Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 27

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

go do mówienia. Kordian jednak się nie odzywał. Zdecydował się na wymianę kilku zdań tylko dlatego, by wybadać, jakie mają wobec niego zamiary.

      Oprócz tego miał wszystkie informacje. Mundurowi dopełnili wszelkich formalności, co z pewnością zdarzało się znacznie częściej w przypadku oskarżania prawników niż osób wykonujących inne zawody. I bez tego Kordian nie tylko znałby swoje prawa, ale także doskonale wiedział, jaki jest powód zatrzymania.

      Nie miał za to pojęcia, kto do niego doprowadził. Oczywiste było, że to ta sama osoba, która przysłała mu ciąg cyfr, ale wciąż nie ustalił, kim jest ten człowiek. Możliwości niestety było zbyt wiele.

      – Znalazłeś się w bardzo kłopotliwej sytuacji – zauważył Gondecki.

      – Bez dwóch zdań.

      – Powiedziałbym, że sobie poradzisz, bo masz za sobą adwokacką machinę jednej z największych kancelarii w kraju, ale skoro cię wyrzucili…

      – Rozwiązaliśmy umowę za porozumieniem stron.

      Starszy aspirant zbył uwagę milczeniem, a Kordian na dobrą sprawę nie wiedział, dlaczego w ogóle o tym wspominał. Robił wszystko, by zachować spokój, ale nerwy powoli musiały wziąć górę. Wiedział, jak niepokojąca perspektywa się przed nim rysowała.

      – Liczę, że szybko skierujecie wniosek do sądu – odezwał się.

      – Wniosek?

      – Niech pan nie rżnie głupa. O tymczasowe aresztowanie.

      – Skąd pewność, że to zrobimy?

      – Bo najwyraźniej podejrzewacie mnie o ewentualne próby mataczenia.

      Gondecki lekko się uśmiechnął, jakby ta sugestia świadczyła, że policja w istocie ma ku temu powody.

      – No dobrze… – mruknął. – Ale zakładasz, że jeszcze nie wystąpiliśmy z takim wnioskiem.

      – Nie działacie tak szybko.

      – Z zasady nie. Staramy się nie pędzić, żeby w całym tym procesie dochodzenia prawdy nie zabrakło czasu na uczciwy osąd.

      Oryński miał ochotę się roześmiać.

      – W tym wypadku jednak dowody mówią same za siebie.

      – Jakie dowody?

      – Wszystkiego dowiesz się z dokumentów.

      – Jakoś w to wątpię.

      – Zapewniam, że z naszej strony nie będzie żadnego, najmniejszego uchybienia.

      Co do tego Kordian nie miał żadnych wątpliwości. Sam fakt, że spieszyli się z uzyskaniem pozwolenia na tymczasowy areszt, dowodził, jak są ostrożni. Niestety oznaczało to także, że mają wystarczająco dużo dowodów.

      Efekt mógł być tylko jeden. Niebawem Oryński trafi do aresztu śledczego, gdzie przesiedzi czas pozostały do rozprawy. Jeśli prokuratura się postara, warunki będą zbliżone, a być może gorsze niż w więzieniu. A pierwsze posiedzenie sądu odbędzie się na długo po tym, jak Kordian pozna wszystkich współwięźniów.

      Spojrzał na krawat, który moment wcześniej zdjął i złożył w kostkę na blacie. Przypuszczał, że szybko go nie założy.

      Jak ten system miał dobrze działać, kiedy tak niewiele było trzeba, by zamknąć człowieka? Właściwie wystarczyły dobre relacje z sędzią, który zaakceptuje wniosek o tymczasowe aresztowanie. Reszta zależała od inwencji śledczych.

      – Nad czym myślisz?

      – Nad liczbami.

      Policjant uniósł brwi.

      – Niemal pół miliona ludzi siedzi teraz w amerykańskich aresztach śledczych bez skazania.

      – Sporo.

      – Dwadzieścia procent wychodzi po jakimś czasie, bo ustają przesłanki do wszczęcia procesu albo aresztant zostaje uniewinniony. To całkiem niezły wynik dla wymiaru sprawiedliwości.

      – I?

      – U nas sytuacja jest mniej więcej taka, jak w Czadzie, Egipcie, Tunezji czy Arabii Saudyjskiej. Przynajmniej jeśli wierzyć raportowi…

      – Do czego zmierzasz?

      Kordian przesunął złożony krawat na skraj stołu.

      – Do tego, że nie macie przesłanek, żeby wsadzić mnie do aresztu – odparł, nie patrząc na rozmówcę.

      – To oceni sąd.

      – Tak, ale…

      – Daj spokój – uciął policjant i machnął ręką. Rozsiadł się wygodniej, jakby dopiero teraz przystępowali do właściwej rozmowy. – Myślisz, że rzucenie kilku statystyk zrobi na mnie wrażenie? Że wezmę cię za kopię Mike’a Rossa?

      Oryński przeniósł pytający wzrok na funkcjonariusza.

      – Co? – spytał Gondecki. – Sądziłeś, że policjanci to jakiś inny gatunek? Że nie oglądamy Suits?

      Uśmiechnął się, kręcąc głową. Jego uwagi właściwie potwierdzały to, co Kordian wiedział od samego początku. Aspirant miał zamiar podejść go pokojowo, jawić się jako równy chłop, z którym można porozmawiać. Z którym można wszystko wyjaśnić.

      Lepsze to niż bezpodstawne groźby, uznał w duchu Oryński.

      – Wiem, co potrafisz, Kordian – zapewnił rozmówca. – Zanim cię tu zamknąłem, dokładnie prześledziłem twoją karierę.

      – Nie wątpię, że nie tylko karierę.

      – Na studiach trochę się obijałeś, ale potem ruszyłeś z kopyta. Najpewniej dzięki temu, że miałeś wyjątkowo upierdliwą patronkę.

      Oryński pokiwał głową.

      – Dziwi mnie, że ot tak pozwoliła firmie cię zwolnić. – Wzruszył ramionami. – Ale ostatecznie nie mnie oceniać wasze standardy lojalności.

      Kordian milczał, nie mając zamiaru wdawać się w czczą gadaninę. Poza tym był przekonany, że Chyłka zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby nie dopuścić do tego, co się właśnie działo.

      A mimo to był to jeden z niewielu momentów, kiedy poniosła porażkę.

      – Nie masz nikogo w odwodzie – ciągnął starszy aspirant. – Jesteś zdany na siebie.

      – Jakoś mnie to nie martwi.

      – A powinno – zauważył Gondecki i nagle spoważniał. – Uświadomisz to sobie już pierwszego dnia za kratkami.

      – A więc jednak będzie się

Скачать книгу