.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 11
Niektórzy palestyńscy fabrykanci próbują oszukać system rekrutacji i w miejsce osób o konkretnych kompetencjach sprowadzać swoich bliskich.
Niewielką grupą, której biała księga nie utrudnia osiedlania się w Palestynie, są bogaci inwestorzy z planem konkretnego wkładu finansowego. Za jakiś czas przywilej obejmie również osoby, które będzie stać na wykupienie certyfikatu za równowartość tysiąca funtów. Brytyjczycy zagwarantują także wyjątkowo pojedyncze certyfikaty studentom i parającym się rzemiosłem religijnym.
W latach 1931–1939 z Polski legalnie wyemigruje do Palestyny w sumie około 75 tysięcy Żydów. Kolejne 50 tysięcy do innych krajów. Izraelska badaczka o polskich korzeniach Irit Czerniawski określi te masowe wyjazdy mianem „emigracji uchodźczych”, a nie zwyczajnych alii. Polscy Żydzi-syjoniści, będący w złej sytuacji ekonomicznej, cierpiący z powodu antysemityzmu, którzy stracili nadzieję na przyszłość w kraju, gdzie żyli dotychczas, chcą wydostać się z niego za wszelką cenę.
Ograniczenie emigracji wzbudza gwałtowne protesty wśród społeczności żydowskiej młodego Tel Awiwu. W maju 1930 roku jej przedstawiciele piszą: „Ostatni dekret wstrzymujący imigrację do kraju stoi w zupełnej sprzeczności z Deklaracją Balfoura i zagraża nadziejom i przyszłości narodu żydowskiego. […] Żydzi mieszkali w tym kraju, jeszcze zanim powstał naród brytyjski i przed Deklaracją wielkiego Anglika, którą jego sukcesorzy właśnie próbują unieważnić. Domagamy się wycofania tego upokarzającego dekretu zatrzymującego imigrację! Domagamy się wolnej żydowskiej migracji do naszej historycznej ojczyzny, nieograniczonej politycznymi motywami i oportunizmem!”[11]
W latach trzydziestych, gdy atmosfera w Europie gęstnieje, wyjazd do Palestyny staje się dla Żydów niemieckich możliwością ucieczki przed prześladowaniami. Syjoniści i Brytyjczycy mają świadomość, że sytuacja Żydów polskich nie jest aż tak dramatyczna i że ci emigrują z biedy i poczucia braku przyszłości.
Wiedzą, dokąd jadą. Przedwojenna żydowska prasa szeroko relacjonuje sytuację w Palestynie. Przeważają doniesienia hurraoptymistyczne, ale nie brakuje i takich, które punktują ciężkie warunki życia, brak infrastruktury, wysokie koszty utrzymania, specyfikę trudnego do zniesienia dla Europejczyka klimatu czy wreszcie pierwsze poważne konflikty między Żydami i lokalną ludnością arabską. Wpływ na stan wiedzy migrujących mają też hachszary, przygotowujące do emigracji również kulturowo, informujące o panujących zwyczajach, ludzkiej mentalności i życiu codziennym. Ale i ci polscy Żydzi, którzy na czas nie nauczą się hebrajskiego, nie napotkają problemów – większość obecnych na miejscu przybyszów z Europy Środkowo-Wschodniej będzie porozumiewać się w jidysz. Ktoś napisze, że wyjeżdżający przed wojną do Palestyny Żydzi, jadą do małej Polski.
W 1936 roku w tamtejszej populacji Żydów imigrantów 28 procent pochodzi znad Wisły.
W 1939 roku Brytyjczycy ogłaszają trzecią białą księgę, która znacznie ogranicza napływ ludzi usiłujących ratować się przed Zagładą. 25 tysięcy polskich Żydów wyjeżdża do Palestyny nielegalnie, ale w kraju pozostaje 95 procent żydowskiej populacji.
Nie będzie dla niej ratunku.
– To było czyste szaleństwo. Z Warszawy do Palestyny! Na rowerach! Bez grosza przy duszy! Bez papierów! W życiu bym dzieciaka w taką podróż nie puściła!
Z emocji Miri zasycha w gardle, upija łyk kawy. I śmieje się zaraz, bo „dzieciak”, o którym mówi, to jej własny ojciec, tylko osiemdziesiąt lat wcześniej.
Kto wie, czy byłaby dziś na świecie, gdyby nie ta historia z rowerem.
Z Miri rozmawia przez telefon ciepłym wieczorem detektyw genealogiczny Gidi Poraz. Rozmowa jest chaotyczna, pełna niewiadomych.
Historię swojej rodziny Miri spisuje w mejlu. Kilka imion, nazwa ulicy, daty i miejsca wyrwane z kontekstu, domysły na podstawie detali dostrzeżonych na fotografiach i własnego rozeznania w historii Warszawy. Zgłasza się do specjalisty, bo czuje, że już dalej sama nie dojdzie. Że już nie wie, gdzie szukać.
Nazywał się Zerach Maliniak. Urodzony w 1910 roku, mieszkał na warszawskiej Pradze przy Brukowej 26 (dzisiaj Okrzei), w ubogiej religijnej żydowskiej rodzinie. Z dziesięciorgiem rodzeństwa. Nosił buty łatane każdej jesieni gazetą. W domu mówiono w jidysz. Zerach chodził z tatą do synagogi, do chederu raczej nie. Pewnie rodzice posłali go do szkoły powszechnej, bo skądś przecież musiał znać polski, w którym szeptali sobie potem z matką tajemnice przed dziećmi. A może było zupełnie inaczej?
Miri nie jest tej historii pewna. Mówi „przypuszczam”, „wydaje mi się”, „prawdopodobnie”.
Gidi wie, że łatwo nie będzie. W bazie danych z lat 1825–1912 znajduje ponad czterystu Maliniaków Żydów. Potem już nic, bo w czasie wojny Warszawa płonie. Z tego, co cudem ocaleje, większość trafi do różnych archiwów. Gidi dotrze do nich, zamówi dokumenty, porówna świadectwa urodzenia. W pół roku stworzy drzewo genealogiczne rodziny Miri.
W tym samym czasie ona opowie mu o tym, co wie na pewno. Pomoże jej siedzący obok brat Micha.
Jako nastolatek Zerach Maliniak wstąpił do grupy Tora we-Awoda [Biblia i Praca], związanej z Hapoel Mizrachi, szczególną grupą syjonistyczną, bo przygotowującą do wyjazdu do Palestyny młodzież religijną. Z tego ruchu w niepodległym już Izraelu w przyszłości wyłoni się polityczna narodowa partia religijna Mafdal, a z niej Ha-Bajit Ha-Jehudi [Żydowski Dom], która forsuje między innymi rozbudowę osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu.
– Nie jestem z tego dumna – mówi Miri.
Na hachszarę, obóz przygotowawczy, wyjeżdżał z członkami Hapoel Mizrachi pod Warszawę. Ale pewnego dnia, tak po prostu, wśród przyjaciół ktoś rzucił pomysł, by jechać do Palestyny bez czekania na certyfikaty. Na rowerach. Do pomysłu zapalili się bracia Zeracha: Perec, jego bliźniak, i najstarszy Dow.
Zerach miał wtedy dwadzieścia cztery lata.
Nie wiedział, jak się jeździ na rowerze. W ubogiej rodzinie Maliniaków nie było szans na jego zakup.
– Po Warszawie chodził piechotą lub biegał, bo nigdy nie miał nawet grosza na tramwaj – śmieje się Micha.
Rodzeństwo nie wie, jak to się stało, że w krótkim czasie dziecięciu biednych chłopaków uzbierało na dziesięć rowerów. I jak to możliwe, że żaden z nich nie wziął z domu pieniędzy, tylko pojechał, jak stał, w jednym ubraniu.
– Pewnego razu zapytałem ojca, jak często zmieniali ubrania, a on na to: „Jak to: zmienialiśmy?”. Nic ze sobą nie mieli – mówi Micha.
Grunt,