama.

      Nadal patrzyła na Ankę, ale już się nie uśmiechała.

      – Mamo, no przecież widzę, co tam?… – Anka wstała i podeszła do niej. Pogłaskała ją po ramieniu. – Jesteś zmęczona? Martwisz się tą sytuacją?

      – Nie. To znaczy zmęczona może trochę tak, bardziej psychicznie.

      – A dziadkami się nie martwisz?

      – Nimi? Dlaczego? Babcia ma się dobrze, dziadek, paradoksalnie, jakby się w sobie zebrał i nagle przestał mieć problemy zdrowotne.

      – Chodziło mi raczej o to, że… Że ta stara historia ożyła i że może…

      Nagle poczuła, że to głupio zabrzmi: „Leciwi państwo, co dzień łykający garść tabletek, posiwiali, przygarbieni, nagle zaczną uczuciowe roszady”.

      Mama nie wyczuła tego wahania, nie poszła za tą myślą. Co innego ją zaprzątało.

      – To dziwne, ale… W tej niezwykłej sytuacji, po pierwszych, oczywistych emocjach – że jest inna przeszłość od tej, którą znam, że dziadkowie mają swoje tajemnice, że – to też oczywiste – dla mnie zawsze byli po prostu rodzicami, a tu się okazuje, że mają swoje poplątane życia, nawet to, że babcia, a więc także ja i ty, jesteśmy Żydówkami, inna myśl się wysunęła naprzód. Zjawiła się nieproszona, po prostu nagle na mnie spłynęła. To… jakby ci to wytłumaczyć…

      – Powiedz, zrozumiem.

      Anka miała poczucie, że uczestniczy w superszybkim, intensywnym kursie psychologicznym. Każdy dzień zostawiał ją z czymś nowym z tego obszaru.

      – Chodzi mi o to, że poczułam się… przypadkowa. Jakby w zastępstwie. Gdyby babcia Marcina nie zrobiła tego, co zrobiła, mama wyszłaby za Jana. Mnie by nie było. Byłoby inne życie, inne dziecko.

      – Mamo…

      – Nie, nie, poczekaj. To przecież prawda. Zobaczyłam, jak ona była zakochana w Janie. Przez całe życie obserwowałam miłość między rodzicami. Też była, jest, ale taka solidna, spokojna. Wyobraziłam sobie, może niepotrzebnie, jak oni tam podczas tej wojny łapali życie. Tak było, w obliczu śmierci uczucia i emocje olbrzymieją, granice się przesuwają, wszystko może być ostatni raz, więc jest intensywniejsze.

      To prawda. Anka czytała pamiętniki spisywane podczas powstania warszawskiego. Była poruszona intensywnością doznań. Z perspektywy: ten dzień może być ostatni, wszystko przeżywa się inaczej: mocniej, głębiej, straceńczo.

      – Gdyby zostali razem, mieli dziecko, ono byłoby wynikiem namiętności. A ja… cóż… I jeszcze ci powiem, że jak teraz patrzę wstecz, to widzę, że mama była zdystansowana wobec macierzyństwa. To znaczy obowiązkowa, akuratna, dbała, ale… bez tej iskry. Kochała mnie jak ojca. Myślę, że dziecko Jana kochałaby inaczej. Jak jego.

* * *

      Anka przypominała sobie tę rozmowę, myjąc zęby.

      Wtedy nie zaprzeczyła, nie powiedziała „daj spokój”. To, co czuła mama, zgadzało się z odczuciami Anki. Może nie aż tak, żeby myśleć, że oni wszyscy – dziadek, mama, ona, byli jakimś zamiennikiem, erzacem, ale nuta niespełnienia unosiła się nad życiem babci.

      Wypłukała usta, odstawiła kubek. Powoli, kolistymi ruchami umyła twarz. Spojrzała w lustro; miała podkrążone oczy, chyba pierwszy raz w życiu.

      Zaczęła się rozbierać. Spodnie zostawiła w pokoju, są jeszcze czyste. Zsunęła skarpety, wrzuciła je do kosza na pranie. Zaczęła odpinać guziki koszuli, po chwili delikatny bawełniany materiał zajął miejsce obok skarpet.

      I wtedy sobie przypomniała, że ma w kieszonce to zdjęcie. I agrafkę, użytą zamiast nitki. Wyciągnęła koszulę. Wyjęła kopertkę z kieszeni, odpięła agrafkę. Musiała być już solidnie zmęczona, ponieważ sprężysty metal wymsknął się jej z ręki i ukłuła się w kciuk, na którym pojawiła się duża czerwona kropla.

      „Cholera”, zaklęła.

      Sięgnęła po wacik, omal nie upuszczając zdjęcia do mokrej umywalki.

      Ścisnęła papier.

      Na kopercie została czerwona plama z odciskiem jej palca.

      Krew.

      „To z nerwów”, powiedziała ta najstarsza. Chyba ją polubiła. A może to tylko złudzenie? Czy w takich warunkach można być czegokolwiek i kogokolwiek pewnym? Przecież człowiek sam sobie wierzyć nie może.

      „Jeśli to z nerwów, to obmyślaj jakieś rozwiązanie”, dodała. „Nie możecie tu być razem. Będziesz musiała wybrać – albo oboje wyjdziecie i zginiecie, albo ty zostaniesz. Sama”.

      Czekała na te słowa. Już wybrzmiały. Wszyscy byli tego zdania.

      Dlatego musi zrobić to, czego robić nie powinna. Tylko on jej pozostał; uratował ją, wciąż to właściwie robił, a teraz musi go prosić, by zechciał ocalić kolejne życie.

      Rozdział ósmy

      – Musisz iść? – Pogłaskała go po plecach.

      Była szczęśliwa. Nie, „szczęśliwa” to chyba nieodpowiednie słowo. Była spokojna, spełniona. Poczuła, że wreszcie, po tym rozedrganiu, doznała ukojenia.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС

Скачать книгу