Histeria. Izabela Janiszewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Histeria - Izabela Janiszewska страница 4

Histeria - Izabela Janiszewska

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Paweł, podnieś się. – Stanęła nad swoim dawnym szefem.

      Wiśniewski leżał na plecach, z ust ciekła mu strużka śliny, jego lewe ramię zwisało smętnie z kanapy, a dłoń dotykała podłogi, na której stała opróżniona butelka wódki. Larysa poczuła piekące rozczarowanie, rozlewające się po całym ciele. Patrzyła na poruszającą się w rytm oddechu klatkę piersiową mężczyzny, słuchała delikatnego szumu wydychanego przez niego powietrza i starała się zrozumieć, dlaczego stan przyjaciela jest dla niej tak trudny do zniesienia, a on sam wydaje się jej niekiedy wręcz odpychający. Śmierdział alkoholem i brudem, osadem gromadzącym się głęboko w zagięciach skóry, którego nie była w stanie zmyć jedna kąpiel ani wiele następnych, jakby był emblematem osoby, której na niczym już nie zależy. Czymś, co zrastało się z nią na zawsze.

      Jak mogła przypuszczać, że człowiek, który od śmierci żony nie przeżył ani jednego dnia na trzeźwo, rzuci alkohol w obliczu jej wyimaginowanej misji? Dlaczego uwierzyła w to, że będzie zdolna zatrzymać karuzelę uzależnienia, na której wirował jej znajomy? W myślach skarciła się za skrajną naiwność, po czym chwyciła Pawła pod ramiona i z głośnym westchnieniem uniosła go do pozycji siedzącej.

      – Pojedziemy, pojedziemy – mamrotał niewyraźnie pod nosem, z nadal zamkniętymi oczami. – Nic się nie bój, Marysiu, zdążymy.

      Wiśniewski uśmiechnął się do obrazów, które przesuwały się pod jego powiekami, a później z powrotem opadł na kanapę i zwinął się w kłębek. Biały podkoszulek podwinął się, ukazując nagie lędźwie porośnięte kręconymi siwymi włosami.

      Larysa zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Nagle zrozumiała, dlaczego ta sytuacja budzi w niej trudną do poskromienia wściekłość. Nie chodziło tylko o przyjaciela i bezradność wobec jego nałogu. Kiedyś już widziała takie sceny: ojca mówiącego od rzeczy, leżącego na schodach w swoich własnych wymiocinach albo chodzącego boso po domu w starych rozciągniętych slipach. Nie chciała tego nigdy więcej doświadczać, nie było w niej zgody na bezwstyd, brak godności i upodlenie. W takich chwilach cała była pogardą. Miała ochotę krzyczeć, gryźć i kopać.

      – Po moim, kurwa, trupie – wyszeptała przez zaciśnięte zęby.

      Schyliła się i chwyciła Pawła pod ramię, a później uniosła go z cichym stęknięciem. Bezwładne ciało wisiało na niej ciężko, gdy wlokła go do łazienki. Wprawdzie Wiśniewski stracił na wadze w ostatnich miesiącach, ale w tym apatycznym stanie przypominał raczej kłodę drewna o dużej masie i dźwiganie go okazało się nie lada wyzwaniem.

      – Co się dzieje? – bełkotał wybudzony, ona jednak nie zwracała na niego uwagi.

      Dyszała z wysiłku, ignorując jego protesty i pytania natrętne niczym muchy. W końcu otworzyła drzwi kabiny prysznicowej, wepchnęła go do środka i puściła zimną wodę z deszczownicy. Patrzyła, jak sapiąc, nieporadnie usiłuje się podnieść z czworaków, jak jego stopy i dłonie ślizgają się po emaliowanej powierzchni brodzika, a gardło krztusi się zalewającą je falami wodą. W tej chwili miała ochotę go uderzyć, poczuć ból na zaciśniętej w pięść dłoni i pytać tego obcego człowieka, co zrobił z tamtym, którego szanowała.

      Paweł zdołał w końcu podnieść się na kolana i zakręcić wodę. Oddychał ciężko, a jego zbyt długie włosy poprzyklejały mu się do czoła, podobnie jak przemoczony podkoszulek i majtki do ciała. Cienki, prześwitujący materiał oblepiał mu ciasno skórę, sprawiając, że czuł się nagi i odsłonięty. Zarówno w sensie fizycznym, jak i w obszarze swoich słabości. Przez chwilę trwali jedynie w akompaniamencie własnych oddechów, każde skupione na swoim zranieniu.

      – Nigdy więcej tego nie rób – powiedział ostro, gdy się odwrócił i spiorunował ją nad wyraz przytomnym wzrokiem.

      – Ty też.

      – Wyjdź stąd – żachnął się, sięgając po mydło. – Muszę się ogarnąć.

      – Nawet nie wiesz, jak bardzo – rzuciła pod nosem, wychodząc z łazienki.

      Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, usłyszała szum odkręcanej wody. Nadal była zła, w opuszkach palców czuła pulsującą krew, a jej szczęki w dalszym ciągu pozostawały zaciśnięte, ale ten ułamek sekundy, gdy przemówił do niej swoim dawnym, pewnym głosem, dał jej nadzieję. Wprawdzie wątłą, taką, która mogła rozwiać się niczym pył, to jednak wystarczyło, by przynajmniej podjęła próbę przedstawienia mu sprawy, do której go potrzebowała. A może nawet takiej, do której on był kluczem.

      Z oddali dobiegały ją dźwięki krzątaniny Wiśniewskiego, bulgot płukanego gardła, uderzenia kropel o ściany natrysku, pisk ściągaczki do wody trącej o szyby prysznica i wreszcie szczęk zatrzaskujących się drzwi kabiny. Larysa usiadła na skrzypiącym obrotowym krześle, po czym odpaliła laptopa, a jej palce wpadły w znajomy trans. Stukały rytmicznie w klawisze, wyczarowując słowa i zdania nowego artykułu.

      Po tym, jak straciła posadę reporterki w „Magazynie”, przez jakiś czas rozważała wyjazd za granicę, ale ostatecznie uznała, że ze względu na młodszego brata zostanie w kraju. Pieniądze z odprawy pozwoliły jej przetrwać kilka miesięcy, a gdy się skończyły, musiała zdecydować, z czego będzie żyła i opłacała rachunki. Rozwiązanie przyszło szybciej, niż się spodziewała – odezwała się do niej sama Anita Lange, redaktor naczelna „Newsweeka”, i zaproponowała współpracę. Kobieta nie dała jednak Larysie taryfy ulgowej, bo choć ceniła dokonania młodej dziennikarki, to jej angaż w nowej redakcji uzależniła od tego, jak reporterka poradzi sobie z trudnym tematem.

      Dziewczyna siedziała zgarbiona nad klawiaturą komputera. Na ekranie ukazywały się jej notatki, a później kolejno otwierane foldery, w tym jeden z niepokojącymi zdjęciami. Wszystkie prezentowały mężczyznę w białej masce fantoma z otworami na oczy, zakrywającej całą twarz. Larysa wpatrywała się w jego rozszerzone źrenice, jakby usiłowała odgadnąć, kim jest ten człowiek i co chce jej przekazać. Czarne koła przypominały dna bardzo głębokiej studni, magnetyzowały, a jednocześnie wywoływały lęk. Jakby stanowiły pułapkę bez wyjścia. Przyglądając się im, poczuła przejmujący chłód, a na jej przedramiona wpełzła gęsia skórka, która sprawiła, że włoski stanęły dęba.

      – Kto to? – usłyszała niespodziewanie za plecami głos Pawła, który wyszedł z łazienki przepasany jedynie ręcznikiem i zerkał na ekran komputera z zaciekawieniem.

      Zaskoczona Larysa zamrugała powiekami, po czym przetarła oczy, by zmazać ślady swoich wyobrażeń i na powrót osadzić się w bezpiecznej rzeczywistości.

      – Ktoś, kogo znasz – rzuciła znad klawiatury. – Ale najpierw się ubierz i zrób sobie kawę. Myślę, że przyda ci się też dzbanek wody z cytryną.

      – Nie wypiłem tak dużo, jak ci się wydaje. Poza tym jestem uodporniony.

      – Z całą pewnością. – Jej głos ociekał ironią. – Chcę, żebyś sprawnie myślał, więc daruj sobie tę spowiedź powszechną i bierz się do roboty.

      Paweł skrzywił się, jakby ktoś uderzył go pięścią w brzuch. Przez moment stał na środku ze zwieszonymi ramionami i błądzącym wzrokiem, przygryzał wargę i toczył ze sobą jedną z tych małych bitew, w których człowiek decyduje, czy puścić czyjeś słowa mimo uszu, czy się odgryźć i zawalczyć o siebie,

Скачать книгу