Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz страница 19

Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

– zapytałem.

      – Bo wynajął mnie do tego twój kumpel, który nie żyje.

      Nie odpowiadałem.

      – To niewystarczająco dobry powód? – zapytała. – Czy może uraziła cię bezpośredniość?

      Sam nie wiedziałem, na które z tych pytań mógłbym udzielić pozytywnej odpowiedzi.

      – Po prostu wydaje mi się to dziwne.

      – Chcę się dowiedzieć, dlaczego zginął – odparła. – I chcę pomóc ci znaleźć narzeczoną.

      – Złoty człowiek z ciebie.

      – To moja robota. A rachunek został już opłacony.

      Nie miałem zamiaru dłużej tego ciągnąć. Z Jolą Klizą najwyraźniej coś było nie w porządku. W najlepszym wypadku miała osobliwe zainteresowania, w najgorszym – tkwiło w jej umyśle coś psychopatycznego.

      – Jak tylko ustalimy, co stało się z Ewą, dowiemy się wszystkiego innego – dodała.

      W tamtej chwili nie byłem tego taki pewien.

      – Zacznijmy od zdjęcia, które miałeś na telefonie – ciągnęła. – Możesz opisać mi każdy szczegół?

      – Oczywiście, że mogę. Znam każdy piksel.

      Krążąc bez celu po śródmieściu, opisywałem jej wszystkie szczegóły, a ona raz po raz mruczała coś pod nosem. Nie miałem pojęcia, do czego potrzebne jej te informacje. Jeśli chciała odnaleźć zdjęcie, należało raczej ugryźć to od strony technologicznej i uzyskać zdalny dostęp do mojej komórki, zamkniętej w jakimś sejfie na komendzie.

      – Dobra, przejdźmy do drugiej fotki. Tej z Wrocławia.

      Ją pamiętałem nieco gorzej, ale wpatrywałem się w nią odpowiednio długo, by najważniejsze rzeczy natychmiast przywołać z pamięci.

      – Facet stojący tyłem miał bluzę Foo Fighters z napisem „There is nothing left to lose”. Była na niej też bomba ze skrzydłami, chyba ich logo albo okładka płyty, nie jestem pewien.

      – A Ewa? Była podobnie ubrana?

      – Niezupełnie. Miała T-shirt z innym napisem.

      – Jakim?

      – Coś z dobrymi dniami.

      – Konkretnie, Wern. Potrzebuję konkretów.

      Przez chwilę się zastanawiałem.

      – „The better days” – powiedziałem.

      – Jesteś pewien?

      – Tak.

      – Nie brzmisz, jakbyś był.

      Miała rację, nie byłem. Nazwę zespołu widziałem wtedy po raz pierwszy, skojarzyła mi się z jakąś indierockową, undergroundową kapelą.

      Zatrzymałem się na tyłach niewysokiego bloku i oparłem plecami o ścianę. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że krążyłem po mieście jak we śnie. Nie wiedziałem nawet, gdzie dokładnie się znajduję. Prawdopodobnie gdzieś w okolicy Andersa i Waryńskiego.

      – Może bez „the” – powiedziałem. – Samo „Better days”.

      Słyszałem, jak Jola stuka palcami w klawiaturę.

      – Z wykrzyknikiem czy bez?

      – Bez.

      – Więc to nie album The Bruisers. Szkoda, grają niezły punk.

      Oparłem głowę o ścianę i poczułem, że ćmi mnie w skroniach. Adrenalina powoli opadała, choć być może nie powinna. Sprawiło to, że kac zaczynał akcentować swoją obecność.

      – Jakie to ma znaczenie? – zapytałem.

      – Może żadne, a może jakieś – odparła dyplomatycznie Kliza. – Pamiętasz nazwę zespołu?

      – Nie.

      – Ale to nie byli Foo Fighters?

      – Nie, na pewno nie. To była jakaś hiszpańska kapela.

      – Jaka?

      – Przecież mówię ci, że…

      – Skup się, to naprawdę może być ważne.

      – Bo?

      – Bo zazwyczaj na koncert przychodzisz w ciuchach zespołu, który jest na scenie, prawda?

      Miała rację, ale nie przykładałem do tego wielkiej wagi. Ewa nigdy nie przepadała za Foo Fighters, twierdziła, że grają dla niej zbyt chaotycznie. Pamiętałem o tym doskonale, bo Blitzer nieraz starał się nas przekonać, że powinniśmy zainteresować się ich nowym albumem.

      Sięgnąłem do pamięci, starając się wyłowić wzór na koszulce. Sprawiał wrażenie raczej amatorskiego bohomazu niż profesjonalnie wykonanej okładki jakiegoś albumu. Może dlatego od razu pomyślałem o indierockowych zespołach.

      – Więc? – ponagliła mnie Jola. – Jak ten zespół się nazywał?

      Potarłem skronie, starając się skojarzyć jakiś element z innym, naprowadzić się na właściwy trop lub znaleźć choćby jeden szczegół, który sprawi, że kliknie mi jakaś zapadka w umyśle. W końcu coś mi zaświtało.

      – Czekaj… – mruknąłem. – To kojarzyło mi się z tym piłkarzem, który zakładał maskę Spider-Mana.

      – Co proszę?

      – Był taki argentyński zawodnik, który po strzeleniu gola zakładał tę maskę i udawał, że strzela pajęczyną z nadgarstków.

      Kliza milczała.

      – Swojego czasu miałem hopla na punkcie Spider-Mana.

      – Aha.

      – Ewa dzielnie to znosiła, mimo że sama w dzieciństwie chyba nie była na niczym tak zafiksowana. Może z wyjątkiem archeologii. Szczególnie interesowały ją początki osadnictwa na ziemiach polskich.

      Jola chrząknęła cicho.

      – Każdy ma jakieś zboczenie – dodałem.

      Nadal nie odpowiadała, a mi przeszło przez myśl, że może nie przez przypadek na koszulce pojawiła się kapela, której nazwa kojarzyła mi się z ulubioną postacią komiksową.

      Nie, to musiał być przypadek. Doszukiwałem się ukrytego znaczenia tam, gdzie go nie było.

      A może nie?

      – Sprawdź

Скачать книгу