Hajmdal. Tom 5. Relikt. Dariusz Domagalski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hajmdal. Tom 5. Relikt - Dariusz Domagalski страница 15

Hajmdal. Tom 5. Relikt - Dariusz Domagalski Hajmdal

Скачать книгу

rzekł z żalem N’tha. – Mój dywizjon znajduje się najbliżej wskazanego miejsca, ale nie ma szans, żeby szybko tam dotarł. Niszczyciele nie posiadają tak potężnych silników, jak wasz okręt.

      – Zdaję sobie z tego sprawę, komodorze. I dlatego musi niezwłocznie wyruszyć…

      – Wiem – wszedł w słowo komodor. – Przybyłem tu, żeby wam towarzyszyć.

      – Co?!

      – Zjawię się na pokładzie „Hajmdala” w ciągu kwadransa. Przybędę promem wraz z moimi adiutantami. Proszę na mnie poczekać.

      – Nie możemy czekać! – zdenerwował się admirał.

      – Te kilka minut pana nie zbawi, admirale.

      – Liczy się każda sekunda – wycedził Kashtaritu, spoglądając w czarne ślepia Diohda.

      – To polecenie Wielkiej Rady Macierzy.

      Zirytowany admirał bezradnie rozłożył ręce. Wiedział, że sprzeciwiając się władzom systemu, przekreśliłby szanse na utrzymanie dobrych stosunków dyplomatycznych z Diohda.

      – Mam dopilnować, żeby wszystkie postanowienia Rady zostały zrealizowane.

      – Postanowienia? – zdumiał się Kashtaritu.

      – Okręt widmo ma zostać zniszczony.

      – To chyba oczywiste. Po to tam lecimy. Jeszcze coś?

      – Tak.

      – Słucham?

      – Nikt z jego załogi nie ma prawa przeżyć.

      SYSTEM 41 GEMINORUM

      BAGNISTA PLANETA KARAZAN

      Droga do obozowiska wiodła krętą ścieżką między bagnami. Oprócz łasicowatych małych ssaków, które nie okazując strachu, z ciekawością przyglądały się maszerującym żołnierzom, dostrzec można było zwierzęta kopytne o rudawym umaszczeniu i okazałych rogach. Sporo było również wszelkiego rodzaju kolorowych żab, ptaków o wysmukłych szyjach i owadów wielkości ludzkiej pięści. Na ścieżkę wypełzały dziwne hybrydy robaków i węży, jaszczurki o dwóch głowach, łuskowe stwory na sześciu nogach, a w powietrzu szybowały przezroczyste, gąbczaste stworzenia, podobne do akteońskich meduz. Od czasu do czasu w bajorach pokrytych zieloną rzęsą coś bulgotało, z wody wynurzały się jakieś ślepia, żeby zaraz ponownie się schować w bezpieczną głębię.

      Ezra szedł na czele kolumny, cały czas nadając mocne tempo. Pragnął jak najszybciej dotrzeć do obozu, ale jednocześnie musiał zachowywać ostrożność. Zdawał sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność na nim ciąży. Prowadził grupę zwiadowców i jeden błąd mógł wszystkich kosztować życie. Wziął głęboki oddech i zwolnił. Zaczął się czujnie rozglądać. Nie spostrzegł jednak żadnego niebezpieczeństwa.

      Leahy jeszcze trząsł się ze zdenerwowania. Obawiał się przedtem, że w trzewiach potwora może zobaczyć trawioną przez kwas, zmasakrowaną Abigail. Nic takiego nie znalazł. Wąż nie połknął żadnego człowieka. Ta wiedza nie przyniosła jednak ulgi młodemu sierżantowi. Nadal nie wiedział, co stało się z jego ukochaną. W dodatku węży mogło być więcej.

      Włączył urządzenie zamontowane na nadgarstku i wyświetlił trójwymiarową mapę okolicy. Dział kartograficzny zrobił, co mógł, próbując ułatwić im zadanie, ale nie było łatwą rzeczą zeskanować zasnute mgłą bagna. Mapa była niedokładna, wiele punktów się nie zgadzało. Według wskazań do obozu pozostało pięćset metrów, ale mokradła uniemożliwiały dotarcie tam po linii prostej. Zwiadowcy musieli meandrować, omijać bajora, czasami nawet się cofać, żeby poszukać dostępnych przejść. Nie ryzykowali przeprawy na skróty, obawiając się nie tylko utopienia w bagnie, ale również tego, co może czyhać w głębi.

      Żołnierze brnęli przez błoto i gęste zarośla, przeciskali się pomiędzy konarami karłowatych drzew, czasami zatrzymując się i karczując gałęzie. Ezra zastanawiał się, jak naukowcy dotarli do miejsca przeznaczenia. Przecież mieli ze sobą cały sprzęt, przyrządy pomiarowe i komponenty do budowy prowizorycznej bazy. Zaraz jednak przypomniał sobie, że dysponowali autonomicznymi platformami, na których użyczenie niechętnie zgodził się admirał. Na „Hajmdalu” służyły do transportowania rakiet i torped z magazynów do wyrzutni. Kashtaritu jednak uległ prośbie dopiero po wstawiennictwie Emmanuela Koppa, który argumentował, że w trakcie pobytu w systemie 41 Geminorum będą zbędne, bo nic drednotowi nie zagraża. Mylił się. W czasie gdy zwiadowcy wyruszali na Karazan, drednot właśnie szykował się do walki.

      – Już niedaleko – poinformował Ezra.

      Odpowiedziały mu ciche pomruki maszerujących żołnierzy. Nie o takiej misji marzyli. Liczyli na przygodę, w której rozprostują kości i nieco się rozerwą, ale zamiast tego, brudni i umorusani, przedzierali się przez bagna, ze strachem spoglądając na moczary. Co innego zginąć w walce, rozerwanym przez kule wroga, a co innego zostać połkniętym i może trawionym żywcem przez przerośniętego węża. Mieli już dość tej wyprawy, zanim się jeszcze porządnie zaczęła.

      Leahy gorąco chciał wierzyć, że po dotarciu do obozu okaże się, że wszyscy w ekipie naukowej żyją, a komunikację z „Hajmdalem” uniemożliwił im jakiś błahy powód. Mogły to być warunki pogodowe, zakłócenia wywołane przez pole magnetyczne lub uszkodzony sprzęt. Ale Ezra nie był naiwny. Potrafił oddzielić myślenie życzeniowe od faktów. Poczuł, jak ogarnia go panika. Oczyma wyobraźni ujrzał martwą Abigail, leżącą w błotnistej brei. Przyspieszył, próbując odegnać mroczne myśli.

      – Zwolnij, Ezra! – upomniała go Ramos.

      – Jesteśmy już blisko – odparł, wskazując majaczącą wśród drzew polanę. Nie był jednak w stanie dokładnie dostrzec, co się na niej znajduje, bo zielona mgła ograniczała widoczność.

      – Tym bardziej musimy zachować ostrożność – rzekła kobieta. – Nie wiemy, z czym mamy do czynienia.

      Ezra nie miał zamiaru czekać.

      – Idę – zakomunikował krótko i ruszył wprost na obóz. Już bez kluczenia. Zamierzał jak najszybciej dotrzeć do obozu i skonfrontować się z prawdą, bez względu na to, jak byłaby bolesna.

      – Kurwa mać! – w słuchawkach usłyszał rozwścieczony głos Elektry. Nie miała jednak fizycznej możliwości go zawrócić. Po chwili marszu Leahy zorientował się, że poprowadziła oddział w jego ślady.

      Po zejściu z wydeptanej ścieżki Ezra od razu przebił wyschniętą powierzchnię i zapadł się po kolana w błoto. To jednak nie przeszkodziło mu brnąć dalej. Zdeterminowany parł naprzód, nie czekając na zwiadowców, których przekleństwa i utyskiwania dochodziły do jego uszu. Nie przejmował się tym.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту

Скачать книгу