Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 65

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

zajęły im zaledwie kilka minut.

      Rodzina czekała w przedpokoju. Rebecca uściskała i ucałowała wszystkich. Lili płakała.

      – Nie daj się zabić – wyszlochała.

      Bernd i Rebecca włożyli skórzane rękawiczki i ruszyli w stronę drzwi.

      Pomachali jeszcze raz bliskim, a potem wyszli.

      *

      Walli podążał w pewnej odległości za nimi.

      Chciał zobaczyć, w jaki sposób tego dokonają. Nikomu nie ujawnili swojego planu, nawet rodzinie. Mama powiedziała, że jeśli chce się coś zachować w sekrecie, nie należy nikomu o tym mówić, to jedyny sposób. Ona i ojciec twardo przy tym obstawali; Walli nabrał podejrzeń, że kierują się zagadkowymi doświadczeniami z okresu wojny, o których nigdy nie opowiadali.

      Przed wyjściem z domu zapowiedział, że będzie grał na gitarze w swoim pokoju. Miał teraz gitarę elektryczną. Rodzice, nie słysząc hałasu, pomyślą, że gra bez podłączenia instrumentu do gniazdka.

      Wymknął się tylnymi drzwiami.

      Rebecca i Bernd szli, trzymając się pod ręce. Maszerowali żwawym krokiem, lecz bez pośpiechu, by nie zwracać na siebie uwagi. Było wpół do dziewiątej i poranna mgła zaczęła się unosić. Walli bez problemu widział dwie postacie: zwój sznura wypychał kurtkę na ramieniu Bernda. Nie oglądali się, a tenisówki Wallego sprawiały, że poruszał się cicho. Zauważył, że oni także mają tenisówki, lecz nie wiedział po co.

      Odczuwał podniecenie, a zarazem lęk. Cóż za niezwykły poranek. Widok ojca wyciągającego pistolet zza szuflady omal nie zwalił Wallego z nóg. Stary był gotów ukatrupić Hansa Hoffmanna! Może jednak nie jest totalnie zdziadziałym frajerem.

      Walli lękał się o swoją ukochaną siostrę, która za kilka minut mogła zginąć, a jednocześnie czuł dreszcz uniesienia. Jeśli ona zdoła zbiec, jemu także może się udać.

      Nadal był zdecydowany na ucieczkę. Kiedy wbrew zakazowi ojca poszedł do klubu Minnesänger, nie został ukarany. Ojciec uznał, że strata gitary była wystarczającą karą. Mimo to chłopak cierpiał z powodu dwóch tyranów, Wernera Francka oraz pierwszego sekretarza Waltera Ulbrichta, i postanowił, że przy pierwszej okazji wyzwoli się od nich obu za jednym zamachem.

      Rebecca i Bernd dotarli do ulicy prowadzącej bezpośrednio do muru. Na jej końcu widać było dwóch wartowników, którzy radzili sobie z porannym chłodem, tupiąc nogami. Z ich ramion zwisały radzieckie pistolety maszynowe PPSch-41, bardziej znane jako pepesze, z magazynkami bębenkowymi. Walli ocenił, że w obecności strażników nikt nie przedostanie się przez zasieki z drutu kolczastego.

      Jednakże Rebecca i Bernd skręcili i weszli na cmentarz.

      Walli nie mógł iść za nimi alejkami, gdyż na otwartej przestrzeni za bardzo rzucałby się w oczy. Ruszył szybko pod kątem prostym do kierunku ich marszu i znalazł się za kapliczką pośrodku cmentarza. Wyjrzał zza węgła. Najwyraźniej go nie zauważyli.

      Doszli do północno-zachodniego narożnika cmentarza.

      Był tam płot z drutu, a za nim tylne podwórze domu.

      Rebecca i Bernd pokonali ogrodzenie.

      To dlatego włożyli tenisówki, domyślił się Walli.

      Ale po co im sznur do suszenia bielizny?

      *

      Budynki przy Bernauer Strasse były opuszczone, lecz w bocznych uliczkach normalnie mieszkali ludzie. Rebecca i Bernd zalęknieni i spięci, przekradli się przez podwórze jednego z domów pięć numerów od końca ulicy zamkniętej murem. Przesadzili drugie ogrodzenie, a potem trzecie, coraz bardziej przybliżając się do muru. Rebecca miała trzydzieści lat i była zwinna, czterdziestoletni Bernd też nie narzekał na formę – opiekował się szkolną drużyną piłkarską. Przedostali się na tyły trzeciego domu od końca ulicy.

      Byli już wcześniej na cmentarzu, także ubrani na czarno, by wyglądać jak żałobnicy, choć w rzeczywistości badali teren. Nie przyjrzeli się dokładnie budynkom, ponieważ nie mogli skorzystać z lornetki – wydawało się to zbyt niebezpieczne – lecz byli prawie pewni, że na dach trzeciego domu można się wdrapać.

      Jeden dach prowadził do drugiego i umożliwiał dotarcie do opuszczonych kamienic przy Bernauer Strasse.

      Im bardziej zbliżali się do celu, tym silniejsze obawy nurtowały Rebeccę.

      Zaplanowali, że wdrapią się na niziutką komórkę na węgiel, z niej na płaski dach, a dalej na wystający parapet okna umieszczonego obok szczytu dwuspadowego dachu. Jednak z cmentarza wysokości wydawały się mniejsze. Teraz, gdy uciekinierzy znaleźli się blisko, wspinaczka zapowiadała się przerażająco.

      Wejścia do środka nie brali nawet pod uwagę. Mieszkańcy mogliby wszcząć alarm. Gdyby tego nie zrobili, czekałaby ich później sroga kara.

      Dachy były wilgotne od mgły i zapewne śliskie, ale na szczęście nie padało.

      – Gotowa? – spytał Bernd.

      Rebecca wcale nie była gotowa. Czuła przerażenie.

      – Cholera, pewnie, że tak – odparła.

      – Tygrysica z ciebie.

      Wspięli się na dach komórki sięgający do piersi. Ich miękkie buty nie robiły wiele hałasu.

      Bernd oparł się łokciami o krawędź płaskiej przybudówki i dźwignął się. Ułożywszy się na brzuchu, wyciągnął ręce w dół i wywindował Rebeccę. Stanęli na dachu. Poczuła, że są widoczni jak na dłoni, lecz rozejrzawszy się, dostrzegła tylko jedną daleką postać w głębi cmentarza.

      Następny etap wspinaczki był przeraźliwie trudny. Bernd oparł kolano na parapecie, lecz ten okazał się wąski. Na szczęście zasłony zaciągnięto, więc jeśli w środku ktoś był, to niczego nie mógł widzieć, chyba że usłyszałby szmer i podszedł do okna, by zbadać jego źródło. Z pewnym trudem Bernd umieścił na parapecie drugie kolano. Oparłszy się ręką o ramię Rebekki, zdołał stanąć prosto. Teraz, stojąc mocno na wąskim parapecie, pomógł jej się wspiąć.

      Uklękła na występie i starała się nie patrzeć w dół.

      Bernd wyciągnął rękę i dotknął spadzistego dachu stanowiącego następny etap wspinaczki. Nie mógł się na niego dostać z miejsca, w którym stał, gdyż nie było się czego uchwycić poza krawędzią dachówki. Już wcześniej omówili tę kwestię. Rebecca, wciąż w pozycji klęczącej, przygotowała się na przyjęcie obciążenia. Bernd postawił stopę na jej prawym ramieniu. Dla zachowania równowagi, trzymając się krawędzi dachu, oparł na niej ciężar całego ciała. Zabolało ją, ale wytrzymała. Po chwili lewa stopa Bernda znalazła się na jej lewym ramieniu. Ciężar był równo rozłożony i mogła go przez kilka chwil utrzymać.

      Sekundę później Bernd przełożył nogę nad krawędzią dachu i przetoczył się.

      Rozłożył

Скачать книгу