Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 17

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

teoretycznie…

      – Może was tak wodzić za nos, aż osiągnie cel?

      – Nie wiem, jaki to miałby być cel.

      – Ja też nie – przyznała Chyłka. – Co nie znaczy, że go nie ma.

      – Może chłopak jest po prostu chory.

      Oryński pomyślał, że właściwie pasowało to do wersji, którą niedawno przedstawiła Joanna. Argumentowała, że albo Lewicki zwariował, kradnąc samochód, by przejechać nim z Targówka na Wolę, albo kryje się za tym dużo, dużo więcej. Pierwsza wersja wydawała się teraz znacznie prawdopodobniejsza.

      Psycholog zdawał się z tym zgadzać.

      – Brzytwa Ockhama – powiedział. – W naszym zawodzie sprowadza się do poszukiwania jak najmniejszej liczby przyczyn wystąpienia symptomów.

      – Nie tylko w waszym – odbąknęła Joanna. – Choć u was funkcjonuje dobra odmiana brzytwy, a raczej jej antyteza.

      Psycholog uniósł brwi, jakby pierwszy raz o tym słyszał.

      – Maksyma Hickhama – wyjaśniła. – Lekarza, który uznał, że… pozwoli pan, że zacytuję: „pacjent może mieć tyle chorób, ile mu się, kurwa, podoba”.

      – Nie słyszałem o tej maksymie.

      – Szkoda, bo oddaje rzeczywistość znacznie lepiej niż brzytwa.

      – Polemizowałbym.

      Kordian uśmiechnął się w duchu. Chyłka pokierowała tą rozmową w taki sposób, że właściwie uzyskała potwierdzenie wstępnej diagnozy. A przynajmniej tak podpowiadała logika, jeśli wziąć pod uwagę, że psycholog zaczął bronić koncepcji Ockhama.

      Joanna najwyraźniej doszła do podobnego wniosku, bo przeniosła wzrok na Szczerbińskiego, uznając temat za zamknięty.

      – Miał przy sobie jakieś dokumenty?

      – Nie.

      – Pieniądze?

      – Też nie.

      – Coś, dzięki czemu mógł ukraść… – Urwała i popatrzyła na Oryńskiego. – Wybacz, Zordon. Coś, dzięki czemu mógł dokonać zaboru pojazdu?

      Szczerbaty pokręcił głową.

      – To może chociaż telefon? Kartę debetową, bilet miesięczny albo klucze do mieszkania?

      – Nie.

      – Do cholery, Szczerbaty. Miał cokolwiek oprócz ubrania?

      – Jedynie świstek papieru – odezwał się lekarz, najwyraźniej czując się nieco pominięty. – Nic poza tym.

      Oryński przypuszczał, że zobaczy na twarzy policjanta niezadowolenie, ale najwyraźniej informacja była na tyle nieistotna, że ten nie miał obiekcji, by przekazać ją prawnikom.

      – O jakim świstku mowa? – spytała Joanna. – Paragon? Bilecik parkingowy?

      Powiodła wzrokiem od jednego do drugiego.

      – Naprawdę muszę wszystko z was wyciągać? Prędzej czy później i tak to zobaczę.

      Lekarz spojrzał wymownie na Szczerbińskiego, a policjant nabrał głęboko tchu.

      – To skrawek papieru wielkości listka gumy – powiedział. – Do niczego ci się nie przyda.

      – Ale z jakiegoś powodu chłopak go miał.

      – Czy ja wiem…

      – Co było na tym świstku?

      – Nic, co podsunęłoby nam jakikolwiek trop – odparł ciężko Szczerbaty. – Kilka cyfr. Siedem, sześć, siedem, pięć, pięć.

      Kordian zamarł.

      Przez moment miał wrażenie, że tylko śni. Potem poczuł, jak uginają się pod nim nogi.

      8

      Gabinet Chyłki, Skylight

      W kancelarii czuła się lepiej niż w domu. Choć może powinna w ten sposób określać to miejsce, a mieszkanie przy Argentyńskiej jako sypialnię. Wprawdzie w ostatnim czasie zaszyła się właśnie tam, ale gdyby to zależało wyłącznie od niej, wybrałaby raczej swój gabinet w Skylight.

      W otoczeniu kodeksów i komentarzy, w minimalistycznym, biurowym wnętrzu czuła się najlepiej. Rzadko wprawdzie sięgała po któreś tomiszcze, ale sam fakt, że ją otaczały, wiązał się z komfortem.

      Chyłka otworzyła laptopa i weszła na portal „Rzepy”. Prognoza medialnej pogody na dziś była jednoznaczna – nadciągał huragan Tadeusz. Dzień po wizycie na komendzie wszystkie redakcje wprost oszalały. Nad Polską znalazł się front masowego rozgrzeszania byłego opozycjonisty, a największe opady niechęci zanotowano nad prokuraturą i policją.

      Był to przyjemny klimat. Przynajmniej dla niej. Wszystko wskazywało na to, że po perturbacjach związanych z Al-Jassamem jej życie znów wychodziło na prostą. Joanna na moment zamyśliła się, zawieszając wzrok za oknem. Z odrętwienia wyrwało ją pukanie do drzwi.

      Zerknęła na zegarek. Minuta po dwunastej.

      Oznaczało to, że ktokolwiek przyszedł, orientował się w jej rozkładzie dnia. Jeszcze sześćdziesiąt sekund wcześniej gość naraziłby się na burę, bo Chyłka pozwalała zawracać sobie gitarę dopiero od południa.

      – Włazić! – poleciła.

      Drzwi się otworzyły, w progu stanął Oryński. Znów wyglądał, jakby całą noc nie zmrużył oka.

      – Egzaminy już oblałeś, Zordon – powitała go. – Nie musisz dłużej ślęczeć do białego rana z nosem w książkach.

      Rozpiął guzik marynarki i opadł ciężko na krzesło przed biurkiem, zupełnie jakby to on nosił dodatkowy balast.

      – Do kolejnej próby został ci rok, zdążysz jeszcze opanować podstawy.

      – Nie wiem nawet, czy…

      – Podejdziesz do egzaminów, to oczywiste.

      Nie odpowiedział.

      – I będziesz to robił do skutku. Od wejścia w życie ustawy Gosiewskiego nie ma limitu, możesz dobijać się do zawodu, ile wlezie.

      – A jednak…

      – W twoim wypadku strzelałabym na jakieś… – urwała i zmrużyła oczy. – Trzy, cztery podejścia. W końcu się uda.

      Słowa same wychodziły z jej ust. Zdawała sobie sprawę, że doszło do zauważalnego regresu w ich relacjach.

Скачать книгу