Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miłość czyni dobrym - Katarzyna Bonda страница 5
– Pomijając ten wieśniacki fryz i brodę drwala, zaskakująco dobrze – dobiegł ich skrzekliwy francuski.
Daniel nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto zachodzi go od tyłu, ale rodzina rozstąpiła się, więc nie miał wyboru. Wyszedł naprzeciw Rollowi Sharkowi, chudemu Peruwiańczykowi, który kochał western i nawet w piżamie w jednorożce przypominałby kowboja.
– Co za niespodzianka, bracie – zagaił nieszczerze.
Rzucili się sobie w objęcia, jakby faktycznie za sobą tęsknili. Kiedy Rollo przytulił Daniela do piersi, zdecydowanie zbyt mocno jak na przyjacielski uścisk, Skalski poczuł kawał metalu za jego paskiem i wcale go to nie zdziwiło. Zmartwił się jedynie, że Shark znalazł go tak szybko, bo nie był jeszcze przygotowany. Wskazał imponujący kapelusz Rolla z mnóstwem piór.
– Ten jest najgorszy z całej twojej kolekcji.
– Spytałbym cię o zdanie, ale jakoś zniknąłeś mi z oczu.
– Było trochę problemów.
– Trzysta baniek wyparowało. Faktycznie kłopot.
Daniel nawet nie mrugnął. Wpatrywał się w Sharka z bladym uśmiechem i wiedział, że nie powinien przedłużać tej rozmowy. Ojciec i matka nie zrozumieją, Emilia – wręcz przeciwnie. Zanim dotrą do domu, znów będzie miał zmytą głowę. Jęki, płacze, wyrzuty. Nie będzie temu końca. Nie tak wyobrażał sobie pierwszy dzień wolności.
– Na szczęście to już za nami.
– Masz trzy dni.
Daniela zatkało.
– Dziś jest piątek – zdołał wydusić.
– Więc do północy w poniedziałek. Przelewy można robić w weekend, w nocy. Zawsze. Wiem, gdzie mieszkacie. Byłem już u was w Stasinie. Tylko nie chciałem przeszkadzać.
Rollo znów zwrócił rozpromienioną twarz w stronę Emilii, jakby konwersowali o zbliżającym się deszczu. Kobieta odwróciła się gwałtownie niczym uderzona w twarz i tylko ukradkiem ocierała łzy. Daniel podszedł do niej. Odtrąciła jego rękę. Zwrócił się więc do ojca.
– Wsiadajcie do wozu. Ochłodziło się.
Lucjan Skalski natychmiast popchnął żonę i synową oraz dzieci do SUV-a. Kiedy zostali sami, Daniel spróbował raz jeszcze:
– Wiesz, że to za mało. Muszę jechać osobiście, a przyblokowali mi wjazd do Niemiec, Monako i Szwajcarii. Analiza głosu nie wystarczy. Nie przy tej kwocie i prokuraturze na karku.
Rollo nie odpowiadał. Z zaciekawieniem przyglądał się rodzinie Skalskiego ukrytej za szybą samochodu, ale wpatrzonej w nich w napięciu.
– Myślałeś, że chłopcy zapomną?
– Chcę się rozliczyć – podkreślił Daniel. I zaraz dodał: – Miałem cię za przyjaciela, Rollo.
Shark odchrząknął. Poprawił kapelusz, włożył dłonie do kieszeni, kciuki wystawił na zewnątrz, jakby szykował się do pojedynku.
– I dlatego jestem. Veni, vidi. Liczę na vici. Wciąż mamy nadzieję, że zamotasz to po dżentelmeńsku.
– Admirał cię wysłał?
– VAL.
– Więc admirał jeszcze nie wie?
Rollo się zaśmiał.
– To jest trzysta baniek, Dany. Musisz się rozliczyć.
Skalski pochylił głowę.
– Nie mam wszystkiego. Nie tutaj. – Urwał. – Nawet jeśli dzisiaj złożę zlecenie, przynajmniej tydzień będą je rozpatrywać. Lepiej będzie, jeśli pojadę osobiście, a to trzeba przygotować. I nie życzę sobie, żebyś siedział mi na ogonie. To nic nie da.
– Nie masz wyboru. – Shark podłubał podkutym butem o chodnik. Wahał się, czy wyjawić coś jeszcze, ale się rozmyślił. – Tu się wychowałeś?
– Mniej więcej. W Biłgoraju.
– Byłem tam. Straszna dziura.
Daniel zniósł obelgę.
– Zrobiłeś karierę, bracie.
Daniel sam o tym wiedział.
– W ile zdołasz zdobyć?
– Miesiąc? Może.
– W miesiąc twoja rodzina znajdzie się w piekle.
Rollo odwrócił się. Spojrzał na murek wyszczerbiony przez alpinę.
– I tamta pani oraz jej dzidziuś. Jeszcze go nie widziałeś, prawda? Ma na imię Alexander. Fajny bobas, tylko chorowity. Gdybyś miał tę kasę, postawiłbyś im dom jak żonie i ojczulkowi, a nie zmuszał do kiszenia się w komunałce. Lublin, ulica Kołłątaja trzy. Numer kwatery – dziesięć. Niezła lokalizacja, ale nora straszna. O tyle dobrze, że mam blisko z Grandu. Zawsze mogę skoczyć odwiedzić. Wciąż niezła ta pani z recepcji. Chyba nie masz nic przeciw, jak ją na trochę przejmę? Nieraz wymienialiśmy się dziewczynami. Tak swoją drogą, Tarima zniknęła ze swoją połową. Jeśli jej nie znajdziemy, będziesz musiał uregulować i Wolfa. Powiedz szczerze, Dany, masz tę kasę?
Daniel poczuł, że oblewa go zimno.
– Kto mnie wykupił?
Shark dumnie uniósł głowę.
– Ty? – Daniel nie dowierzał. – Gwarancją bankową?
– Czysty szelest, bracie. Więc dolicz jeszcze dwie bańki w keszu. VAL nadzoruje rozliczenie. Dziesięć dni. Tik, tak, tik, tak. W przeciwnym razie zawiadamiam admirała.
A potem odmaszerował do starej corvetty w kolorze limonki ze sztukowanym żółtym dachem, którą sądząc po blachach, kupił w Polsce tylko po to, żeby mieć Daniela na oku. Głupi Peruwiańczyk myśli pewnie, że tą landarą nie będzie zwracał na siebie uwagi.
– Dziękuję, bracie – krzyknął, choć Shark już nie słuchał.
Daniel poczuł, że musi koniecznie, po prostu natychmiast, zjeść choć gałkę lodów pistacjowych. Ale najpierw fryzjer. Żaden kowboj nie będzie go pouczał, jak ma się czesać.
Lublin, Polska, wiosna 2016
Dotknęła włosów – nie ścięli ich. Dotknęła twarzy. Poza spuchniętą wargą nie miała żadnych obrażeń. Pamiętała tylko, że upadła. Nie wie, co się stało. Szła od myjki do fotela, na którym Ivanka miała wyrównać jej asymetryczną grzywkę, i wtedy jak gdyby ktoś odciął prąd. Straciła przytomność. Ale teraz