Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 4

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

na zakuwaniu do niezliczonych egzaminów, zarwanych nocy, wspomagania się wszystkim, co mogło pomóc, zdawania na aplikację… I wszystko po to, żeby siedzieć z praktykantami? Lepiej już było iść do małej kancelaryjki radcowskiej na Bródnie i mieć święty spokój.

      Wybrał kancelarię Żelazny & McVay, bo ten prawniczy moloch oferował coś, co było na rynku unikalne – martwy przepis przekuwał w rzeczywistość. Teoretycznie każdy aplikant miał swojego patrona, w praktyce jednak ten wielki i szacowny mentor najczęściej ledwo orientował się, jak wygląda jego pupil. Aplikanci zwykle niewiele mieli wspólnego z osobą, pod której skrzydłami formalnie się znajdowali. Tutaj miało być inaczej – obiegowa opinia głosiła, że w „Żelaznym Makweju” naprawdę funkcjonuje współpraca na linii patron – pupil.

      Naraz uzmysłowił sobie, kto został jego opiekunem.

      – Dostałem Chyłkę?

      – O proszę, już się co nieco orientujesz – odparł z zadowoleniem haerowiec. Odchrząknął, otworzył szufladę, a potem wyciągnął kolejny świstek papieru, który zamaszyście położył przed Kordianem. – Talon na kurwę i balon. A teraz do roboty. Macie podobno jakiegoś psychopatycznego klienta.

      3

      – Wejść – poleciła prawniczka, którą dziekan okręgowej rady adwokackiej wyznaczył na patronkę nieszczęśnika znanego jako Kordian Oryński.

      Nie ulegało wątpliwości, kto kołacze do drzwi jej gabinetu. Wszyscy inni doskonale zdawali sobie sprawę, że w godzinach porannych jest niedostępna. Zupełnie, absolutnie, nieustannie niedostępna. Nie było żadnych wyjątków – pierwsze kilka godzin Joanna spędzała na buszowaniu po Lexie i opracowaniach naukowych. Ten modus operandi pozwalał jej na efektywniejszą pracę, bo nie dość, że najgorsze miała z głowy na samym początku roboty, to jeszcze nastawiała się bojowo na cały dzień.

      – Dzień dobry, pani adwokat – powiedział aplikant, przestępując próg.

      – Już się witaliśmy.

      Nie przypominał sobie, by ich wcześniejsze spotkanie miało cokolwiek wspólnego z powitaniem. Mimo to przybrał poprawny uśmiech i założył ręce za plecami.

      – Co tak stoisz jak jełop?

      – Czekam na rozkazy.

      – Siadaj – poleciła Chyłka, a młody ciężko opadł na krzesło przed jej biurkiem.

      Niezbyt wygodne, stwierdził w duchu Kordian, co świadczyło o tym, że to miejsce przeznaczone było jedynie do pracy, nie do spotkań z klientami. Żadna kancelaria, a szczególnie Żelazny & McVay, nie sadzałaby kur znoszących złote jaja na tak twardej grzędzie.

      – Dobrze – zaczęła. – A teraz mów, co tak właściwie tutaj robisz?

      Przypuszczał, że Chyłka pyta o ogólny powód, dla którego znalazł się akurat w tej firmie. Wziął głęboki oddech i wyprostował się na krześle. Nim jednak zdążył wystrzelić z siebie standardową formułkę, prawniczka od razu sprostowała:

      – Nie, nie. Chodzi mi o to, dlaczego zawracasz mi dupę w godzinach pracy?

      – Ja… ale…

      – Y… e… a… musisz tak dukać?

      – Ale… kiedy mam zawracać?

      – Od dwunastej w górę – odparła, biorąc do ręki paczkę marlboro. Wystrzeliła jednego tak fachowo, że trudno było nie zauważyć wieloletniej wprawy. – Do południa pracuję. Potem już tylko pozoruję robotę. Spotkania z klientami, negocjacje ze stroną przeciwną, rozprawy. Czysta przyjemność, o ile lubisz horrory spod znaku gore. Ale gdybyś nie lubił, nie pchałbyś się do prawa karnego, prawda?

      – Mo…

      – Zapamiętaj więc sobie to, co powinien powiedzieć ci ten hipster z haeru: twojej patronce, Joannie Chyłce, nie przeszkadza się od rana do dwunastej, bo zapiernicza wtedy jak wół. Jasne?

      – Ja…

      – Świetnie. W takim razie czas na kilka innych rad. Na dole jest Hard Rock Cafe, chodzisz tam, żeby się zrelaksować.

      – Nie interesują mnie takie klimaty.

      Spojrzała na niego spode łba.

      – Słucham innej muzyki – dodał.

      – Niby jakiej?

      – Willa Smitha.

      – Kogo? Tego aktora?

      Kiwnął głową bez przekonania.

      – Nie – powiedziała. – Absolutnie nie.

      – Co „nie”?

      – Nie słuchasz żadnego Willa Smitha – wyjaśniła. – Po pierwsze, ten gość jest gwiazdą Hollywood, nie muzykiem. Po drugie, jest czarny, a czarni robią imitację muzyki zwaną rapem albo hip-hopem, nigdy nie wiem, jaka jest różnica. Po czwarte, jeśli już musisz, to słuchaj jakiegoś Eminema czy innego Donatana… albo nie, zapomnij o nich. Tutaj się słucha tylko i wyłącznie Iron Maiden.

      Trwali przez moment w milczeniu. Kordian powiódł wzrokiem po gabinecie.

      – Nie słuchasz, nie nucisz, nie wspominasz w mojej obecności o rapujących pseudoartystach. Iron Maiden, koniec kropka. Na jutro chcę wiedzieć, o jakiej historycznej postaci śpiewają przez osiem minut. Zrobię kolokwium.

      Skinął głową, zupełnie skołowany.

      – Mowę ci odjęło? – zapytała, strzepując popiół do popielniczki. – Czy zdziwiony jesteś, że z piosenek Ironsów można robić kolokwia? Można, można, a nawet trzeba. Jako na twojej patronce, wręcz ciąży na mnie taki obowiązek.

      Wyciągnął papierosy, ale Chyłka momentalnie zaoponowała, unosząc dłoń.

      – Tu się nie smrodzi.

      – Pani pali.

      – Bo palę marlboro, a ty wyskakujesz mi z jakimś syfem.

      Spojrzał na paczkę papierosów leżącą na biurku, a Joanna niemal bezwiednie podsunęła mu zapalniczkę.

      – Dziękuję – powiedział, odpalając marlborasa.

      – Daj sobie spokój z tym formalizmem – odparła. – I nie chcę słyszeć o żadnej „pani”, bo czuję się wtedy, jakbym prowadziła tutaj przybytek płatnej miłości. Wyglądam ci na naczelną heterę tego miejsca, młody… ech, jak ci tam w ogóle na imię?

      – Kordian.

      – Kiepsko – odparła, wypuszczając dym. – Mnie mów po prostu Chyłka, jak każdy. Nie chcę nigdy słyszeć, że zwracasz się do mnie lub mówisz o mnie per Asia, Aśka czy jakkolwiek inaczej. Mam na imię Joanna, a nie Asianna czy Aśkanna.

      – To

Скачать книгу