KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE?. Guillaume Musso

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE? - Guillaume Musso страница 4

KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE? - Guillaume Musso

Скачать книгу

na autobusowym pręcie. Sfatygowany pojazd tańczy na wirażu. Martin ma na sobie popelinowy płaszcz, dziurawe dżinsy, zniszczone adidasy i T-shirt z podobiznami członków jakiegoś zespołu rockowego.

      Tamtego lata wszyscy chłopcy mają w sobie coś z Kurta Cobaina.

      W głowie Martina kłębią się wspomnienia z dwóch miesięcy spędzonych w Ameryce. Naoglądał się i przeżył też sporo. Kalifornia jest tak bardzo różna od Évry i paryskich przedmieść. Przed wakacjami zamierzał na jesieni złożyć papiery i podejść do konkursowego egzaminu na oficera policji, ale teraz, po pobycie w Kalifornii, po wakacjach, w czasie których symbolicznie przeszedł inicjację do dorosłości, wszystko się zmieniło. Ten chłopak z przedmieść nabrał w Ameryce pewności siebie, bo choć życie tam było równie ciężkie jak gdzie indziej, ambitni mieszkańcy tego kraju nigdy nie tracili nadziei na realizację swoich marzeń.

      A marzeniem Martina było zostać pisarzem i pisać wzruszające historie, historie o zwykłych ludziach, którym zdarzają się rzeczy niezwykłe. Bo rzeczywistość mu nie wystarczała, fikcja była zawsze obecna w jego życiu. Już gdy był małym chłopcem, jego ulubieni bohaterowie wyciągali go często z tarapatów, pocieszali, gdy był smutny i zawiedziony. Bajki karmiły jego wyobraźnię, wysubtelniały emocje, pozwalały spojrzeć na rzeczywistość w świetle, które czyniło ją możliwą do zaakceptowania.

      Autobus z Powell Street wyrzuca pasażerów przed terminalem lotów międzynarodowych. Wszyscy się przepychają, Martin chwyta swoją gitarę. Objuczony jak muł wychodzi ostatni z autobusu, grzebie w kieszeni, znajduje bilet i zaczyna się rozglądać.

      Nie od razu ją zauważa.

      Zaparkowała w drugim rzędzie samochodów, nie gasząc silnika.

      Gabrielle.

      Jest przemoczona od deszczu, jest jej zimno i lekko drży.

      Rozpoznają się. Biegną ku sobie.

      Obejmują się i serca tłuką im się w piersiach, tak jak to się dzieje za pierwszym razem, kiedy wszystko wydaje się możliwe.

      Potem ona uśmiecha się i mówi zaczepnie:

      – A więc, Martinie, naprawdę myślisz, że najgorętsze pocałunki to te, których się nie wymieniło?

      Całują się.

      Usta szukają ust, oddechy łączą się w jeden, mokre włosy Gabrielle mieszają się z mokrymi włosami Martina. Martin dotyka dłonią szyi Gabrielle, ona przykłada dłoń do jego policzka. Szybko, niezręcznie, wymieniają kilka miłosnych słów.

      – Zostań jeszcze trochę! – prosi Gabrielle Martina.

      Martin nie wie, że przeżywa najszczęśliwsze chwile w życiu. Nigdy nie spotka go nic podobnie czystego, promiennego i gorącego jak spojrzenie zielonych, błyszczących w deszczu oczu Gabrielle tamtego ranka, tamtego lata.

      I ten proszący głos: „Zostań jeszcze trochę!”.

      *

      San Francisco

      28 sierpnia – 7 września 1995

      Dopłacając sto dolarów, Martin przebukował bilet. Ta suma pozwoliła mu przeżyć dziesięć najważniejszych dni w życiu.

      Kochają się.

      Przytulają do siebie w księgarniach na uliczkach Berkeley, gdzie panuje wciąż atmosfera cyganerii.

      W kinie na Reid Street niewiele dociera do nich z akcji z wyświetlanego właśnie Leaving Las Vegas, tak zajęci są pocałunkami i pieszczotami.

      Podobnie w restauracyjce przy ogromnym hawajskim hamburgerze z ananasem i butelce wina.

      Są w sobie zakochani.

      Wygłupiają się, zachowują jak dzieci, gnają po plaży, trzymając się za ręce.

      Są w sobie zakochani.

      W pokoju w akademiku on improwizuje dla niej na gitarze nową wersję Walca na tysiąc taktów Jacques’a Brela. Ona tańczy, najpierw wolno, rozmarzona, potem coraz szybciej, wirując jak derwisz z wyciągniętymi w górę ramionami, a dłońmi zwróconymi wewnętrzną stroną ku niebu.

      On porzuca gitarę i przyłącza się do jej transu. Wirują i przewracają się na ziemię jak puszczony w ruch dziecięcy bąk…

      Kochają się…

      Wiszą w powietrzu… Fruną…

      Są Bogiem, aniołami, są sami, jedyni.

      Świat wokół znika, staje się dekoracją w teatrze tylko dla nich stworzonym.

      Są zakochani.

      Ta miłość jest ich krwią.

      Ich alkoholem.

      Ich jest ten moment, ich cała wieczność.

      Jednocześnie czują strach.

      Strach przed uzależnieniem się od siebie.

      Strach, że zabraknie im powietrza.

      Oczywistość. Konsternacja.

      Grom. Unicestwienie.

      Najpiękniejsza z wiosen, najgwałtowniejsza z burz.

      Ale są w sobie tak zakochani…

      *

      Ona go kocha.

      W środku nocy.

      W samochodzie, na parkingu w Tenderloin, niebezpiecznej dzielnicy miasta. Z radia rozbrzmiewa wibrujący dźwięk gangsta rapu i piosenki Smells Like Teen Spirit.

      Nieważne ryzyko, nieważne, że w każdej chwili w świetle reflektorów mogą zostać zaatakowani przez członków jakiegoś gangu albo zaskoczeni przez patrol policji.

      Tamto spełnienie na parkingu to nie romantyczne zaloty, ukradkowe spojrzenia czy bukiet róż. To druga strona miłości, to jak przypalenie rozżarzonym metalowym prętem, które wyrywa więcej, niż ofiarowuje. Tamtej nocy to dawka narkotyku, zachłyśnięcie się narkomana. Gabrielle chce mu pokazać swoją inną, nie tak gładką stronę pozornie romantycznego portretu. Pęknięcie, rysę, dwudziestą czwartą klatkę. Chce się przekonać, czy on pójdzie tam za nią, czy też zostawi ją samą.

      Tamtej nocy nie jest jego ukochaną, jest jego kochanką.

      Because the night belongs to lovers.

      Because the night belongs to us.

      *

      On ją kocha.

      Kocha ją czule.

      Na plaży, rankiem.

      Zasnęła na jego płaszczu. Położył głowę na jej brzuchu.

      Młodzi kochankowie, pieszczeni letnim wiatrem, w różowym świetle

Скачать книгу