Deniwelacja. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz страница 4

Deniwelacja - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

małopolskiej prokuraturze trwał dzień targowy. Cały czteropiętrowy, podłużny gmach przy Mosiężniczej zdawali się wypełniać handlarze prześcigający się w sprzedawaniu plotek. Dominika Wadryś-Hansen była jednak powściągliwa. Zarówno jeśli chodziło o styl bycia, jak i wymianę tego wątpliwej jakości towaru.

      Zamknęła się w swoim gabinecie, otoczona łacińskimi sentencjami wiszącymi na ścianach, i starała się skupić na konkretach. Tych jednak na razie nie było wiele, w dodatku przesłaniała je mgła niedomówień i przypuszczeń.

      Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, podejrzewała, że opary niewiedzy stężeją jeszcze bardziej. Właściwie tylko jedna osoba mogła jej teraz szukać. Aleksander Gerc, prokurator zazwyczaj przodujący w snuciu wszelkich spekulacji.

      Nie pomyliła się. Gerc wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie, a potem zajął miejsce przed biurkiem. Założył nogę na nogę i się uśmiechnął.

      – Na moje oko to kolejny seryjny – zauważył.

      Przez moment miała ochotę powiedzieć, że wypadałoby się przywitać, ale przypuszczała, że zbyłby to niedbałym machnięciem ręki.

      – Na szczęście twoje oko często się myli – odparła. – Najpewniej dlatego, że widzisz tylko to, co chcesz.

      – Czyli co?

      – To, co najgorsze w ludziach.

      Skwitował jej uwagę wymownym prychnięciem, a Dominice przeszło przez myśl, że właściwie trafiła w sedno – jedyny wyjątek od tej zasady Gerc przyjmował, gdy patrzył w lustro.

      – Ktoś inny powiedziałby po prostu, że mam odpowiednie doświadczenie.

      – W takim razie ktoś inny by się pomylił.

      – Jak wszyscy, co? – odburknął Gerc. – Bo tylko prokurator Wadryś-Hansen ma rację. Taka jest twoja filozofia życiowa, prawda?

      – Nie mam dziś ochoty na przepychanki, Aleks.

      – Nigdy nie masz.

      Powiedział to z poważnym wyrzutem, jakby rzeczywiście miał jej to za złe.

      – A przynajmniej jeśli chodzi o ostatni rok – dodał.

      – Dasz spokój?

      – Kiedyś, owszem, byłaś drętwa jak kij od szczotki, wyniosła i…

      Odchrząknęła głośno. Tyle wystarczyło, by zorientował się, że za moment zabrnie za daleko.

      – Mam na myśli, że od dobrego roku jesteś jeszcze gorsza – dodał i wzruszył ramionami. – Kiedyś mówili na ciebie Lady Mary, bo w całej tej swojej arogancji okazywałaś klasę i jakieś… bo ja wiem, dystyngowanie. Teraz jesteś…

      – Aspołeczna?

      – Nie o tym słowie myślałem.

      – Wycofana?

      – Raczej towarzysko sflaczała.

      Uniosła brwi i przez moment zastanawiała się, jak na to odpowiedzieć. Ostatecznie przyjęła, że najbardziej wymownym komentarzem będzie milczenie. Aleksander miał zresztą trochę racji. Nie przeszkadzało jej, że niegdyś porównywano ją do postaci z brytyjskiego serialu, nawet jeśli kontekst nie był zbyt życzliwy.

      Towarzyskie sflaczenie jednak w pewien sposób ją dotykało. Nie dlatego, że przejmowała się opinią innych – raczej ze względu na to, że stanowiło potwierdzenie tego, co ją spotkało. Urealniało ciąg zdarzeń, którego uczestniczką mimowolnie się stała.

      Pomyślała, że Bestia z Giewontu nikomu już nie zagraża. Nikomu oprócz niej.

      – Chcesz czegoś konkretnego, Aleks?

      – Nie.

      – W takim razie…

      – Ale przynoszę dobre wieści.

      Szczerze w to wątpiła. I nie miała zamiaru dopytywać, licząc na to, że Gerc sam zrozumie niewypowiedzianą sugestię, by opuścił jej gabinet. Zawiesiła na nim wzrok, ale jego reakcja sprowadziła się do tego, że rozsiadł się wygodniej.

      – Jest kolejny trup w Zakopcu.

      – Co takiego?

      – Przed momentem się dowiedzieliśmy – dodał z satysfakcją, jakby rzeczywiście była to dobra nowina. – Kobietę znaleziono na jakimś placu budowy, podobno na miejscu jest niezły syf.

      Następna ofiara? Związana z pięcioma ciałami, które odnaleziono wcześniej na zboczach Giewontu? Nie, to wydawało się niemożliwe. A mimo to teraz wzmianka Gerca o seryjnym zabójcy zaczynała mieć sens.

      – Śladów jest co niemiara – ciągnął. – Od ubrań przez wydzieliny aż po puszki.

      Wadryś-Hansen potrząsnęła głową.

      – O czym ty mówisz? Jakie wydzieliny?

      – Przede wszystkim szczochy, z tego, co słyszałem. Ale cholera wie, co tak naprawdę się tam znajduje. Zobaczysz na miejscu.

      Przez chwilę się nie odzywała, nie odrywając wzroku od jego oczu. Nie po raz pierwszy dostrzegała w nich coś niepokojącego. Przy każdej tego typu sprawie cieszył się jak dziecko, wykazywał niemal chorobliwy entuzjazm. Być może jednak nie powinna przywiązywać do tego wielkiej wagi. W gruncie rzeczy był dobrym śledczym, a to, co sobą prezentował, miało drugorzędne znaczenie. Tym bardziej że było zapewne jedynie teatrem.

      – Cokolwiek się tam stało, to nie moja sprawa – odparła Dominika.

      – Mylisz się.

      – Nawet jeśli odbiorą ją rejonówce, dostanie to ktoś z Nowego Sącza.

      – Nie.

      – Nie?

      – Będzie decyzja z prokuratury krajowej o pominięciu zasad właściwości miejscowej.

      Dominika przez chwilę milczała. Zbyt wiele myśli nagle pojawiło się w jej głowie.

      – Dlaczego? – spytała w końcu.

      – Ze względu na dobro prowadzonego śledztwa.

      – Tak mówi rozporządzenie, Aleks. Ale ja pytam o to, co mówią ludzie?

      Gerc uśmiechnął się pod nosem.

      – Mówią, że prokurator krajowy ma do ciebie pełne zaufanie.

      – Nigdy go nawet nie spotkałam – zastrzegła, jakby Aleksander w jakiś sposób ją uraził. – Nigdy nie chodziłam z żadnymi politykami na wódkę, nie bywałam na bankietach i nie dostarczałam nikomu kwitów na opozycję. Nie mam żadnych powiązań politycznych.

      – Wiem.

Скачать книгу