Polanim. Karolina Przewrocka-Aderet
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Polanim - Karolina Przewrocka-Aderet страница 10
Sara:
– Gdy dowiedziałam się, że Douek kupił Lodziję, próbowałam do niego dotrzeć. Nie było łatwo. Wreszcie spotkaliśmy się, opowiedziałam wszystko, pokazałam papiery. Od razu się zapalił. „Zrobimy film dokumentalny” – powiedział. Obiecał też, że na gotowym budynku zawiesi tablicę z informacją o założycielach i historii miejsca.
Pierwszej obietnicy już dotrzymał. O pomoc w realizacji filmu poprosił młodą izraelską reżyserkę Tamar Tal Anati, która dziesięć lat życia spędziła w mieszkaniu przy Nahmani, naprzeciwko dawnej fabryki. The Red House zadebiutował wiosną 2017 roku na telawiwskim festiwalu Docaviv. Wyświetlono go w szczególnym miejscu – na fasadzie budynku Lodzii. Podczas zaledwie kilku pokazów obejrzało go ponad półtora tysiąca osób.
Na potrzeby filmu ekipa Tamar zrobiła dogłębne badania i dotarła do zapomnianych materiałów archiwalnych.
Jeden z bohaterów dokumentu nazywa Lodziję „polską fatamorganą” pośrodku piasków pustyni. Tak bardzo tutejszą, a jednak zupełnie inną.
Sara:
– Wszystkie papiery, zdjęcia, instrukcje szukania nagrobków i adresy zebrałam w segregatorze i przekazałam wnukom. Za każdym razem, gdy jadą do Polski, zobowiązuję ich do wizyty na łódzkim cmentarzu. Mają zapalić świeczkę i powiedzieć kadisz. To dla mnie ważne, ta świadomość, że mają w Polsce swoje korzenie. Muszą wiedzieć, skąd się wzięliśmy.
Z dziećmi i wnukami odwiedziła Polskę kilkukrotnie. Do każdego z wyjazdów przygotowywała się miesiącami. Na kirkucie w Łodzi odnowili zdewastowany po wojnie nagrobek i postawili nową macewę babci Sarze, żonie Benjamina Gutera, która po osiedleniu się w Palestynie pojechała z wizytą do Polski i tam zmarła w 1930 roku.
Sara Guter-Davidson z mamą były w Polsce pod koniec lat osiemdziesiątych. Matka miała już ponad siedemdziesiątkę, nie wszystko pamiętała. Szukały razem domu przy Zakątnej, lecz kamienicę przebudowano, trudno ją było rozpoznać. Udało im się za to trafić do szkoły dla panien. I nagle, ni stąd, ni zowąd, mama powolutku ruszyła przed siebie, a po kilkunastu minutach trafiły pod dawny dom. Pamięć zawiodła, ale nogi pamiętały drogę.
Tamtego dnia pojechały też do Wiśniowej Góry.
Sara:
– Były lata osiemdziesiąte, czas „Solidarności”. Polska wciąż jeszcze szara, smutna, nie to co teraz. Dom dziadka Maliniaka został zburzony, ale opodal bramy spotkałyśmy staruszki. Podeszłam, przywitałam się. „Czego szukacie, nie wiecie, że tu przed wojną żyli królowie?” – zapytały. Zdziwiłam się. A one na to, że bogaci Żydzi, którzy z dziećmi przyjeżdżali na wakacje, i one same się tymi dziećmi opiekowały. Więc uśmiechnęłam się i mówię, że jestem jednym z tych dzieci! Kobieta się skrzywiła: „Wynoś się, nic tu po tobie! Jakim cudem jeszcze żyjesz po tej wojnie?”. Odjechałyśmy z mamą z ciężkimi sercami, choć rozumiałam, że kobieta boi się, że spróbuję odzyskać majątek.
Staruszka nie wiedziała, że matka Sary po wojnie przepisała cały majątek na siostrę. Niczego z Polski nie chciała.
Sara:
– Mama przeszła metamorfozę: od totalnego zakochania się w Polsce, poczucia, że to jej jedyna ojczyzna, przez syjonizm na fali wyjazdu do Palestyny, aż po antagonizm wynikający z wojennych doświadczeń tych paru lat, które dosłownie przepłakała. Zawsze jednak, choć wspomnienia bolały ją niemiłosiernie, mówiła z bliskimi i koleżankami po polsku. Zachowywała bardzo ciepły stosunek do języka i do kultury.
Podczas tamtej podróży, jak mówi Sara, zdarzył się jeszcze jeden cud. Kilka dni po przyjeździe ona sama nagle zaczęła mówić po polsku. Po sześćdziesięcioletniej przerwie, od czasu, gdy jako czteroletnia dziewczynka odmówiła komunikacji w tym języku, zaczęła w nim mówić płynnie, jak gdyby nigdy nic.
Sara:
– Tak jakby w tej Polsce przypomniało mi się, skąd pochodzę. Bez udziału świadomości. I poczułam, że wróciłam do korzeni.
W 1922 roku Brytyjczycy sprawujący mandat w Palestynie publikują pierwszą białą księgę, która ma ograniczyć żydowską imigrację. Przydzielają certyfikaty na wjazd, które będzie mogła otrzymać tylko określona liczba osób spełniających odpowiednie kryteria.
W pierwszej kolejności dostaną je ci, którzy w Palestynie mają już swoje rodziny, wystarczająco majętne, by pokryć koszty sprowadzenia bliskich. Przyjadą też chalucim przeszkoleni odpowiednio w polskich kibucach i obozach zwanych „hachszarami”. Tam nauczyli się już podstaw rolnictwa i pracy na trudnej ziemi, otrzymali elementarne wykształcenie rzemieślnicze, w zależności od zapotrzebowania. W chwili wyjazdu znają podstawy współczesnego hebrajskiego i hebrajskiej kultury.
W brytyjskiej polityce ukrócenia migracji żydowskiej muszą się odnaleźć działacze syjonistyczni, którzy mocno ograniczoną liczbę certyfikatów starają się rozdysponować tak, by jak najlepiej odpowiadało to potrzebom jiszuwu i ich strategicznym celom. Piętnaście procent przydzielą rzemieślnikom i ekspertom z różnych dziedzin. Do Biura Erec Israel we Lwowie tłumnie zgłaszają się zatem elektrycy, malarze, stolarze, ślusarze, krawcy. Nie wszyscy chętni spełniają wyśrubowane wymagania, nie każdego stać na wyjazd i nie każdy spełnia kryteria wieku. Wymieniane między Polską i Palestyną listy ujawnią desperację polskich Żydów, pragnących emigracji za wszelką cenę. „Każdego dnia dziesiątki czy tysiące rzemieślników szturmują nasze drzwi we Lwowie i innych miastach oddziałowych. Trudno jest opisać sposób, w jaki ci ludzie nas zalewają. Zarejestrowanych próbujemy przygotowywać do tego wyjazdu także duchowo i widzimy w nich ważny element budowania przyszłego kraju” – pisze do Jerozolimy w kwietniu 1933 roku zarząd biura.
Listy z odmową przyznania certyfikatu zaczynają docierać do Polski. W czerwcu 1923 roku warszawski oddział Histadrutu pyta w korespondencji z palestyńską organizacją syjonistyczną o zapotrzebowanie i możliwość wydania przez Brytyjczyków certyfikatów specjalistom hodowli bydła i rzeźnikom. W odpowiedzi otrzymuje informację, że nie ma takiej możliwości, ponieważ na miejscu pracuje już wielu rzeźników, których sytuacja i tak nie jest zbyt dobra, a rynek mięsny jest słabo rozwinięty.
Odmowę otrzymuje też polski Żyd Jehuda Lewic, o którym w sierpniu 1933 roku pisze do telawiwskiej społeczności żydowskiej Departament Alii i Pracy w Sochnucie: „W odniesieniu do państwa listu z 14 lipca tego roku pragniemy poinformować, że pan Jehuda Lewic ma ponad trzydzieści pięć lat i niestety w tym momencie nie możemy mu wydać certyfikatu”. W październiku 1928 roku podobna decyzja dotknęła innego Polaka, Brila Haruniego. „Po ponownym przeczytaniu państwa listu dotyczącego pana Haruni z przykrością pragniemy poinformować, że w tej chwili niemożliwe jest załatwienie tej sprawy. Pan Nahman Haruni z Tel Awiwu poinformował nas,