Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 33

Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

do kurwy nędzy – syknęła. – Nic, co powiesz, nie sprawi, że… Halo?

      Spojrzała na telefon, a potem przez chwilę wyglądała, jakby miała zamiar rzucić nim o przeszklone wejście do budynku. Popatrzyła na Kordiana w sposób, który sprawił, że nagle poczuł potrzebę, by cofnąć się o krok.

      – Nie poszło po twojej myśli?

      – Zamknij się, Zordon.

      – Przyznał się czy co?

      – Tak – odparła przez zęby.

      – Co takiego? Do zabójstwa?

      – Nie, do cholery… – burknęła, wyciągając kolejnego papierosa. – Powiedział, że świadkowie zeznali prawdę.

      Kordian potrzebował chwili, by to przetrawić. Na dobrą sprawę w trakcie zeznań nie zastanawiał się nad tym, czy w słowach lekarza i sąsiadów tkwi ziarno prawdy. Gdyby jednak to zrobił, zapewne doszedłby do wniosku, że to wszystko jest grubymi nićmi szyte. Sebastian nie wyglądał na mężczyznę, który dopuszczałby się przemocy domowej.

      Z drugiej strony oni nigdy nie sprawiali takiego wrażenia.

      Potarł nerwowo czoło. Zastanowił się nad tą ostatnią myślą. Jeśli przyjąć takie założenie, Sendal właściwie pasował do profilu faceta, który mógłby pójść o kilka kroków za daleko podczas kłótni małżeńskiej. Po pierwsze dla zewnętrznego świata był zbyt czysty, zbyt uprzejmy, zbyt skromny, zbyt… idealny. Po drugie musiał odczuwać nieustanną presję. Im wyżej zaszedł, tym większe były oczekiwania ze strony rodziny, znajomych, środowiska. Może rozładowywał całe to napięcie, wyżywając się na Bogu ducha winnej Natalii.

      – Nad czym tak gorączkowo myślisz, co? – odezwała się Joanna.

      – Nad niczym.

      – Więc zacznij się zastanawiać, co zrobimy z tym smrodem.

      Potoczył wzrokiem dokoła, jakby gdzieś tu mógł znaleźć odpowiedź.

      – Bo na razie mamy klienta, który w oczach całego świata właśnie stał się wyjątkowo parszywą bestią – dodała. – I jak tak dalej pójdzie, nie tylko uchylą mu ten zasrany immunitet, ale od razu przywrócą karę śmierci i go powieszą.

      Trudno było z tym polemizować. Kordian w milczeniu przyglądał się, jak smuga dymu papierosowego niknie gdzieś w powietrzu.

      – Jedzie tutaj? – zapytał.

      – Tak.

      – Ile mamy czasu?

      – Niewiele. Będzie za niecałą godzinę.

      Oryński dokonał szybkich kalkulacji. Przerwa skończy się za niecałe pół godziny, a kolejne pół zabierze przesłuchanie świadka. Sebastian zjawi się akurat w porę, by wezwano go na mównicę.

      – Może powinniśmy pozwolić mu się wypowiedzieć?

      – Po co?

      Kordian potarł tył głowy.

      – Zna tych ludzi, pracował z nimi na co dzień i…

      – Niedawno został wybrany, Zordon. Poza tym to nie jest tak, że oni codziennie rano zaczynają robotę od pogaduszek przy kawie. Jest piętnastu sędziów, ale składy orzekające są zazwyczaj złożone z trzech lub pięciu.

      – Wiem.

      Nie skomentowała tej deklaracji.

      – Obecność Sendala tylko pogorszy sprawę, tym bardziej że nie brzmiał, jakby był do końca trzeźwy.

      – Dziwisz się? Na jego miejscu też bym się zaprawił.

      – Tak czy inaczej nie pomoże nam.

      Oryński pokiwał głową w zamyśleniu.

      – Więc co zrobimy? Zdążysz w nieco ponad pół godziny zamknąć sprawę?

      – Nie – odparła cicho. – Nie ma szans.

      – To co pozostaje? Zatrzymanie go siłą?

      Spojrzała na niego z niedowierzaniem, co nieco go zdziwiło. Na dobrą sprawę Chyłka słynęła z zamiłowania do niekonwencjonalnych metod. Choć od pewnego czasu Kordian miał wrażenie, że jest to bardziej renoma, którą sama świadomie buduje, niż jej prawdziwe modus operandi.

      – Chętnie postawiłabym cię tu na straży niczym Hajmdala przed wejściem do Asgardu – powiedziała. – Może nawet udałoby ci się zatrzymać Sendala.

      – Ale?

      – Ale jeśli przyfiluje cię jakikolwiek dziennikarz albo obywatelski reporter z komórką w ręku, nasz upadek będzie słychać aż na Kamczatce.

      – Teraz go nie słychać?

      Spojrzała na niego bykiem, co właściwie stanowiło najbardziej wymowną z możliwych odpowiedzi.

      – Masz jakiś pomysł? – dodał.

      – Tylko jeden. Potrzebujemy alternatywnego sprawcy.

      – To znaczy?

      – Muszę mieć kandydata na zabójcę. Muszę przekonać członków TK, że istnieje choćby liche prawdopodobieństwo, że to jednak nie Sendal zabił tego człowieka.

      – W takim razie kto? Policja nie ma innych…

      – Wiem, że nie ma, Zordon. Ale nie obchodzi mnie, co mają, a czego nie mają. Ja muszę opowiedzieć sędziom jakąś historię.

      – To znaczy bajeczkę.

      – Nie. To znaczy przekonujący, rozpalający wyobraźnię scenariusz na hipotetyczny blockbuster. Skoro już musimy się trzymać metafor.

      – I jak planujesz to zrobić? To nie ława przysięgłych, którą możesz manipulować.

      – Nie szkodzi – powiedziała, a potem głęboko się zaciągnęła. – Ważne, żeby siedmiu z nich choćby dopuściło możliwość, że to nie Sendal jest winny.

      – W porządku… – mruknął. – Więc w jaki sposób zamierzasz to osiągnąć?

      – Coś wymyślę.

      Przez chwilę się nie odzywali.

      – O ile ta gnida z prokuratury nie wymyśli czegoś pierwsza – dodała.

      Wrócili na wielką salę rozpraw i zajęli miejsca po prawej stronie. Oryński spojrzał na godło wiszące tuż nad prezesem Garłochem. Być może w przypadku innej instytucji mógłby łudzić się, że pozostali sędziowie nie wystawią jednego ze swoich na pożarcie, ale ci ludzie wyjątkowo poważnie traktowali swoją rolę i konstytucyjne obowiązki.

Скачать книгу