Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 19

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Chciał odpowiedzieć, że nie zrobił jeszcze aplikacji, ale w gruncie rzeczy dlaczego miałby poprawiać chłopaka?

      – Pan Żelazny chciałby się z panem widzieć.

      – Tak?

      Kordian spojrzał ostrożnie na Chyłkę. Wbijała wzrok w kartkę papieru, nie zwracając uwagi na posłańca.

      – Twierdzi, że to pilne.

      Oryński podniósł się, zapiął marynarkę, a potem ruszył w stronę wyjścia.

      – Powodzenia, panie mecenasie – rzuciła pod nosem Joanna.

      Uznał, że najlepiej będzie nie odpowiadać, i czym prędzej wyszedł z sali konferencyjnej. Podziękował praktykantowi, a ten skierował się z powrotem do noryobory. Po drodze prawie potrącił kuriera UPS, który rozglądał się nerwowo jak zwierzyna pośród całej chmary myśliwych. W końcu wbił wzrok w Kordiana.

      – Sala konferencyjna numer trzy? – zapytał niepewnie.

      Oryński wskazał na drzwi, które właśnie zamknął. Kurier otarł pot z czoła i odetchnął.

      – Niełatwo tu macie – ocenił. – Prawdziwa miejska dżungla.

      – Dzisiaj? O tej porze? To raczej odpowiednik podlaskiej wsi. Przyjdzie pan w poniedziałek rano, zobaczy pan, co to znaczy dżungla.

      Pracownik UPS pokiwał głową.

      – Szukam Joanny Chyłki.

      – To dobrze pan trafił. Jama drapieżnika jest w tej chwili tu. – Kordian otworzył drzwi. – Tylko ostrożnie. Nie polecam podchodzić za blisko.

      – Co jest, Zordon? – rozległ się głos ze środka.

      – Kurier do ciebie.

      – Niech zostawi u Anki.

      Mężczyzna przechylił się przez próg.

      – Przesyłka jest adresowana do pani. Imiennie, nie na kancelarię. Potrzebuję…

      – Zawsze pod górkę – ucięła. – Co to za przesyłka?

      Kordian spojrzał na podłużne pudełko, które kurier trzymał pod pachą. Jakimś cudem przetrwało przebijanie się przez korytarz, choć Oryński przypuszczał, że mężczyzna musiał chronić je niczym matka własne dziecko.

      – Trudno powiedzieć – odparł, wchodząc do środka.

      Oryński spojrzał w głąb korytarza, na końcu którego znajdował się gabinet Żelaznego. Był ciekawy, kto zdecydował się sprezentować coś Chyłce, ale nie wypadało kazać szefowi czekać. Wpuścił kuriera, a potem ruszył ku biuru jednego z dwóch imiennych partnerów.

      Artur Żelazny jak zwykle bawił się spinkami do mankietów. Było w tym nawyku coś przywodzącego na myśl zachowania obsesyjno-kompulsywne, ale nikt nie śmiał zwrócić mu na to uwagi.

      Podniósł wzrok znad najnowszego, najcieńszego macbooka i zmrużył oczy.

      – Wejdź, Kordian.

      Oryński zamknął za sobą drzwi i usadowił się przed przełożonym. Przypuszczał, że czeka go wysłuchanie gadaniny z gatunku tych, które znał z powieści Grishama. Schemat zawsze był ten sam. Przed zbliżającym się egzaminem zawodowym szefowie zazwyczaj wzywali młodego prawnika i wygłaszali płomienną przemowę, podkreślając, że w historii kancelarii nie zdarzył się jeszcze taki aplikant, który by oblał. I że są absolutnie pewni, iż tym razem także się tak nie stanie.

      Innymi słowy, formułowali typową prawniczą niewypowiedzianą groźbę, która powinna się zaczynać od słów „tylko spróbuj, ty…”.

      Żelazny zaczął jednak od czegoś innego.

      – Mamy problem, Kordian.

      – Nie jeden. Spowolnienie gospodarcze, rosnące stopy procentowe, wzrost przestępczości na terenach zurbanizowanych i…

      – To nie pora na żarty.

      Oryński poprawił się na krześle. Przyjął poważny, skupiony wyraz twarzy, mając nadzieję, że sprawia wrażenie profesjonalisty. Niepotrzebnie zaczynał od luźnych uwag, jakkolwiek po wszystkim, co przeszli z Żelaznym, wydawało mu się, że może sobie na to pozwolić.

      – Znasz postanowienia umowne, które uzgodniliśmy z Joanną.

      – Owszem.

      – W takim razie wiesz, że zobowiązała się bronić ojca.

      Skinął głową, marszcząc brwi. Nie miał pojęcia, o co został oskarżony Filip Obertał. Wiedział jedynie, że kiedy poinformował Chyłkę o tym, co zrobiła, w pijackim przypływie szczerości oznajmiła mu, że pedofilów nie broni.

      Oskarżenie z pewnością tego nie dotyczyło, Żelazny nie wziąłby takiej sprawy. Musiało więc chodzić o jej przeszłość. Kordian nie zamierzał jednak w niej grzebać, obawiając się tego, co może odnaleźć.

      – Nie wygląda mi na to, żeby zamierzała uhonorować nasz układ.

      – Jeśli jest na piśmie…

      – Nie próbuj mydlić mi oczu, chłopcze.

      – Nie zamierzałem.

      – Więc powiedz wprost: zrobi to czy nie?

      – Przypuszczam, że tak.

      – Ale potrzebuje zachęty?

      – Jeśli pod tym słowem rozumie pan pistolet przy skroni, to tak, zachęta się przyda.

      Przez chwilę milczeli. Oryński zastanawiał się, czy może w jakikolwiek sposób pomóc byłej patronce. Ostatecznie jednak umowa była umową – prędzej czy później będzie musiała spotkać się z ojcem i go reprezentować.

      – Czego dotyczy sprawa? – spytał Kordian.

      – Nie mogę tego zdradzić, dopóki nie zawiązano stosunku obrończego. Oczywiście to rozumiesz.

      – Oczywiście.

      – I chciałbym, żeby ten stan rzeczy zmienił się jak najszybciej. Liczę na ciebie, Kordian.

      – Na mnie?

      – Zdaje się, że tylko ty potrafisz przemówić jej do rozsądku.

      Oryński nieomal parsknął śmiechem.

      – Wytłumacz jej, że od tego nie ucieknie.

      – Naturalnie.

      – I daj do zrozumienia, że jeśli nie dotrzyma warunków umowy, ja także nie będę czuł się zobligowany, by to zrobić.

      – Zakomunikuję

Скачать книгу