Gure. Katarzyna Mirgos
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gure - Katarzyna Mirgos страница 2
– Poczekaj chwilę – powiedział barman z baskijskiej knajpki, z którym próbowałam zamienić kilka słów w euskarze: języku baskijskim, którego wówczas zaczynałam się uczyć. Podszedł do stojącej w rogu skrzyni i podał mi jakieś zawiniątko. – Dla ciebie – uśmiechnął się.
To była sporych rozmiarów ikurriña. W domu mam jeszcze jedną, otrzymaną od baskijskich tancerzy, którzy przebywali w Polsce i występowali podczas uniwersyteckich uroczystości. Ostatniego dnia niespodziewanie zatańczyli dla nas, organizatorów, aurresku. Ten taniec, będący wyrazem szacunku i chęci uhonorowania danej osoby, wykonany nocą na jednym z poznańskich placów, był niezwykle wzruszającym przeżyciem.
Ikurriña, zakazana w czasach dyktatur (najpierw Miguela Primo de Rivery, później Francisco Franco)[1], dziś powiewa dumnie w każdej baskijskiej miejscowości. Flaga ta została zaprojektowana pod koniec XIX wieku przez Sabino Aranę, uznawanego za ojca baskijskiego ruchu narodowego, oraz jego brata Luisa. Sabino w ostry sposób krytykował politykę Hiszpanii, w tym obecność w baskijskiej przestrzeni flagi hiszpańskiej, będącej, jego zdaniem, nie tyle symbolem wielkości i chwały, ile opresji i podboju. Również wyraz ikurriña jest jego autorstwa (pochodzi od słów ikurra – symbol, i ehuna – tkanina). Używa się jej wyłącznie w odniesieniu do flagi baskijskiej (nigdy zaś do flag innych państw, choć dosłownie oznacza po prostu flagę). Rozmaite są interpretacje symboliki ikurriña. Według najpowszechniejszej wypełniająca tło czerwień miała odnosić się do prowincji Bizkaia (pierwotnie tworzona była z myślą o niej), zielony krzyż symbolizować miał dawne prawa i przywileje, biały zaś – wiarę katolicką. Inni mówią, że czerwień oznacza lud, nad którym dominują prawa (zieleń), nad nimi zaś góruje religia (biały krzyż). Jej barwy przypominają też baskijski pejzaż, z białymi domami o czerwonych dachach i wszechobecną soczystą zielenią będącą efektem deszczowego klimatu. Choć jeden z moich rozmówców zauważył, że zielony Kraj Basków to stosunkowo nowy obraz. Że jeszcze do niedawna w tutejszym krajobrazie dominowała szarość – dosłownie i metaforycznie, ze względu na zanieczyszczenie i wszechobecną przemoc – gdy codziennością były zamachy i demonstracje, a dzieci rywalizowały o to, które zbierze więcej gumowych kul używanych przez funkcjonariuszy do rozpędzenia manifestujących.
Moja pierwsza podróż do Kraju Basków zaczęła się bez mapy, o niezbyt odpowiedniej, bo wieczornej porze, z lichym, kupionym w jednym z poznańskich marketów namiotem, bardziej nadającym się do biwakowania we własnym ogródku niż do podróży na drugi koniec Europy. A jednak wyruszyliśmy, mój przyjaciel i ja[2], wierząc, że u kresu naszej wędrówki zobaczymy zielone baskijskie góry, na których od wieków wypasa się stada owiec i koni, i usłyszymy język, od którego zaczęła się moja miłość do tego regionu. Oczyma wyobraźni widziałam typowe wiejskie domy, a przed nimi donice kwiatów i suszące się papryczki. Przed tą wyprawą przestrzegali nas wszyscy, rodzina i przyjaciele, a także nieznajomi spotykani na europejskich autostradach. Miał to być bowiem kraj niebezpieczny, zamieszkany przez nieobliczalnych bojowników, niemal ogarnięty wojną.
W tamtym czasie (był to 2001 rok) niemal jedyne informacje dotyczące regionu baskijskiego odnosiły się do zbrojnej organizacji separatystycznej ETA, a w Polsce prawie nie było prac na temat baskijskiej kultury[3]. Nie nastały jeszcze czasy popularności tanich linii lotniczych czy smartfonów z nielimitowanym dostępem do internetu. Jechaliśmy więc niemal w nieznane. Nie wszyscy wierzyli, że nam się uda. A jednak podróż do Kraju Basków autostopem się powiodła. Pozostały nam w pamięci twarze kierowców – choćby Portugalczyka, z którym po raz pierwszy przekroczyliśmy baskijską granicę, polskich kierowców TIR-a, którzy pomogli nam, gdy utknęliśmy na jednej ze stacji benzynowych, Hiszpana podróżującego z wnukiem, który zaoferował nam nocleg w swojej przyczepie, i wielu, wielu innych. Nasz niepozorny namiot przydał się może dwukrotnie, gdyż zwykle gościli nas w domach poznani przez nas w podróży ludzie. Odwiedzaliśmy ich rodziny i przyjaciół, a niektórzy z nich sami stali się naszymi przyjaciółmi.
Od tej pierwszej podróży minęło kilkanaście lat. Przez ten czas wracałam wielokrotnie do Baskonii, która stała się dla mnie miejscem szczególnym i bliskim. Przypadek, który sprawił, że na studiach trafiłam na lektorat języka baskijskiego na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu, okazał się wydarzeniem, które wywarło na moje życie decydujący wpływ, związując je ściśle z niewielkim regionem zamieszkanym przez mniej ludzi, niż liczy populacja Madrytu czy Berlina[4]. Swoją drogą moja fascynacja językiem baskijskim bywała w tamtym czasie uciążliwa dla najbliższego otoczenia. Zdarzało się, że odpowiadałam po baskijsku mojej rodzinie lub znajomym (którzy tego języka oczywiście nie znali). W tym czasie w Kraju Basków wiele się zmieniło – od drobiazgów po kwestie fundamentalne. W 2002 roku hiszpańską pesetę zastąpiło euro. Dziś w baskijskich barach bez problemu można znaleźć bogaty wybór herbat i menu wegetariańskie, co było rzadkością w czasie moich pierwszych podróży. W stolicy regionu Vitorii-Gasteiz pojawił się tramwaj, a nawet powstały ruchome schody na starówce.
– Ci, którzy tak bardzo protestowali, mówiąc, że one tu nie pasują, teraz wciąż z nich korzystają i nie wyobrażają sobie bez nich życia – śmieje się jedna z mieszkanek tej dzielnicy. Zwłaszcza dla starszych osób jest to duże udogodnienie.
Pomimo tego, że wciąż wiele osób pali papierosy (choć dane wskazują na spadek liczby palących Basków – w Baskijskiej Wspólnocie Autonomicznej wolnych od tego nałogu ma być nawet siedemdziesiąt pięć procent mieszkańców, najwięcej od dwudziestu pięciu lat), w miejscach publicznych można już odetchnąć od dymu. Podczas pierwszych moich pobytów w Baskonii widziałam, z jakim zdziwieniem miejscowi reagują na to, że komuś, kto je posiłek w restauracji, może przeszkadzać dym tytoniowy dochodzący ze stolika obok. Co więcej, po rozszerzeniu zakazu palenia również na otwarte strefy, w których uprawia się sport, zaczęto mówić o konieczności ochrony przed dymem obszaru plaży (pomysłodawcy odwołują się tu nie tyle do restrykcji, ile do kwestii uwrażliwienia obywateli)3.
I wreszcie najważniejsze: zmieniła się też sytuacja polityczna. W 2018 roku ETA ogłosiła samorozwiązanie, co wyznaczyło nowy rozdział we współczesnej baskijskiej (i europejskiej) historii. Stanowiło to finał długiego procesu, kolejnych etapów odchodzenia od przemocy. Informacje o tym wydarzeniu pojawiły się w Polsce, lecz miały charakter raczej marginalny. W mediację zaangażowani byli międzynarodowi eksperci, między innymi Kofi Annan. Tym bardziej, rozmawiając z wieloma Polakami, zwłaszcza młodymi, dziwiłam się, że tak często nie wiedzą nawet, czym była ETA. Można to jednak uznać za pozytywny znak, zważywszy, że rozgłos, jaki zdobyła ta organizacja, związany był zwykle z ofiarami jej akcji. Dawny niebezpieczny region wydaje się dziś budzić zupełnie inne skojarzenia, a nawet staje się atrakcją turystyczną (w ofercie biura podróży Albatros znalazłam jakiś czas temu ofertę wycieczki do Kraju Basków, „najbardziej tajemniczego i magicznego regionu Hiszpanii”4). Podobna przemiana wydaje się zachodzić również w samym Kraju Basków. Pewien baskijski nauczyciel powiedział mi ostatnio, że w gronie jego dwunastoletnich uczniów nie wszyscy mieli wiedzę na temat istnienia i działalności ETA[5].
W 2019 roku minęło czterdzieści lat od uzyskania statutu autonomicznego. Co zmieniło się w tym czasie? Jakim „krajem” stał się Kraj Basków? Czym jest kultura baskijska, a może raczej: czym są kultury baskijskie[6]? Na pewno region jest obecnie bardziej wielokulturowy. Współczesna Baskonia stała się celem podróży dla imigrantów spoza Hiszpanii, a ich obecność nieodwracalnie zmieniła miejscowy pejzaż. Sześćdziesięcioletni Martin zauważył, że po raz pierwszy w życiu