Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 25

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

Szucha. Przechodzi pani ulicą Zoli na Marszałkowską, skręca w prawo i…

      – Nie podróżuję per pedes, panie prezesie.

      – W takim razie proszę zaparkować gdzieś przy Marszałkowskiej. Numery od dziesięć do szesnaście.

      – Niech będzie. Kiedy?

      – Mogę tam być za pół godziny.

      – W takim razie do zobaczenia – odparła Joanna i się rozłączyła. Wrzuciła komórkę do torebki i aplikantowi przemknęło przez myśl, że ta zaginęła gdzieś w odmętach tego tunelu czasoprzestrzennego.

      Chyłka spojrzała na niego z ukosa.

      – Coś nie tak?

      – Nie. Po prostu już wiem, dlaczego czasem odebranie telefonu zajmuje wam tyle czasu.

      Zignorowała przytyk.

      – Wiesz, gdzie jest ten Prasowy?

      – Oczywiście.

      Minęli szlaban, wypatrując ochroniarza. Nie było go w budce, jego miejsce zajął inny mężczyzna. Słuszna decyzja, uznał Oryński. Gdyby nieszczęśnik został na posterunku, nic dobrego by go nie spotkało.

      – Co w tym takiego oczywistego? – odezwała się Joanna, gdy wsiadali do bmw. – To jakieś miejsce hipsterskich spotkań, o którym nie wiem?

      – To bar mleczny.

      – Że co proszę?

      – Funkcjonujący od pięćdziesiątego czwartego. Fajny retro klimat.

      – Retro, Zordon, to jest klimat z dwudziestolecia międzywojennego. Lata pięćdziesiąte to…

      – Twoja młodość?

      Szturchnęła go, ale zaśmiała się pod nosem, doceniając przytyk. Potem rozmowę zagłuszył Bruce Dickinson i wtórujące mu gitary Harrisa, Smitha i Murraya. W końcu Zordon zaryzykował i ściszył nieco muzykę.

      – Zapewne mają jadłospis zamiast menu – bąknęła Chyłka. – A mleko pije się tam w czynie społecznym.

      Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

      – A alkohol podaje się wyłącznie z daniem garmażeryjnym – dodała z uśmiechem.

      – Widzę, że wspominasz tamte czasy z rozrzewnieniem.

      – Niezupełnie.

      Nagle spoważniała w sposób, który zdawał się przeczyć wszystkiemu, co o niej wiedział. Zapatrzyła się gdzieś przed siebie, odpłynęła daleko myślami. Zobaczył w jej oczach ból, którego nigdy wcześniej nie dostrzegł. Chyłka nie zwykła pogrążać się w trudnych wspomnieniach, ale najwyraźniej nawet jej się to zdarzało. Oryński nie miał wątpliwości, że myśli o ojcu. Mogła odsuwać myśli o nim, ile chciała, ale ostatecznie musiała się z nimi zmierzyć.

      Coś z tyłu głowy podpowiadało mu, by o niego zapytać. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to najgorsze, co może zrobić. Od razu zbyłaby temat, a jemu by się oberwało. Znacznie lepiej będzie umówić się na spotkanie z Magdaleną. Z nią dało się porozmawiać, z Chyłką niekoniecznie.

      Nieco spóźnieni, zaparkowali przy Marszałkowskiej, ale dopiero za polikliniką. I tak należało uznać, że mają szczęście, znajdując wolne miejsce. Szybkim krokiem skierowali się w stronę placu Unii Lubelskiej i po chwili weszli do Prasowego. Henryk Garłoch siedział przy oknie, patrząc na nich bez wyrazu.

      Na stołach były ceraty, nad wejściem czarno-białe zdjęcie dawnej Marszałkowskiej, a obok plakaty z epoki. Menu na czarnej tablicy nad ladą było wypisane krojem przywodzącym na myśl dworzec kolejowy.

      Wymienili uścisk dłoni z prezesem i usiedli przy stoliku. W barze większość klienteli stanowili młodzi, co niespecjalnie Kordiana dziwiło. Ci, którzy mieli już trochę lat na karku, niechętnie przesiadywali w miejscach, które przypominały czasy słusznie minione.

      – Czy wiedzą państwo, gdzie on jest? – zapytał od razu sędzia.

      Chyłka podniosła jadłospis, Oryński poprawił krawat. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie powiedziałby, że kiedyś będzie siedział przy jednym stoliku z prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Właściwie nie mógł wyobrazić sobie większego splendoru.

      – Nie – odparła Joanna, czytając menu. – Ale mają tu niezły wybór. Gołąbek mięsny, kluski śląskie, twarożek z rzodkiewką, zupa mleczna…

      – To tylko brzmi tak strasznie.

      – Z pewnością.

      – Proszę wziąć żeberka. Nie pożałuje pani.

      Powoli podniosła wzrok znad menu.

      – Panie prezesie – zaczęła. – Czuję, że się dogadamy.

      Posłał jej blady uśmiech, a potem złożyli zamówienie. Kordian musiał przyznać, że darzył tego człowieka niejaką sympatią. Nie był jednym z tych prawników, którzy nadymali się faktem, iż znajdują się na samym szczycie polskiej judykatury. Przeciwnie, sprawiał wrażenie osoby pełnej skruchy, jakby czuł się winny nieuzasadnionego respektu, który mu okazywano.

      – Do picia proponuje pan maślankę? – zapytała.

      – W żadnym wypadku. Ale polecam kompot.

      Oboje wzięli sobie po wieloowocowym napoju.

      – Dlaczego uciekł? – zapytał sędzia.

      – Odpowiedź wydaje się prosta. Bo jest winny.

      – A jednak pani w to nie wierzy.

      – Nie. Podobnie jak pan.

      Prezes nie dał po sobie poznać, czy w istocie tak jest. Napił się kompotu i spojrzał na plakat wiszący pod sufitem. Przedstawiał kadr z komiksu Papcia Chmiela, może nawet sporządzony na użytek baru, bo Tytus mówił coś o Prasowym.

      – Żeby mu pomóc, musimy wiedzieć absolutnie wszystko, panie prezesie.

      – Nie spotkaliśmy się po to, bym pomagał wam w obronie sędziego Sendala.

      – Nie, oczywiście, że nie.

      Na moment zaległo milczenie.

      – Tak czy siak potrzeba nam informacji.

      – Pytajcie – powiedział konstytucjonalista. – Udzielę wam odpowiedzi, jeśli tylko będę je znał.

      – Zacznijmy od tego, kim była ofiara.

      Henryk Garłoch nabrał głęboko tchu i rozejrzał się, jakby wyszedł z założenia, że nie może przejść do konkretów dopóty, dopóki nie zaczną jeść. Odczekał chwilę, nim talerze znalazły się na stole. Oryński niepewnie

Скачать книгу