Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 26

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

pokiwał głową w zadumie. Nie ulegało wątpliwości, że miał wszystkie informacje. Dostał je zapewne dzisiaj, może nawet wczoraj, razem z wnioskiem o uchylenie immunitetu. Trudno było jednak powiedzieć, jaką ich część był gotów im przekazać.

      Kordian przypuszczał, że darzy Sendala pewną sympatią. Zanim sejm wybrał go na członka TK, Oryński czytał w Internecie o tym, że Sebastian jest postrzegany jako protegowany prezesa. Nie wiedział, czy było w tym ziarno prawdy, ale obaj pochodzili z warszawskiego środowiska prawniczego, więc należało uznać to za prawdopodobny scenariusz.

      – De mortuis nil nisi bene, ale muszę powiedzieć, że ów Frankiewicz był wyjątkową kanalią.

      – Doprawdy?

      – Pochodził spod Kielc, nie wiadomo nawet, co robił w Krakowie.

      – Tak, to też słyszeliśmy.

      – Wiadomo natomiast, że nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii wsi, w której mieszkał.

      – To znaczy?

      – Uczestniczył w kilku pobiciach, był też podejrzewany o gwałt i rozbój. Nigdy jednak nie znalazł się w systemie. Nie postawiono mu zarzutów, nie ścigano żadnego z domniemanych przestępstw. Po wywiadzie środowiskowym prokuratorzy ustalili jednak, że mało kto we wsi mówi o nim dobrze, nawet po tylu latach.

      Oryński ściągnął brwi. Jaki związek mógłby mieć ten człowiek ze wschodzącą gwiazdą polskiej judykatury? Można by przypuszczać, że jeśli się znali, to wyłącznie w dalekiej przeszłości. Tyle że Ligowo czy Sierpc, gdzie wychowywał się Sendal, były dość oddalone od podkieleckiej wsi.

      – Dlaczego nie ścigano go za te sprawy? – zapytała Chyłka.

      – Najwyraźniej zabrakło dowodów.

      – Czyli solidarność małej wioski.

      Prezes nie potwierdził ani nie zaprzeczył. Skupił się na swoim daniu.

      – Frankiewicz miał jakieś kontakty ze światem przestępczym? – odezwał się Oryński.

      Kiedy Henryk Garłoch na niego spojrzał, poczuł się, jakby popełnił jakieś faux pas, odzywając się bez pozwolenia.

      – Na razie niczego takiego nie wykazano, ale… Cóż, nie byłoby to nic dziwnego, w moim przekonaniu. Jego profil może to sugerować.

      – Wiadomo, gdzie zatrzymał się w Krakowie? – spytał Kordian.

      – Jeszcze nie, ale śledczy już to sprawdzają.

      Oryński przypuszczał, że będzie to Nowa Huta, Prądnik Czerwony lub inne osiedle, które nie cieszyło się najlepszą sławą. Przynajmniej w oczach opinii publicznej. Jak było naprawdę, trudno powiedzieć. Ludziom spoza Warszawy Praga Południe też kojarzyła się wyłącznie z mordownią, ale były tam przecież takie miejsca jak choćby park Skaryszewski, muzea czy ogromny Antykwariat Grochowski.

      – Sędzia Sendal twierdzi, że nie znał tego człowieka – zauważył Kordian.

      – Owszem, tak twierdzi.

      – Prokuratura ma inne zdanie?

      – Zdanie prokuratury poznają państwo po lekturze wniosku. Przypuszczam, że stosowne dokumenty powinny dotrzeć już do kancelarii.

      Oryński pomyślał, że rzeczywiście mogło tak być. Drugą część dnia spędzili w terenie, tymczasem kurier mógł dawno dostarczyć dokumentację. Bądź też mogła dotrzeć do Sendala – i być może to ona spowodowała jego nagłe załamanie.

      – Mogę oczywiście przedstawić państwu swoje zdanie, nic nie stoi temu na przeszkodzie.

      – Słuchamy – powiedziała Chyłka, walcząc z żeberkiem.

      – Oczywiście nie rozstrzygam, jak zagłosuję po rozprawie, ale muszą państwo wiedzieć, że mam ogromny szacunek dla sędziego Sendala. I nie ma żadnych dowodów na to, by kontaktował się on kiedykolwiek z ofiarą.

      Oryński musiał przyznać, że prezes lawiruje całkiem nieźle. Dał im oględne pojęcie o tym, jak postrzega sprawę, ale nie przekroczył granicy dobrych zwyczajów prawniczych. Prawo właściwie nie obligowało go do zachowania absolutnej tajemnicy. Nie był to proces, a Zgromadzenie Ogólne nie orzekało o winie. Szereg zasad nie miał zastosowania.

      W pewnym sensie było to niepokojące. Prawo karne nie tylko zapewniało domniemanie niewinności oskarżonego, lecz także chroniło pewne jego interesy. Nikt nie mógł pociągnąć go do odpowiedzialności za kłamstwo – przeciwnie, prawo uznawało, że może mówić wszystko w swojej obronie. Sendal musiał zaś uważać.

      Kordiana korciło, by zapytać prezesa, jak zamierza głosować, ale aż tak daleko nie mogli się posunąć. Nałożył trochę kaszy na widelec, a potem wpadł na rozwiązanie pośrednie.

      – Jakie są nastroje w Trybunale? – odezwał się.

      – Słucham?

      – Czy…

      – Chyba pan rozumie, że to niestosowne pytanie.

      Oryński odchrząknął.

      – Tak, oczywiście, nie miałem zamiaru…

      – Nastroje zresztą nie mają nic do rzeczy – ciągnął Garłoch. – Orzekniemy na podstawie materiału dowodowego. Żadne sympatie nie będą miały znaczenia, a jeśli tylko któreś z nas dostrzeże, że może być inaczej, zapewniam, że wyłączymy takiego sędziego.

      – Przynajmniej dopóty, dopóki będziecie mieć kworum – bąknęła Chyłka.

      Henryk zmierzył ją wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się wyraz zawodu, jakby spodziewał się, że dwójka prawników w ogóle nie będzie się zbliżać do tego tematu podczas ich spotkania.

      – Oczywiście pewnych wymogów formalnych nie możemy zignorować, ale zapewniam, że obrady będą obiektywne. Mamy w tym niejakie doświadczenie.

      Joanna pokiwała głową. W końcu udało jej się oderwać kawałek mięsa i sprawiała wrażenie wysoce usatysfakcjonowanej.

      – Ale to wszystko nie będzie miało znaczenia, jeśli nie odnajdziemy sędziego Sendala – dodał prezes.

      – Nie? – odparła z pełnymi ustami. – Przecież nie musi być obecny. Można prowadzić postępowanie bez niego, nie wspominając już o tym, że ja i Zordon mamy umocowanie.

      – Zordon?

      Wskazała wzrokiem Oryńskiego, zapalczywie przeżuwając.

      – Jego nagły odwrót nic nie zmienia.

      – Nic, oprócz tego, że rzuca na niego cień podejrzeń.

      – Raczej rzucałby – odpowiedziała. – Jak pan prezes

Скачать книгу