Deniwelacja. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Deniwelacja - Remigiusz Mróz страница 6

Deniwelacja - Remigiusz Mróz Komisarz Forst

Скачать книгу

zastanawiając się.

      Po chwili skasowała ostatni SMS od Wiktora Forsta. Moment później usunęła też wszystkie wcześniejsze.

      4

      To nic odkrywczego, ale pewne rzeczy są uniwersalne. Umysł ludzki działa w określony sposób, dochodzi do takich samych wniosków i każe ludziom zachowywać się podobnie. Przykłady mogłabym mnożyć.

      Łuk w tym samym czasie wymyślono w krajach bałtyckich, Chinach, Grecji czy Afryce. Einstein nie był jedynym, który skonstruował teorię względności – równocześnie zrobili to Poincaré, De Pretto i Langevin. Każdy z nich dotarł do tych samych wniosków.

      Podobnie było z Darwinem i Wallace’em – obaj, niezależnie od siebie, ukuli tę samą teorię na temat ewolucji. Czasem dochodziło nawet do tego, że na nowe pomysły wpadano w ten sam dzień – jak w przypadku Bella i niejakiego Elishy Graya. Ci dwaj złożyli nawet wniosek patentowy w tym samym momencie i przez pewien czas nie było jasne, kto ostatecznie powinien figurować jako wynalazca telefonu.

      Takie zjawisko w historii nasilało się, kiedy potrzeba rzeczywiście stawała się najbardziej troskliwą matką wynalazków. Jak wtedy, gdy wybuchła pandemia choroby Heinego-Medina. W latach pięćdziesiątych trzech naukowców w tym samym czasie opracowało szczepionkę, choć zapewne nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu, a co dopiero o prowadzonych badaniach.

      Nie dziwiło mnie to. Wszyscy jesteśmy tak samo skonstruowani i dotyczy to także morderców. Może nawet w szczególności właśnie nas. Nasz najczęstszy błąd powtarzany jest przez zbyt wiele osób, by był to przypadek. Sprowadza do tego, że wracamy na miejsce zdarzenia.

      W tym względzie nie różnię się od innych. Chciałabym być u stóp Giewontu, obserwować, jak moje dzieło wprowadza innych w konsternację. Chętnie pojawiłabym się też w tłumie, który zebrał się przy Orkana. To tam na placu budowy leżała Edi.

      Mimo chęci, potrzeby, zewu – czymkolwiek to jest – postanowiłam, że będę przyglądać się z oddali. Zostałam w domu, włączyłam telewizję i obserwowałam, co dzieje się w Zakopanem.

      Wezwali dwójkę doświadczonych prokuratorów z Krakowa. Spodziewałam się, że prędzej czy później do tego dojdzie. Nie sądziłam jednak, że padnie na Wadryś-Hansen.

      Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że jest na cenzurowanym. Po tym, jak wyszła na jaw sprawa Gjorda Hansena, cała jej kariera stanęła pod znakiem zapytania. Zresztą wystarczyło na nią spojrzeć, by przekonać się, że coś jest z nią nie tak.

      Mężczyzna był jeszcze gorszy. Aleksander Gerc sprawiał wrażenie, jakby nie ścigał psychopatów, ale sam był jednym z nich. Dotychczas zasłynął przede wszystkim tym, że uparcie tropił pewnego byłego komisarza. Komisarza, który ostatecznie uniknął odpowiedzialności, mimo że powinien ją ponieść.

      Dlaczego przydzielono do sprawy akurat tych dwoje? Nie miałam pojęcia.

      Dopiero po czasie dowiedziałam się, że ma to związek z koszulą, którą miała na sobie jedna z dziewczyn.

      Wydawało mi się, że jestem gotowa na wszystko. Wielu rzeczy się spodziewałam, ale nie tego.

      Zadziwiające, jak losy ludzkie potrafią się plątać.

      5

      Osica nie czuł się dobrze w swoim nowym gabinecie. Miał wrażenie, jakby był intruzem, w jakiś sposób odpowiedzialnym za to, że za biurkiem komendanta rejonowego nie siedzi już ten sam człowiek, co jeszcze kilka dni temu.

      Prawda była jednak taka, że Edmund nie miał z tym nic wspólnego. Jego poprzednik odszedł na emeryturę, dosłużywszy się słusznego stażu i stopnia. Tudzież emerytury. Corocznie państwo przeznaczało na ich wypłaty piętnaście miliardów złotych. Krowa była dojna, wystarczyło wysłużyć odpowiednio wiele lat.

      Osica przypuszczał, że sam nie zabawi za tym biurkiem długo. Poczeka jeszcze rok, może dwa, a potem zajmie się czymś innym. Nic nie stało na przeszkodzie, by policyjny emeryt podejmował inną pracę. A w jego przypadku była to konieczność. Inaczej z pewnością by sfiksował.

      Choć właściwie mogło się to zdarzyć znacznie wcześniej.

      Inspektor potarł nerwowo czoło, słysząc pukanie do drzwi. Zdawał sobie sprawę, że czeka go nie tylko niełatwa rozmowa, ale także długie, żmudne śledztwo, które będzie musiał osobiście nadzorować. Minister spraw wewnętrznych dał mu to dziś wyraźnie do zrozumienia.

      – Wejść – rzucił.

      Dominika Wadryś-Hansen powoli otworzyła drzwi, a potem posłała mu ciepły, jakkolwiek zdawkowy uśmiech. Właściwie nie spodziewał się innej reakcji. Podobnie jak nie sądził, że przyprowadzi ze sobą Gerca.

      Uścisnęli sobie ręce, a potem dwoje prokuratorów usiadło przed biurkiem.

      – Znów tandem? – zapytał Osica, patrząc to na jedno, to na drugie. – Nie lepiej podzielić się obowiązkami? Jedno bierze dziewczyny spod Giewontu, drugie tę z placu budowy? – To jedna sprawa – zauważył Gerc.

      – Tak? Skąd ta pewność?

      – Z oparów śmierci, które unoszą się nad tym pieprzonym miastem gęściej niż smog.

      Edmund niemal zakrztusił się własną śliną. Spojrzał z niedowierzaniem na prokuratora, a potem przeniósł wzrok na Dominikę. Wyglądała, jakby nie słyszała komentarza swojego towarzysza. Ani nie wychwyciła w jego głosie niezdrowego podniecenia.

      – Nie ustalono żadnego związku – zaoponował Osica. – Ofiary na szlaku nie mają zresztą żadnych śladów świadczących o zabójstwie.

      – Ta znaleziona przy Orkana ma? – spytała Wadryś-Hansen.

      – Tak. Uderzenie tępym narzędziem w tył głowy.

      – Jakieś konkrety? – mruknął Aleksander. – Szczegóły?

      – Szczegółów jest aż nadto.

      – To znaczy?

      – Na miejscu przestępstwa znaleźliśmy kilkanaście przedmiotów, które mogły zostać użyte do zadania śmiertelnego ciosu – odparł ciężko Edmund. – Oprócz tego to jeden wielki śmietnik.

      Dominika powiodła wzrokiem wokół, jakby szukała swoich sentencji łacińskich na ścianach. Właściwie jakby szukała czegokolwiek. Pokój był niemal pusty, Osica nie zdążył go jeszcze zagospodarować.

      – Przepytaliście robotników? – zapytała. – Może to oni zostawili śmieci?

      Edmund pokręcił głową.

      – Nawet się co do tego nie łudzimy – oznajmił. – Ktoś podłożył cały ten syf.

      – Mimo wszystko…

      – Tak, tak – uciął Osica i machnął ręką. – Przepytaliśmy, kogo trzeba. Twierdzą, że nie znosili tych rzeczy

Скачать книгу