Nasze małe kłamstwa. Sue Watson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nasze małe kłamstwa - Sue Watson страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Nasze małe kłamstwa - Sue  Watson

Скачать книгу

i letnich inwazji piratów. Nie. Przyszedł czas, żebym wreszcie odwdzięczyła się mojemu mężowi i sprawiła, że poczuje się kochany i doceniany. Dzisiejszy wieczór będzie dla nas dobrą okazją do wprowadzenia zmian, spędzenia czasu razem i próby powrotu do dawnej bliskości.

      Przeglądam w myślach przepisy, jedno zmartwienie zastępując drugim i kolejnym, i kolejnym – jak tasowanie kart. Wiem, wiem – w rzeczywistości przepis kuchenny nie jest „zmartwieniem”, ale tak już działa mój umysł. To prawdziwa tortura, ponieważ Simon jest perfekcjonistą, a w tej chwili wydaje się bardzo tkliwy i naprawdę chcę, żeby ten nastrój się utrzymał.

      Wracam we wspomnieniach do dawnych dni, zaraz po tym, jak się poznaliśmy. Przysięgłam sobie wtedy, że będę idealną żoną dla niego i matką dla jego córeczki. Szybko stałyśmy się sobie bliskie z Sophie – pogrążonym w żalu dzieckiem, wrażliwym i podatnym na krzywdę. Wraz z Simonem zapewniliśmy jej miłość i wsparcie, których potrzebowała w tym trudnym okresie. W zamian za to oboje sprawili mi wiele radości, a Simon otoczył mnie miłością i zapewnił bezpieczeństwo – były to dwie rzeczy, których pragnęłam najbardziej, przez całe życie. W pewnym sensie oboje uratowaliśmy siebie nawzajem. Ja czerpałam ogromną radość z zajmowania się Sophie, gotowania dobrych obiadów i utrzymywania domu w czystości. Prasowanie koszul Simona sprawiało mi zmysłową przyjemność – resztki zapachu jego wody kolońskiej przebudzone pod gorącym dotykiem żelazka wypełniały mnie podnieceniem na samą myśl o jego istnieniu. Całkowicie oddałam się tej idealnej małej rodzinie, która potrzebowała mnie tak samo jak ja jej. Simon zawsze doceniał to, co robiłam. A potem nadeszła wielka fala życia, przynosząc różnorakie problemy. Teraz czasem trudno mi jest przygotować tosty z fasolką po bretońsku, nie wspominając o trzydaniowym eleganckim posiłku dla Simona. Niestety, przez te wszystkie lata niechcący podniosłam poprzeczkę i mój mąż przyzwyczaił się do powrotów z pracy do ciepłej, przytulnej kuchni, spokojnej żony oraz ciasta studzącego się na kratce. Kiedy mam lepsze dni, nadal udaje mi się sprawiać wrażenie, że nad wszystkim panuję i że lada chwila otrzymam nominację na Żonę i Matkę Roku. Może nawet udałoby mi się na powrót znaleźć zmysłową przyjemność w prasowaniu jego grubych bawełnianych koszul, gdyby nie powiedział „Caroline” z tak szczególnym upodobaniem.

      Wręczam mu termos z kawą oraz kanapki – francuski brie na żytnim chlebie, z domowej roboty marmoladą z cebuli.

      – Czyli co? Zgadzamy się, że chcesz, abym powiedział tej kobiecie, iż masz dużo ważniejsze sprawy niż głupie plotkowanie? – pyta łagodnie, wracając do mojego, teraz już odwołanego, spotkania na kawę z Jen. Wyjmuje mi z ręki brązową papierową torebkę z lunchem.

      – Tak, ale… nie mów tego dokładnie w ten sposób. – Uśmiecham się, trochę zmartwiona, że Simon obrazi Jen.

      – Oczywiście, że tego nie zrobię. Będę absolutnie czarujący. – Także się uśmiecha. – A ty możesz teraz zostać w swojej pięknej kuchni, z nosem w książce odcieni farb od Farrowa i Balla.

      Odpowiadam mu uśmiechem. Simon nadal potrafi mnie rozbawić, jeśli tylko chce.

      – Jeżeli twój pomysł na dekorację wnętrz jest tak dobry, jak przypuszczam, może nawet pomyślimy o zorganizowaniu w tym roku bożonarodzeniowego przyjęcia z drinkami? – Unosi brwi, machając mi przed nosem tą możliwością niczym lśniącą bombką choinkową.

      Połykam przynętę. Zazwyczaj nie urządzamy przyjęć. Simon tego nie lubi.

      – Och, Simon, to byłoby wspaniale – odpowiadam. Bardzo chcę poznać nowych przyjaciół, otworzyć podwoje naszego pięknego domu dla sąsiadów. Przede wszystkim jednak chcę dowieść Simonowi, że nadal potrafię być tym, kim chce, żebym była – i że nie potrzebuje nikogo innego.

      Pomimo że święta Bożego Narodzenia nadejdą dopiero za cztery miesiące, głowę już mam wypełnioną wizerunkami lśniących tac z koreczkami i sznurów światełek ozdabiających każdy zakątek. Widzę siebie witającą gości, w koktajlowej sukni z czerwonego aksamitu, stojącą u boku mojego przystojnego męża. Słyszę, jak mówią: „Wilsonowie, no wiecie, ten chirurg i jego wspaniała żona”. Widzę ich wyraźnie – kobiety usiłujące zwrócić na siebie uwagę Simona, flirtujące z nim i wsuwające mu karteczki z numerami telefonów, kiedy mnie nie ma w pobliżu. Wiem, że zastanawiają się, co takiego Simon we mnie widzi, i zabawiają się wzajemnie historyjkami o tym, jak to go usidliłam i jakie sztuczki stosuję, żeby go przy sobie zatrzymać. Ale one nic nie wiedzą. Dopiero nasze przyjęcie rozjaśni im w głowach. „Och, a więc to w niej widzi. Jest fantastyczną gospodynią. Wszystko jest po prostu idealne, a ta czerwona suknia podkreśla jej kształty. Można by się dać zabić za taki quiche i te miękkie meble. Próbowałyście jej ciasteczek krabowych? Och, teraz wreszcie rozumiem. To ona jest przysłowiową kobietą, która stoi za mężczyzną. Jest przystojny, genialny, osiąga sukcesy, ale bez niej byłby niczym. Czy wiecie, że nawet kolor ścian w dużym pokoju to jej wybór? Dlaczego miałby chcieć odejść gdzie indziej?” Rozpromieniam się na samą myśl i zaczynam układać w głowie listę gości, jednocześnie zgarniając chłopców i ich rzeczy.

      – Charlie, nie zapomnij, że po szkole musisz wrócić prosto do domu, żebym mogła cię zawieźć na lekcję gry na skrzypcach – ostrzegam. – Och, Alfie, włożyłeś już do mojego samochodu wiolonczelę? Masz lekcję z panną Pickering o siedemnastej i nie chcę kursować ze szkoły do domu i z powrotem, żeby przywieźć ci twój instrument, tak jak to się działo w zeszłym semestrze – mówiąc to, zerkam na Simona. Zazwyczaj bywa zdumiony tym, że każdego dnia pamiętam, które dziecko ma jakie zajęcia. Tym razem jednak jest wyraźnie zamyślony.

      Simon zawsze entuzjastycznie podchodził do zajęć dodatkowych dla dzieci. Rodzice nie dali mu tej możliwości. Jego ojciec umarł, gdy Simon był mały, a matka trzymała się surowej rutyny zajęć szkolnych i prac domowych. Simon chciał, żeby jego potomstwo doświadczyło rozmaitych rzeczy.

      – Tyle dzieci wraca do domu po szkole i przez resztę dnia tkwi przed telewizorem lub konsolami PlayStation. Ale nie w tym domu – powiada, wyrażając swoje uznanie dla mojego całotygodniowego biegania. Uwielbiam jego minę, kiedy pyta, co dzieci robią danego dnia, a ja od razu wyliczam mu cały program.

      – Nie mam pojęcia, jak ty to wszystko ogarniasz – zawsze powtarza przy takich okazjach. Ja jednak przypominam mu wtedy, że on ma znacznie ważniejsze sprawy do zapamiętania. Poza tym od czasu do czasu zdarza mi się przyjechać po Alfiego do panny Pickering całą godzinę wcześniej, ale o tym już tacie nie mówimy.

      W tej chwili zapewne Simon rozmyśla o czekającym go dniu, a ja przypominam chłopcom o zajęciach czekających ich w tym tygodniu.

      – Francuski we wtorek, klub filmowy w środę i nie zapomnijcie o treningu rugby w czwartek oraz o sztukach walki w piątek. – Poprzestaję na piątku. Weekend jest niczym kostka Rubika do sześcianu i nawet ja czasami gubię się w tym, kto gdzie powinien być i o której godzinie. Jest to tak skomplikowane, że czasem żartobliwie mówię do Simona, iż muszę rozrysować sobie mapę i stawiać małe czerwone kropki tam, gdzie powinno znajdować się każde dziecko. Ale to jest właśnie moja praca. Kocham ją, a Simon kocha mnie za to, że się tym wszystkim zajmuję.

      – Chodźcie, chłopaki. – Zagarnia synów. Odwraca się i całuje mnie, jak zwykle zdawkowo, a potem rusza do wyjścia, wiedziony przez bliźniaczą falę. Robi mi się trochę smutno na myśl o tym, jak szybko rosną te nasze

Скачать книгу