Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 13

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

powietrze nosem.

      – Lewicki raczej go nie przypomina – powiedział. – Chłopak ni stąd ni zowąd przyszedł na komendę.

      – Kiedy?

      – Kilka godzin temu.

      – I co powiedział?

      – Nic – odparł policjant, a ona mogłaby przysiąc, że wzruszył przy tym ramionami. – Od kiedy się zjawił, nie odezwał się słowem. Najpierw sami próbowaliśmy z nim porozmawiać, potem uznaliśmy, że trzeba ściągnąć specjalistę.

      – Od czego? Waterboardingu?

      – Nie stosujemy tortur.

      – Tak wam się tylko wydaje – odparła, mimo woli gładząc się po brzuchu. – Każda wypowiedź mundurowego w mediach to katorga dla moich uszu. Ta wasza nowomowa, to pustosłowie, ten „dzień dzisiejszy”, „w chwili obecnej” i…

      – Interesuje cię meritum?

      – Bardzo. Kontynuuj.

      Szczerbaty odchrząknął i chyba zmienił pozycję, bo znów słychać było skrzypienie krzesła. Chyłka popatrzyła na Oryńskiego, który wbijał w nią wzrok. Trudno było stwierdzić, co ma oznaczać to spojrzenie.

      – Przypuszczamy, że z Lewickim coś jest nie tak – podjął aspirant. – Dopóki nie przyjedzie psycholog, niczego nie przesądzimy, ale na moje oko ten chłopak jest autystyczny.

      – Żartujesz?

      – Nie. Nie ma z nim absolutnie żadnego kontaktu, wodzi wzrokiem wokół, jakby szukał zagrożenia, i wyraźnie się denerwuje.

      – Udaje?

      – Chciałbym, żeby tak było – odparł ciężko Szczerbiński. – Ale musiałby być wyjątkowo dobrym aktorem. – Na moment urwał. – Niestety wygląda to przekonująco, Chyłka.

      Joanna znów potarła się nerwowo po karku. Jeszcze przed momentem sytuacja była dla jej klienta dość klarowna, teraz jednak stała się znacznie bardziej skomplikowana. Ostatecznie liczyło się wprawdzie przede wszystkim to, że chłopak żyje, ale bez szczegółów na temat jego zniknięcia trudno będzie zbudować wiarygodną wersję dla sądu.

      – Miał przy sobie jakieś dokumenty? – spytała. – Ktoś z przechodniów widział, czy był sam?

      – Nie mogę dzielić się z tobą szczegółami na temat…

      – Możesz. Daję ci przyzwolenie i moje błogosławieństwo – ucięła. – Poza tym już się dzielisz.

      Nie pierwszy i nie ostatni raz, skwitowała w duchu. Wiedziała doskonale, że żeruje na uczuciach, które żywił do niej Szczerbaty, ale nie miała sobie nic do zarzucenia. Od początku stawiała sprawę jasno. Fakt, że on w pewnym momencie zaczął widzieć to inaczej, miał drugorzędne znaczenie.

      Jej myśli skręciły niebezpiecznie w stronę ojca dziecka. Szybko je odsunęła.

      – O której jest ta konferencja? – zapytała.

      – Za dwie godziny.

      – Świetnie. Zdążę więc z nim porozmawiać.

      – Wiesz dobrze, że…

      Rozłączyła się, zanim zdążył dokończyć. Popatrzyła znacząco na Kordiana i nie musiała się odzywać, by ten ruszył w kierunku drzwi. Przytrzymał je, a potem przepuścił ją w progu.

      Do żółtego daihatsu na placu Defilad szli w milczeniu. Dopiero gdy znaleźli się w aucie, Oryński nabrał głęboko tchu i się odezwał:

      – Ten chłopak był zdrowy, zanim zniknął.

      – Wiem.

      Kordian obrócił kluczyk w stacyjce, a kilkunastoletni, nieco ponad litrowy silnik cicho zarzęził.

      – Co to wszystko znaczy? – spytał Oryński.

      Nie miała dla niego odpowiedzi i na tym etapie być może lepiej było nawet jej nie poszukiwać. Sam fakt pojawienia się Lewickiego był wystarczająco frapujący, dodatkowe elementy tej niejasnej układanki zdawały się nadmiernym zawikłaniem, by objąć to umysłem.

      – Jedź – rzuciła. – Dowiemy się czegoś na miejscu.

      6

      Zakład karny, Białołęka

      Tadeusz Tesarewicz mógł spodziewać się ostatniej wizyty, ale kolejna była dla niego zupełną niespodzianką. Znał nazwisko człowieka, który chciał się z nim zobaczyć, ale nie było żadnego powodu, by mężczyzna o to zabiegał.

      A mimo to teraz siedział naprzeciwko niego i bacznie mu się przyglądał.

      – Kondolencje z powodu odejścia żony – odezwał się.

      W jego głosie nie było nuty współczucia. Wypowiedział to z zupełną, niemal mechaniczną obojętnością. Były opozycjonista uznał, że najlepiej zrobi, jeśli nie odpowie.

      Nie miał zresztą zamiaru rozmawiać z nikim o Łucji. Z emocjami musiał zmierzyć się sam, a na sformułowanie zarzutów przyjdzie jeszcze pora. W sprawie śmierci żony zbyt dużo było znaków zapytania, by to zostawił.

      – W mediach mówili, że na pogrzebie będą tłumy studentów – dodał gość.

      – Przypuszczam, że tak.

      – Była dość lubiana, prawda?

      Tadeusz skinął lekko głową. Głos rozmówcy wciąż był zupełnie neutralny, a mimo to Tesarewicz miał wrażenie, jakby pod tym pytaniem kryło się przypomnienie, że jemu nie dane będzie uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu Łucji.

      Mężczyźni przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

      Tadeusz zastanawiał się, czego chce od niego niespodziewany odwiedzający. Nic ich nie łączyło, w niczym nie mogli się sobie przydać.

      – To zastanawiająca sprawa – odezwał się po chwili gość.

      – Tak pan sądzi?

      – Pan również – zapewnił mężczyzna, a kąciki jego ust lekko drgnęły. – To nie przypadek, że pańska żona zgłosiła się do mecenas Chyłki z nowymi dowodami, a zaraz potem odeszła.

      Tesarewicz zmarszczył czoło, a bruzdy na całej jego twarzy się uwydatniły.

      – Skąd pan o tym wie?

      – Interesuję się tym i owym.

      Tadeusz zrobił głęboki wdech i pochylił się lekko nad stołem.

      – Może nie powinien pan.

      – Może

Скачать книгу