Nieodnaleziona. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz страница 15

Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz Damian Werner

Скачать книгу

smak i wyraźne nuty anyżu mnie nie zaskoczyły, Robert zawsze przyrządzał to danie podobnie. Właściwie nie dziwiło mnie nic, co robił. Wszystko stanowiło stały element znanego nam obojgu schematu.

      – O czym rozmawiałaś z Jolą? – spytał, nalewając nam nowozelandzkiego pinot noir. Twierdził, że żadne inne wino nie współgra tak dobrze z kaczką.

      – Tylko o sprawie.

      – Nie wspominałaś o…

      – Już ci mówiłam, że nie.

      Napełnił mi kieliszek do jednej trzeciej, a potem usiadł naprzeciwko mnie.

      – Jednej rzeczy nie powiedziałem – odezwał się.

      – Jakiej?

      – Przepraszam.

      Spojrzałam na niego i westchnęłam. Rzeczywiście, do tej pory upewniał się tylko, czy nie mam mu niczego za złe, na przeprosiny się nie zdecydował. Prędzej czy później je sformułuje, jak zawsze. Najpierw jednak musiał przygotować sobie grunt.

      Był to taniec, który oboje decydowaliśmy się wykonywać, by nasza miłość przetrwała. Białe irysy, gotowanie specjalnie dla mnie, usługiwanie mi, jakbym była królową, a on sługą. Wszystko to było piękną złudą.

      I działo się tylko za dnia.

      – Nie ma za co – powiedziałam.

      Spuścił wzrok, sprawiając wrażenie głęboko zażenowanego. Czy naprawdę tak było? Nie wiem. Mimo że poznaliśmy się na studiach, niemal od razu się w sobie zakochując, wydawało mi się, że do końca nigdy nie poznałam swojego męża.

      – Spróbuj wina – powiedział.

      – Piłam przed chwilą prosecco, nie chcę mieszać.

      Nie nalegał, a ja nie musiałam dodawać więcej. Zdawał sobie sprawę, że gdybym teraz się wstawiła, później miałabym do siebie pretensje – do zmierzchu było jeszcze sporo czasu, a ja miałam jeszcze sporo białego musującego wina do wypicia.

      Każdy HFA, high-functioning alcoholic, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że aby móc pić, musi zachowywać pewną miarę. Klucz tkwił w tym, żeby pod żadnym pozorem jej nie przekraczać.

      Robert zjadł kawałek kaczki, a potem powoli złożył sztućce. Wciąż nie podnosił wzroku.

      – To się nigdy więcej nie powtórzy – powiedział.

      – Wiem, że nie.

      – Za dużo wypiłem, Kas. Kompletnie mi odwaliło.

      – Mówiłam ci już, że…

      – Że nie ma się czym przejmować, tak – uciął, kręcąc głową. – Ale to nieprawda.

      Podniósł się i podszedłszy do mnie, przykucnął przy krześle. Wziął moją dłoń i długo patrzył mi w oczy. Widziałam w nich żal, wstyd i głęboki smutek. Nie były to udawane uczucia, rzeczywiście nim targały.

      Był człowiekiem pełnym sprzeczności, może tak samo jak ja.

      – Nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku – powiedział.

      – Daj spokój.

      – Uderzyłem cię, Kas.

      Nie pierwszy i nie ostatni raz, pomyślałam.

      W dodatku każdy kolejny przypadek zdawał się coraz gorszy. Nie, nie zdawał się. Był coraz gorszy. Zaczęło się niewinnie, o ile jakakolwiek przemoc może tak się zacząć.

      Którejś nocy Robert obrzucił mnie stekiem wyzwisk za to, że nie dopilnowałam błahej sprawy związanej z jednym z plażowych lokali. Była to bzdura, nawet nie pamiętam, czego dotyczyła.

      Początkowo ranił tylko słowami, ale pewnego razu posunął się dalej. Spoliczkował mnie, a potem popchnął. Szybko się ocknął, jakby wyrywając z letargu – przepraszał, wręcz błagał o wybaczenie i zapewniał, że to się nigdy nie powtórzy.

      Wtedy mu wierzyłam, bo chciałam wierzyć. Czułam się upokorzona, słaba i zagrożona, ale wciąż był jedynym człowiekiem, na którym mogłam polegać. Nie zrozumie tego nikt, kto nie doświadczył przemocy ze strony ukochanej osoby. To coś wymykającego się racjonalizmowi i logice.

      Nie minęło wiele czasu, a uderzył pięścią. Zdarzało mu się krzyczeć, a ja modliłam się tylko o dwie rzeczy: by nie posunął się jeszcze dalej i by Wojtek niczego nie słyszał. W pierwszej kwestii moje prośby pozostały bez odpowiedzi, w drugiej udało mi się chyba wybłagać kogoś na górze, by pomógł.

      Wczorajszej nocy Robert przeholował. Szarpał mnie za włosy, krzyczał prosto w twarz, a potem kilka razy uderzył mnie w podbrzusze. Postanowiłam wtedy, że nie będę dłużej tego znosić. Dziś miał być ten dzień, który będę wspominać jako pierwszy krok ku nowemu życiu.

      Dlatego Robert dopytywał, co robiłam i z kim rozmawiałam. I dlatego polecił jednemu z pracowników, by miał na mnie oko. Zdawał sobie sprawę, że przekroczył kolejną granicę, a ja nie pozwolę, by jeszcze raz kiedykolwiek się do niej choćby zbliżył.

      Spojrzałam na bukiety białych irysów. Oszukiwałam się, że nadal uwielbiam te kwiaty. Tak naprawdę od jakiegoś czasu ich nienawidziłam. Stanowiły namacalny dowód tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam.

      – Nie zostawiajmy tak tego – powiedział cicho.

      – Co masz na myśli?

      – Zrób obdukcję…

      – Co takiego?

      – Zawiozę cię do Kamienia Pomorskiego, pójdziemy do szpitala i…

      – Zwariowałeś?

      – Będziesz miała dowód.

      Odsunęłam krzesło i obróciłam się do niego. Pochylił się i położył głowę na moich udach. Trwał tak przez jakiś czas w milczeniu, a ja delikatnie gładziłam go po włosach.

      Chciał mieć nad sobą wiszący miecz Damoklesa? Dowód na to, co mi zrobił?

      Nie mogło chodzić o nic innego. Przypuszczałam nawet, że jego motywacje są szczere. Widziałam, że próbował się zmienić, kilkakrotnie nawet udało mu się powściągnąć, zanim doszło do rękoczynów.

      Były to jednak tylko wyjątki potwierdzające regułę.

      – Myślisz, że to coś zmieni? – zapytałam.

      – Będę wiedział, że w każdej chwili możesz…

      – Co? Pójść na policję?

      Podniósł głowę. Miał szkliste oczy i w najmniejszym stopniu nie przypominał osoby, która wczoraj

Скачать книгу