Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 20
Czterdzieści pięć minut… – pomyślała z niepokojem, spojrzała na siebie w lustrze i zdjęła z głowy ręcznik.
– Trochę mało czasu? – zapytała z lekką ironią, puściła do siebie oko i zaraz dorzuciła: – Poczekają. – Podniosła szlafrok i poszła do łazienki.
Przed domem na ulicy Wilczy Dół stał touareg, a w nim od kilkunastu minut siedział Marcin. W lewej dłoni trzymał iPhone’a, a jego kciuk wisiał nieruchomo, wycelowany w klawisz z napisem „Szefowa”. Czekał, aż na zegarze telefonu pojawi się liczba 19, dwie kropki i liczba 15. Co chwila rzucał wzrokiem na drzwi wejściowe, licząc, że pojawi się w nich Sara i nie będzie musiał znów do niej dzwonić. Kiedy zrobił to po raz drugi, była wyjątkowo nieprzyjemna, dlatego postanowił, że teraz zabawi się po prostu w głuchy telefon, co, jak uważał, powinno dać efekt rozżarzonej szpilki.
Powinna zrozumieć, że jest już bardzo późno – myślał podenerwowany. A premier to w końcu premier, nawet jeśli znów ma nogę w gipsie.
Gdy tylko Konrad powiedział mu, że ma odebrać Sarę z domu punktualnie o dziewiętnastej i przywieźć ją na kolację do pałacyku na Foksal nie później niż przed dziewiętnastą trzydzieści – dodając z emfazą, że premier i minister Tadek nigdy się nie spóźniają, choć nie było to prawdą – Marcin aż nadto dobrze się zorientował, co kryje się za tymi słowami. Wizyta George’a Gordona tuż przed świętami, długa narada w krypcie, zapach prochu zmieszanego z kardamonem unoszący się w Agencji i na koniec Konrad naładowany emocjami – wszystko to razem świadczyło, że wkrótce zacznie się jakaś nowa, ostra robota. Marcin takie historie wyczuwał na kilometr. A kiedy Konrad polecił mu przywieźć Sarę na spotkanie, w którym uczestniczyć będą premier i minister spraw zagranicznych, to było już jasne, że Sara wraca do roboty, bo bez niej żadna akcja na serio nie ma sensu. Przynajmniej dla mnie – pomyślał Marcin i spojrzał na telefon. Było piętnaście po siódmej i jego kciuk opadł twardo na napis „Szefowa”.
W tym samym momencie z bramy wyszła Sara w czarnym płaszczu i bordowym szalu zarzuconym na ramiona. Stąpając ostrożnie po oblodzonym chodniku, z coraz większym trudem posuwała się do przodu i nerwowo szukała czegoś w torebce. Marcin rozłączył się szybko, bo pomyślał, że jeśli jeszcze chwilę dłużej będzie szukała telefonu, z pewnością się przewróci, i równocześnie dotarło do niego: No kurde! Szefowa nie umie chodzić na szpilkach. Jak Boga kocham! Ale… ja pier… babeczka z niej na sto dwadzieścia dwa!
– Co tak patrzysz? – To były jej pierwsze słowa, które od razu zlały się z suchym trzaśnięciem drzwi samochodu i miłym zefirem aromatu Escentric Molecules, których Sara użyła tego dnia dopiero po raz drugi w życiu. – Coś nie tak? Zamknij usta, bo wyglądasz jak bejbi bez smoka, i ruszaj, chłopie… ruszaj!
Marcin puścił więc gwałtownie sprzęgło i wcisnął gaz, aż rzuciło samochodem do przodu. Z poślizgiem skręcił w Mielczarskiego i za chwilę byli już na Wąwozowej.
Prowadził, jakby był w transie, ale prowadził dobrze, bez typowej dla siebie nonszalancji, fanfaronady i szpanu. Wiózł Sarę na spotkanie, które powinno odmienić jej los, a więc i los Konrada, co z pewnością przełożyłoby się też na jego przyszłość i przy okazji całego Wydziału Q. Nie mogło być teraz ważniejszej rzeczy. Rozmarzył się na dobre. Nie miał najmniejszego pojęcia, o jaką sprawę może chodzić, ale czuł, że coś się dzieje, coś superekstra z zapachem chili i palonej kawy, jak mówił w takich sytuacjach.
Sara w ogóle nie reagowała na jego wyczyny drogowe. Wyglądała przez boczną szybę, jakby nic jej nie obchodziło. Pociągała z elektronicznego papierosa, puszczając dymek przed siebie.
– Gdzie jedziesz, chłopie?! – wykrzyknęła nagle i odwróciła się do tyłu. – To spotkanie nie jest w Stajni? – zapytała, mocno zdziwiona, kiedy Marcin minął ulicę Płaskowickiej.
Od razu zrozumiał, że Sara nie wie, dokąd jedzie.
Stajnia rzeczywiście była ulubionym lokalem Konrada i Gordona, ale z pewnością nie byłoby to dobre miejsce na spotkanie premiera z kontrolerem MI6. Marcin przez moment nie potrafił zrozumieć, dlaczego Konrad nie powiedział Sarze, z kim i gdzie się spotka.
Tym razem szef zaskoczył i mnie, i Sarę. A sądziłem, że potrafię czytać w jego myślach. Muszę jeszcze nad sobą popracować.
– Jedziemy do pałacyku MSZ na Foksal – odparł po chwili i czekał na reakcję Sary, która jednak zamilkła i nie odezwała się już ani słowem, aż dojechali na miejsce.
Była dziewiętnasta trzydzieści pięć, mroźnie, bezwietrznie, sucho. Na podjeździe do neorenesansowego pałacyku Przezdzieckich stało kilka granatowych bmw, audi i terenowy mercedes. Rozstawieni wokół funkcjonariusze BOR w rozpiętych krótkich granatowych kurtkach fachowo lustrowali otoczenie.
Po sprawdzeniu numerów rejestracyjnych touarega i legitymacji służbowych pozwolono Marcinowi wjechać na podjazd.
– Pan premier czeka, pani naczelnik – rzucił, widząc niezdecydowaną minę Sary. – A ja zostaję w samochodzie – dodał.
Sara schowała elektronicznego papierosa do torebki, podciągnęła ją na ramieniu, westchnęła głęboko i rzuciła niby do siebie: „Czekaj, Radeczku, już ja się z tobą rozprawię” – po czym z właściwą sobie dynamiką wysiadła z samochodu.
Wspięła się energicznie po kilkunastu odśnieżonych schodkach, zbliżyła do drzwi, które otworzył jej oficer ochrony, przystanęła, jakby się wahając, czy powinna wejść, i po kilku sekundach znikła wewnątrz.
Gdy tylko weszła do holu, w jej stronę odwróciło się natychmiast kilka osób w ciemnych ubraniach. Sara nie mogła rozpoznać, czyje to oczy, brwi, usta, co wyrażają, czuła jedynie świdrujące spojrzenia raniące jej intymność.
– Poproszę o pani płaszcz – usłyszała jakiś męski głos z boku i pospiesznie, z pewnym trudem rozpięła pasek i guziki.
Dopiero teraz zobaczyła uśmiechy na wpatrujących się w nią twarzach i poczuła, że jednak emanuje z nich życzliwość.
Ruszyła w stronę zebranych. Dostrzegła Konrada i zaraz potem przewyższającego wszystkich o pół głowy George’a Gordona. Tuż obok stali minister Tadek i premier z usztywnioną nogą, zza jego pleców wychylała się twarz szefa Agencji. Zauważyła też Magdę, której towarzyszył jakiś młody mężczyzna. Wszyscy trzymali w prawej ręce, na wysokości pierwszego guzika od marynarki, kryształowe szklaneczki, jedynie Magda miała kieliszek.
Sarę dzieliło od nich tylko osiem metrów, ale wydawało jej się, że przejście tych kilku kroków ciągnie się niemiłosiernie i – co gorsza – odnosiła wrażenie, że wszyscy się zastanawiają, jak udało jej się wcisnąć w ten kostium.
Magda musiała zauważyć, że przytyłam – pomyślała na widok jej groteskowo uniesionych brwi i poczuła kłucie w dołku. No… to mam entrée! Zaraz jednak dorzuciła: Fuck it!
Z grupy wysunął się z wyciągniętą ręką minister Tadek.
– Witam serdecznie w pałacyku MSZ! Najlepszego