Dobra córka. Karin Slaughter

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dobra córka - Karin Slaughter страница 5

Dobra córka - Karin  Slaughter

Скачать книгу

czuła ściskanie w gardle. Gamma mówiła o czymś innym, czymś o wiele poważniejszym niż sztafeta.

      – Odchodzisz od nas?

      – Oczywiście, że nie. – Gamma zmarszczyła brwi. – Chcę ci tylko przypomnieć, że powinnaś starać się być użyteczna, Sam. Myślałam, że już ci minęła ta głupia faza nastoletniej skłonności do dramatyzowania.

      – Ja nie…

      – Mamo! – rozległ się przeraźliwy krzyk Charlotte.

      Gamma odwróciła Samanthę ku sobie. Ujęła jej twarz w dłonie o stwardniałej skórze.

      – Nigdzie się nie wybieram, dziecko. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Pocałowała ją w czubek nosa. – Zanim zejdziesz na kolację, walnij młotkiem w kran jeszcze raz.

      – Mamo! – powtórzyła rozpaczliwie Charlotte.

      – Boże! – mruknęła Gamma pod nosem, wychodząc z łazienki. – Charlie Quinn, nie wydzieraj się jak ulicznica.

      Samantha sięgnęła po mały młotek. Śliska drewniana rączka była ciągle mokra. Pokryta rdzą okrągła główka miała tę samą barwę co ziemia w ogrodzie. Stuknęła w kran i odczekała chwilę, by się upewnić, że woda już nie kapie.

      – Samantho? – zawołała Gamma.

      Zmarszczyła czoło, odwracając się ku otwartym drzwiom. Mama nigdy nie zwracała się do niej pełnym imieniem. Nawet Charlotte musiała swoje odcierpieć jako Charlie. Gamma tłumaczyła im, że pewnego dnia to docenią. Opublikowała więcej artykułów i otrzymała więcej środków finansowych na projekty sygnowane imieniem Harry niż Harriet.

      – Samantho. – Głos Gammy był chłodny, wręcz zimny. Brzmiał jak przestroga. – Upewnij się, że zawór jest dobrze dokręcony i przyjdź szybko do kuchni.

      Zerknęła w lustro, jakby w swoim odbiciu szukała wyjaśnienia dziwnego zachowania mamy. Przecież nigdy tak do nich nie mówiła, po prostu nigdy, nawet kiedy wyjaśniała zasadę działania lokówki.

      Bez namysłu ścisnęła w dłoni młotek. Schowała go za siebie i wolnym krokiem ruszyła długim korytarzem do kuchni.

      Paliły się wszystkie światła, za oknem zapadał zmierzch. Wyobraziła sobie swoje buty do biegania obok butów Charlotte na kuchennej werandzie, plastikową pałeczkę rzuconą gdzieś na ziemię. Kuchenny stół zastawiony papierowymi tackami. Plastikowe noże i widelce.

      Usłyszała kasłanie. Niskie, jakby męskie. A może był to kaszel Gammy, która po pożarze kasłała tak, jakby tamten dym został jej w płucach.

      Znowu kaszel.

      Włoski na karku stanęły Samancie dęba. Ten odgłos obudził jej czujność.

      Tylne drzwi znajdowały się na drugim końcu korytarza. Matowe szkło otaczała blaknąca aureola. Samantha zerknęła za siebie i szła dalej w kierunku kuchni. Wyraźnie widziała gałkę u drzwi. Wyobraziła sobie, jak ją przekręca. Z każdym krokiem zadawała sobie pytanie, czy jest głupia, czy powinna się niepokoić, czy może to żart mamy, ponieważ Gamma uwielbiała żarty. Przyklejała na przykład sztuczne oczy na dzbanek z mlekiem w lodówce albo pisała na wewnętrznej stronie rolki:

      Ratunku, uwięzili mnie w fabryce papieru toaletowego!

      W domu był tylko jeden telefon. Staromodny aparat z tarczą w kuchni.

      Pistolet taty leżał w szufladzie w kuchni.

      Naboje były w jednym z kartonów.

      Charlotte uśmiałaby się na widok młotka. Samantha wetknęła go za szorty do biegania. Poczuła na skórze chłód metalu i wilgoć rączki młotka. Wzdrygnęła się. Zakryła wystający młotek koszulką, weszła do kuchni…

      I zastygła w bezruchu.

      To nie był żart.

      W kuchni stali dwaj mężczyźni. Śmierdzieli potem, piwem i nikotyną. Mieli na rękach czarne rękawiczki, a na twarzach kominiarki.

      Samantha otworzyła usta. Powietrze nagle zgęstniało, nabrało konsystencji bawełny i zablokowało gardło.

      Niższy mężczyzna miał mocniejszą budowę ciała, wręcz zwalistą. Był w dżinsach i czarnej rozpinanej koszuli. Wysoki miał na sobie sprany biały T-shirt z jakiegoś koncertu rockowego, dżinsy i wysokie niebieskie trampki z rozwiązanymi czerwonymi sznurówkami. Niższy wydawał się groźniejszy, ale tego Sam nie mogła być pewna, ponieważ widziała tylko jego oczy i usta.

      Nie żeby patrzyła im w oczy.

      Trampek miał rewolwer.

      Czarna Koszula miał strzelbę i celował w głowę Gammy.

      Gamma trzymała ręce w górze.

      – Wszystko w porządku – powiedziała na widok Samanthy.

      – Wręcz przeciwnie – odezwał się Czarna Koszula chropawym głosem, który brzmiał jak grzechot ogona grzechotnika. – Kto jeszcze jest w domu?

      – Nikt. – Gamma pokręciła głową.

      – Nie kłam, suko.

      Uszu Samanthy dobiegł stukot. Charlotte siedziała przy stole. Trzęsła się tak bardzo, że nogi krzesła uderzały o podłogę jak dzięcioł walący dziobem w pień drzewa.

      Samantha obejrzała się i spojrzała na tylne drzwi, na aureolę światła.

      – Siadaj. – Trampek wskazał miejsce obok Charlotte.

      Przesunęła się powoli, ostrożnie zginając kolana, trzymając ręce nad stołem. Drewniana rączka młotka uderzyła o siedzisko krzesła.

      – Co to? – Czarna Koszula spojrzał w jej kierunku.

      – Przepraszam – wyszeptała Charlotte. Na podłodze pod krzesłem pojawiła się żółtawa kałuża. Charlotte kiwała się w przód i w tył, nie podnosząc głowy. – Przepraszam, przepraszam, bardzo przepraszam.

      Samantha wzięła ją za rękę.

      – Powiedzcie, czego chcecie – odezwała się Gamma. – Dostaniecie to i będziecie mogli odejść.

      – A jeśli chcę tego? – Czarna Koszula utkwił świdrujące spojrzenie w Charlotte.

      – Proszę… Zrobię wszystko, co chcecie. Wszystko – powiedziała Gamma.

      – Wszystko? – Ton Czarnej Koszuli jasno wskazywał podtekst tego pytania.

      – Nie – zaoponował Trampek. Jego głos brzmiał młodziej, bardziej nerwowo. Może bardziej się bał. – Nie po to przyszliśmy. – Jabłko Adama poruszyło się pod kominiarką, gdy usiłował odchrząknąć. – Gdzie twój mąż?

      W oczach

Скачать книгу