Chamstwo. Kacper Pobłocki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chamstwo - Kacper Pobłocki страница 1
Projekt okładki Łukasz Piskorek
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Copyright © by Kacper Pobłocki, 2021
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Magdalena Błędowska
Recenzje naukowe prof. Roch Sulima, prof. Jarosław Kita
Korekta Karolina Górniak-Prasnal, Anna Zygmanowska
Skład Robert Oleś / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8191-262-4
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Wołowiec 2021
Wydanie I
Dla Julii Iwanowicz (1905–2004), Aldony Bulińskiej (1934–1993) oraz Ewy Pobłockiej (1958–) – kobiet, które nauczyły mnie słuchać i mówić
Dźwiga na plecach
dom, ogród, pole,
krowy, świnie, cielęta, dzieci.
Jej grzbiet dziwi się,
że nie pęknie.
Jej ręce dziwią się,
że nie odpadną.
Ona się nie dziwi.
Podpiera ją jak krwawy kij
umarła harowaczka
jej umarłej matki.
Prababkę
bili batem.
Ten bat
błyszczy nad nią w chmurze
zamiast słońca.
Odmowa
W lipcu 1619 roku w miasteczku Jamestown grupa mężczyzn odmówiła pracy. Nie można powiedzieć, że wydarzenie to odbiło się wówczas szczególnie głośnym echem. Jego doniosłość wybrzmiała dopiero wiele lat później.
Jamestown było pierwszą stolicą Ameryki Brytyjskiej – kolonii, z której wykluły się Stany Zjednoczone. Ale stolica to za dużo powiedziane. W rzeczywistości była to zapadła dziura na krańcu świata. Terytorium, którym z Jamestown zarządzano, stanowiło wątły pas lądu kurczowo trzymający się wybrzeża i oddzielony od reszty kontynentu praktycznie nieprzekraczanymi górami. Barierę Appalachów europejscy przybysze sforsowali na dobre dopiero na początku XIX wieku, otwierając tym samym drogę do narodzin współczesnej Ameryki. Był to wyczyn niemalże tak przełomowy, jak wcześniejsze przepłynięcie Atlantyku przez Krzysztofa Kolumba.
Dziś panuje przekonanie, że koloniści instynktownie kierowali się na zachód, przyciągani nieograniczonymi możliwościami, jakie rozpościerały się w Nowym Świecie. Instynkt ten budził się jednak przez dwieście lat i upowszechnił w czasach podboju Dzikiego Zachodu, którego symbolem stali się kowboje, awanturnicy opętani gorączką złota czy spekulanci ziemią. Wcześniej osadnicy żyli odwróceni do reszty Ameryki plecami i spoglądali w stronę Starego Kontynentu. W 1619 roku Jamestown stanowiło przyczółek starego świata. Świata, którego serce biło tysiące kilometrów dalej, gdzieś w centrum Eurazji1.
Jednak niepozorne wydarzenie z lipca 1619 roku można uznać za zapowiedź nowego świata i nowego porządku. Tego, w którym żyjemy i my.
O bohaterach tego wydarzenia wiemy niewiele, prócz tego, że pracowali przy produkcji smoły oraz potażu – skrystalizowanego popiołu uzyskiwanego przy spalaniu węgla drzewnego. Używano go wówczas do wytwarzania szkła, mydła czy prochu. Kraj, z którego przyjechali do Ameryki, uchodził za liczącego się eksportera tego surowca2. Jak czytamy w źródłach: „Po krótkiej dyskusji ustalono, że Poloniacy zamieszkujący Wirginię uzyskają wolność oraz te same prawa, jakimi cieszy się każdy inny mieszkaniec, bez względu na wcześniejsze rozporządzenia, które miałyby stanowić inaczej”3.
Wydarzenie to uznaje się obecnie za pierwszy udokumentowany strajk w historii Stanów Zjednoczonych.
Kim byli ci ludzie? W Ameryce mówiono o nich różnie: Polanders, Polonians, Poles. Czy to wyłącznie kwestia przypadku, że właśnie oni jako pierwsi wśród nierdzennych mieszkańców Ameryki odmówili pracy po to, aby uzyskać prawa obywatelskie?
Wiemy, że strajkujący byli rzemieślnikami, których umiejętności za oceanem ceniono. Dlaczego od razu nie dano im z tego powodu tych samych uprawnień co innym kolonistom? I dalej: dlaczego uznali, że właśnie zaprzestanie pracy jest najwłaściwszym sposobem, by dostać to, czego wcześniej im odmawiano? Skąd wiedzieli, że muszą działać wspólnie i zgodnie? Jakich argumentów używali? Skąd wreszcie wzięło się w ich sercach pragnienie równości i wolności?
Dostępne opracowania na temat kraju ich pochodzenia nie dają odpowiedzi na te pytania. Historycy nazywają go często Rzeczpospolitą szlachecką, gdyż patrzą na niego przez pryzmat ludzi, którzy dzierżyli tam władzę. Lecz żadna władza nie jest sprawowana w próżni. Rządzący zawsze potrzebują rządzonych. Nie ma bogatych bez biednych, tak samo jak nie ma zwycięzców bez przegranych. Pisanie historii tak, jakby nie było świata poza perypetiami ludzi wyniesionych na społeczny piedestał: królów, biskupów, generałów czy dyplomatów, daje wypaczony obraz. Niniejsza książka wyrasta z niezgody na taką jednostronność i stanowi próbę dopowiedzenia tego wszystkiego, o czym zazwyczaj mówi się albo zdawkowo, albo wcale.
Zacznijmy od rozprawienia się z tezą, na której osadzona została idea Rzeczpospolitej szlacheckiej.
Często można się spotkać z opinią, że w Europie spętanej więzami absolutyzmu dawna Polska stanowiła oazę tolerancji i wolności. We Francji świat obracał się wokół widzimisię Króla Słońce, w Rzeczpospolitej zaś władcę wybierano w demokratycznych wyborach. Co prawda nie każdy mieszkaniec miał prawo głosu, ale i tak grupa obywateli była tu nieporównywalnie liczniejsza niż gdzie indziej. Na Zachodzie arystokracja stanowiła promil społeczeństwa, w dawnej Polsce natomiast aż dziesięć procent populacji należało do szlachty. A każdy szlachcic,
2
Zob. J. W. Moore,
3
J. S. Pula,